trzynaście miesięcy

Problemy związane z depresją.

trzynaście miesięcy

Postprzez melody » 17 paź 2009, o 18:35

Mam za sobą trzynaście miesięcy bez stanów depresyjnych. I wcale nie były to miesiące spokojne. To, co było w tym czasie inne, niż dotychczas, to to, że odnajdywałam w sobie samej oparcie na tyle silne, aby się nie załamać...

Od kilkunastu dni czuję się coraz gorzej, co mnie coraz bardziej niepokoi. I dzielę się tym teraz tutaj, a nie na terapii bo tak się zdarzyło, że to moje "gorzej" pojawiło się w czasie, kiedy mam dwutygodniową przerwę w spotkaniach. (To moje "gorzej" nie jest też reakcją na przerwę bo tych było wiele o różnej długości czasu podczas całej mojej psychoterapii.)

Zaczynam być coraz bardziej uwrażliwiona na szczegóły, które zwykle mnie nie bolą, a teraz dźgają mnie gdzieś w środku.
Myślę o mojej rodzinie i o tym, że charakteryzuje ją niemal zupełny brak więzi... Bywają dni kiedy nikt z nikim prawie w ogóle nie rozmawia; kiedy wszyscy mijamy się obojętnie... I to już nie jest do zmiany. Po tylu latach walki, szarpania się itd... przyjmuję pokornie, że pewne naleciałości z mojego drastycznego dzieciństwa obecne będą zawsze... jak cień...

Myślę też o tym, jakie jest moje miejsce w tej rodzinie bo najczęściej jest tak, że w wolne dni, gdy wszyscy jesteśmy w domu, moja matka lub ojciec wstają wcześniej i szykują śniadanie - trzy talerze, trzy kubeczki... a nas jest czworo w domu(!)... czwarta jestem ja i nie ma dla mnie miejsca,... nikt o mnie nie pamięta... :cry:
Prawdopodobnie jest to wynik tego, że odkąd pamiętam uczyłam moich rodziców tego, że wszystko sobie mogę zrobić sama; o nic nie chciałam prosić, niczego nie chciałam potrzebować i teraz nikt już nawet o moje potrzeby nie pyta...
Kiedy myślę o mojej zimnej rodzinie, to przychodzi mi do głowy takie marzenie, żeby wyjechać daleko i zbudować swój własny, ciepły dom...

Zaniedbuję też od jakiegoś czasu (od kilku tygodni właściwie) rzeczy, które są dla mnie ważne i wobec których podjęłam jakieś słowne zobowiązanie.
Mam na myśli wolontariat, który chwilowo porzuciłam nie myśląc też o tym w ten sposób... Tak to jednak wygląda... I martwi mnie moja niechęć do angażowania się do dalszej pracy ponieważ ten wolontariat jest terenem moich badań do pracy magisterskiej (tą też chwilowo porzuciłam...)

Mam właściwie niechęć do wszystkiego... Jeśli tylko mogę, to większość część dnia przesypiam. Nie przygotowuję się na zajęcia. Idę na uczelnię tylko po to, żeby się po raz kolejny i kolejny kompromitować... Rok akademicki zaczął się niespełna trzy tygodnie temu, a ja już mam mnóstwo zaległości... szczególnie w związku z moją pracą magisterską bo samych zajęć, to zbyt dużo nie mam...
Przeglądam już drugi tydzień literaturę metodologiczną i stwierdzam, że ja nie umiem tego napisać... :(
Boję się, że się nie obronię w terminie... Czas płynie tak szybko...

Wszyscy wokół mają problemy, dlatego nikt nie może być dla mnie oparciem... I znów nie znajduję dla siebie miejsca... :cry:

Stale o czymś zapominam, gubię się w obowiązkach, które zaczynają mnie przytłaczać... I niemal codziennie boli mnie głowa...

Pracując w świetlicy środowiskowej wkładam ogromny wysiłek w to, żeby zachować cierpliwość, a gdzieś w środku jestem strasznie sfrustrowana, zmęczona... :(

Te kilkanaście ostatnich dni, to taki czas, kiedy desperacko szukam czegokolwiek, co sprawi mi przyjemność (kino, spotkanie...) i jednocześnie brutalnie obijam się o to, że to moje poczucie przyjemności stało się potwornie ulotne... Często chodzę ulicami ze łzami w oczach... Ze łzami w oczach jem śniadanie... Ze łzami w oczach zasypiam... :cry:

Coś się ze mną dzieje, to wiem. I nie za bardzo wiem, co z tym zrobić... :cry:

Moja trudna miłość też mnie boli i ten ból się nie zmniejsza od 2,5 miesięcy... Coraz bardziej natomiast przekonuję się, że wszyscy jesteśmy Aniołami z jednym tylko skrzydłem i aby się wznieść potrzebujemy drugiej osoby... (nie wiem kto to powiedział...)

Przykro mi, że nikt w mojej rodzinie nie wiem, co się dzieje w moim osobistym życiu... A właściwie to przykro mi, że nie znajduję podstaw do tego, żeby zaufać; żeby oddać się w rodzicielskie ramiona... (to już nie ten czas...)

Rodzice karmili mnie odkąd pamiętam takim agresywnym komunikatem: "nie bądź dzieckiem!" i dlatego zastanawiam się, czy kiedyś nim rzeczywiście byłam, czy się tym zdążyłam nasycić...
Nie byłam nigdy dzieckiem, które się przytula do swoich rodziców bo byłam takim, które ich pociesza; które rozumie ich trudne życie itd., itd... :(

Kiedy myślę o swoim życiu dzisiaj, to zauważam, że otacza mnie strasznie dużo ludzi (dzieci i dorosłych), którymi ja się w pewien sposób opiekuję, którzy potrzebują mojego wsparcia; którzy "wiszą" ma mnie emocjonalnie... i ja zostaję z tym zupełnie sama; sama też takich ról szukam... :(

Potrzebuję opieki, poprowadzenia za rękę teraz bo nie chce mi się już samej... I jednocześnie ja nie potrafię (i nie chcę) oprzeć się na kimkolwiek... Wpierw potrzebuję zaufać, a to nie dzieje się z dnia na dzień...

:cry:

mel.
melody
 

Postprzez Goszka » 17 paź 2009, o 18:42

gdybyś tylko wiedziała Mel,jak bardzo dobrze Cię rozumiem! :cry:
Mam tak samo,nadszedł trudny czas... :(
Ale przecież to nie pierwszy raz,więc za jakiś czas wszystko powinno minąć.
Tylko kiedy?
I jak przetrwać to co jest teraz?
Ech...
Przytulam,tylko tyle mogę teraz zrobić :pocieszacz:
ps.czasem myślę że to przez tą szarugę i brak słońca wszystko tak wraca-to wszystko co do tej pory czaiło się gdzieś w cieniu...
Goszka
 

Postprzez anna maria » 17 paź 2009, o 19:46

Melody,będzie dobrze.
To niemożliwe żeby Ci się nie udało z tego wyjść. To tylko chwilowe.
Przecież masz w sobie siłę,moc tylko pozwól jej się wydostać. Promieniuje ona z Ciebie ,tylko Ty na razie jej nie widzisz,nie czujesz.
Ale jeszcze chwila i wydostanie się.
Trzymam kciuki i mocno ,mocno ściskam . :slonko: :slonko: :slonko: :slonko: :slonko: :slonko: :slonko: :slonko:
anna maria
 
Posty: 554
Dołączył(a): 15 lis 2008, o 17:00

Postprzez PodniebnaSpacerowiczka » 17 paź 2009, o 21:19

Ponoć świat widzimy w barwach, jakie kreuje nasza wyobraźnia. I w tenże sposób go urzeczywistniamy.

Twoja wyobraźnia Melody szwankuje i potrzebuje serum leczniczego.

A być może to poniekąd odzywa się "ból istnienia" ? \bo ufam, że nie deprecha\ Ten ból, to taki okres, gdzie nie ma się siły nawet na sztuczny uśmiech. Co więcej - ma się go głęboko gdzieś; w wyobraźni wbijasz pazury w księżyc, do krwi szarpiesz gwiazdy. A w realu ? W realu nieograniczony bezruch; słuchasz porad psychologów - Pozytywne Myślenie, Asertywność, Afirmacja są szorstko podpięte do Twego niczym salon w remoncie wnętrza.


U mnie regeneracja sił następuje poprzez częsty kontakt z istotkami o optymistycznym usposobieniu. Poprzez rozmowy i nie duszenie w sobie zaistniałych treści (dobrze, że wylewasz je na forum).

Myśl o miłości, ponieważ to Ona niejeden raz ściąga nas z barierki dworcowego mostu. Potrafi sprawić, że wciąż istniejemy. Wciąż świadomie.

Pamiętaj kochana, że za Tobą bez ustanku podąża ścieżka czekając na każdy Twój krok. I na niej pozostawiasz swój niezacieralny ślad.

Zatem może nie pytaj "dokąd ?" i "czemu ?" musisz sama.
Po prostu przejdź ten czas. Jak wszystkie inne "czasy" w swym życiu.
Avatar użytkownika
PodniebnaSpacerowiczka
 
Posty: 2415
Dołączył(a): 22 maja 2007, o 21:03
Lokalizacja: Wszędzie mnie pełno ;-).

Postprzez flinka » 17 paź 2009, o 21:28

Melody Kochanie :pocieszacz:

Bliskie mi jest w jakimś stopniu to co piszesz - Twój brak energii, zniechęcenie, osamotnienie... Ale nie będę tu pisała o sobie, chciałam tylko wyrazić to, że (do jakiegoś tam stopnia) rozumiem (znam) to co przeżywasz.

Gdy czytam Twoje słowa pierwsze co chcę Ci powiedzieć to: Odpuść sobie! Zostaw na chwilę swoją pracę magisterską. Z tej szarpaniny teraz prawdopodobnie nic nie wyjdzie. Tak to widzę, że potrzeba Ci nowej energii, a im dłużej będziesz się szarpała, tym dłużej jej nie odnajdziesz. Pozwól sobie na pobycie bezradną. Pozwól sobie na poproszenie kogoś o pomoc.

Równocześnie, gdy czytam to co napisałam mam poczucie, że jest to cholerny banał, banał, który może być bardzo trudno osiągnąć. Dlatego chciałabym spróbować jakoś to rozwinąć...

Piszesz o tym, że czujesz się pomijana w domu, czujesz, że nikt tam się o Ciebie nie troszczy (a przynajmniej nie troszczy tak jakbyś tego potrzebowała). Rozumiem, że masz dość szarpaniny... I tak z własnego doświadczenia wiem, że pewne sprawy nie przestają boleć, czasami łapie się jakiś dystans do nich, ale w pewnym momencie (zwłaszcza trudnym) ból i tęsknota za tym, czego się nie dostaje powraca. Może moje pytanie będzie całkiem trafne, ale chcę Cię jednak spytać, co by się stało gdybyś powiedziała któremuś z rodziców o tym co tu piszesz. Oczywiście nie o wszystkim. Mam na myśli ten fragment:
Myślę też o tym, jakie jest moje miejsce w tej rodzinie bo najczęściej jest tak, że w wolne dni, gdy wszyscy jesteśmy w domu, moja matka lub ojciec wstają wcześniej i szykują śniadanie - trzy talerze, trzy kubeczki... a nas jest czworo w domu(!)... czwarta jestem ja i nie ma dla mnie miejsca,... nikt o mnie nie pamięta...
Prawdopodobnie jest to wynik tego, że odkąd pamiętam uczyłam moich rodziców tego, że wszystko sobie mogę zrobić sama; o nic nie chciałam prosić, niczego nie chciałam potrzebować i teraz nikt już nawet o moje potrzeby nie pyta...

Może Twoi rodzice nie mają po prostu świadomości, że Cię to boli. Rozumiem też, że możesz po prostu nie chcieć z braku sił, ze zrezygnowania, z obawy, że nie zrozumieją czy odrzucą.

Porzuciałaś wolontariat, bo? Kojarzy Ci się z Twoją pracą magisterską? Czy może też dlatego, że nie chcesz tam iść smutna, bez energii?

Przeglądam już drugi tydzień literaturę metodologiczną i stwierdzam, że ja nie umiem tego napisać...

Pamiętasz, Mel nie tak dawno, przed wakacjami przeżywałaś to samo? Pamiętasz co Ci wtedy pomogło?


Wszyscy wokół mają problemy, dlatego nikt nie może być dla mnie oparciem... I znów nie znajduję dla siebie miejsca...

Co się kryje za Twoimi słowami? Bo widzę dwie możliwości... Albo stwierdzasz, że ktoś obok doświadcza problemów i Ty masz "obowiązek" go wesprzeć, a już na pewno nie obarczać swoimi problemami, i po prostu milczysz o tym co się dzieje w Tobie. Albo dzielisz się i nie dostajesz tego co potrzebujesz. Jak to jest? I czy jesteś świadoma czego potrzebujesz od drugiego człowieka?

Chciałam się jeszcze podzielić z Tobą refleksją, która mnie naszła. Ostatnio bardzo mocno zauważam różnicę między samotnością, a osamotnieniem. Osamotnienie jest dla mnie stanem immanetnym, który ciągnie się gdzieś od dzieciństwa. Jest to coś co pewne osoby w sobie noszą bądź nie. Postrzegam to jako głód uwagi i troski, która gdzieś tam nie została zaspokojona. Ja przeżywam ostatnio silne poczucie osamotnienia, nie towarzyszy mi zawsze, wraca do mnie w momentach kiedy przestaję czuć się silna, kiedy gubię to oparcie w sobie, o którym pisałaś. I wtedy tego osamotnienia tak naprawdę nie koją kontakty z ludźmi. To znaczy przeżywam to jako wielkie pragnienie, które nie może zostać do końca zaspokojone. Potrzebuję wypić szklankę wody, by zaspokoić pragnienie, a tym czasem dostaję kilka kropli, trochę wody na dnie szklanki. I ta woda zwykle na małą chwilę gasi moje pragnienie, a za chwilę wraca ono ze zdwojoną siłą (pojawia się smutek i niepokój, że właściwie nie powinnam odbierać komuś tych kilku kropli).

Stale o czymś zapominam, gubię się w obowiązkach, które zaczynają mnie przytłaczać... I niemal codziennie boli mnie głowa...

Kochanie wiesz, że to jest jasny sygnał - "Odpocznij!". Nie musisz być idealna, zawsze silna, zawsze wspierająca. Dla mnie jesteś ludzka, ważna i bliska zarówno z uśmiechem na twarzy, jak i ze łzami w oczach.


Mel przepraszam za mój bełkot, ale jakby co to jestem (i tu i nie tylko) pamiętaj o tym, dobrze? :pocieszacz:
Avatar użytkownika
flinka
 
Posty: 907
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 17:57
Lokalizacja: z krainy marzeń

Postprzez Justa » 17 paź 2009, o 21:56

Melody,
tak smutno mi się zrobiło, kiedy czytałam Twój post. Piszesz tak pięknie, mam dużo szacunku dla Twojego kontaktu ze swoimi uczuciami, dla Twojego spokoju i dystansu w ocenie sytuacji. A jednocześnie niemal "czuję" to, co przeżywasz. Ja też dorastałam jako mała dorosła, która nie pozwalała sobie na słabość w relacjach z domownikami, stawiała na samodzielność, troszczyła bardziej o ich potrzeby, niż o własne.

Zresztą do tej pory podświadomie "szukam" relacji, w których to ja będę ta silniejsza, mądrzejsza, wspierająca. W tej roli umiem funkcjonować doskonale. Gorzej jeśli chodzi o rolę bycia słabszym, kimś, kto potrzebuje wsparcia. Nie lubię tego, choć już potrafię i daję sobie do tego prawo. ;-)

Chciałam się z Tobą podzielić kawałkiem siebie, choć nie często to robię na forum - jednak chcę, żebyś wiedziała, że nie jesteś ze swoimi przeżyciami sama.

Masz teraz słabszy czas, daj sobie do niego prawo, Melody. Tak sobie myślę, że zapewne sporo obowiązków, które podjęłaś (co za tym idzie zmęczenie) plus pora roku, której się zresztą obawiałaś, stworzyły zabójczy dla samopczucia koktajl...

Wiesz, w Twojej historii mocno poruszyła mnie sytuacja szykowania śniadania. I nie wiem, na ile fakt pominięcia Ciebie oznacza, że jesteś niepotrzebna, a na ile to przyjęcie reguł, które ustanowiłaś/ustanowiliście od wielu lat. Pomóż mi to zrozumieć - czy zazwyczaj wolałaś jadać sama? czy sama przyrządzać jedzenie? czy zwykle w niedzielne poranki miałaś jakieś zajęcia i Cię nie było? czy spałaś dłużej, niż inni domownicy? (bo jak rozumiem, to całe sedno tkwi w tym, że funkcjonujesz jakby w innym świecie, równoległym do świata rodziców, gdzie sama radzisz sobie z problemami, ale i sama przeżywasz radości?)

Może to jest tak - gdybam nie znając sytuacji do końca - że rodzice wcale nie wiedzą, że jest Ci źle... może myślą, że to 'normalne', że jesteś samodzielna, że ich nie potrzebujesz (projektuję trochę z autopsji)

Widzę, że to, co przeżywasz, jest bardzo dla Ciebie trudne. To, że zaczyna się coś dziać i nie bardzo wiesz, co z tym zrobić. Ja bardzo się cieszę, że napisałaś tutaj. Że dajesz szansę NAM, ale i SOBIE SAMEJ, by być tą, którą będziemy wspierać tak, jak potrafimy. Wybierz od każdego z nas to, co Ci się przyda na ten czas.

Melody, to minie. Wiem, że wiesz. Ale wiedz też, że nie jesteś z tym sama. A powiedz mi - czy istnieje szansa, żebyś spróbowała poszukać wsparcia u kogoś w realu? (nie mam na mysli terapeuty) Czy jesteś na chwilę obecną gotowa, by spróbować zbliżyć się ze swoimi emocjami do kogoś?

Posyłam Ci dużo wspierających, ciepłych myśli.
:pocieszacz: :kwiatek2:
Justa
 
Posty: 1884
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 18:06

Postprzez melody » 18 paź 2009, o 00:22

Goszka,... Kochana, pogoda z pewnością działa na mnie fatalnie, bo choć ubieram się ciepło to i tak momentami marznę i jest mi z tym źle. Jednocześnie mam wrażenie, że sama aura nie przygnębia mnie tak bardzo, jak to wszystko co dzieje się na jej tle... (jeden czynnik nigdy nie wywołuje takich depresyjnych stanów...)

Aniu, ja wiem, że mam w sobie siłę, moc i wolę walki i szczerze mówiąc, to już trochę tym rzygam (za przeproszeniem)... I oczywiście, że niemożliwe jest, aby nie udało mi się z tego wyjść, ponieważ jest to kryzys, a te przychodzą i odchodzą... Życie...

Podniebna Spacerowiczko, nie słucham porad psychologów (nie słucham nawet swojego terapeuty, mówiąc pół żartem pół serio; jestem trochę niepokornym klientem/pacjentem... jak zwał, tak zwał...)
PodniebnaSpacerowiczka napisał(a):U mnie regeneracja sił następuje poprzez częsty kontakt z istotkami o optymistycznym usposobieniu. Poprzez rozmowy i nie duszenie w sobie zaistniałych treści (dobrze, że wylewasz je na forum).

Wylewam je na forum i dzielę się też sobą taką w realu, kiedy czuję, że potrzebuję... Aura nie sprzyja jednak optymizmowi, a przynajmniej ja nie znajduję optymistów wśród znajomych... Wokół mnie toczy się jakaś zbiorowa histeria! Lęk o obronę dyplomu, lęk o brak pracy później... Nie, nie, tutaj nie znajduję wsparcia... szukam go zatem dalej...

Flinko, ja proszę o pomoc, gdy jej potrzebuję (choćby teraz, tutaj...) i chętnie też bywam krucha (no może bardziej na zasadzie eksperymentu bo nie całkiem to lubię), tylko wiesz Kochana, ja jestem teraz dla siebie samej podstawowym oparciem i jeśli mam się poddać, czy też oddać w czyjeś ręce, to wpierw muszę czuć, że jest ktoś, kto mnie obejmie ramieniem (dosłownie i metaforycznie) Nie chciałabym upaść na twardą i zimną ziemię... Tak, chciałabym sobie odpuścić i nie walczyć...
flinka napisał(a):co by się stało gdybyś powiedziała któremuś z rodziców o tym co tu piszesz

Przypuszczam, że nic specjalnego by się nie stało bo, jak pisałam, w mojej rodzinie nie ma silnych więzi... Natomiast próby rozmów podejmuję od lat (czasem bardziej udane, czasem mniej... ) Kilka tygodni temu zaprosiłam moją mamę do kina (pisałam o tym) i to też była jedna z tych prób...
flinka napisał(a):Porzuciałaś wolontariat, bo?

Zawiesiłam go, bo... nie wiem, po prostu któregoś razu tam nie dotarłam; później nie dotarłam znowu... (Chorowałam też w między czasie)
flinka napisał(a):Pamiętasz, Mel nie tak dawno, przed wakacjami przeżywałaś to samo? Pamiętasz co Ci wtedy pomogło?

Tak, przed wakacjami pisałam rozdział teoretyczny i pomogło mi obczytanie się w literaturze i satysfakcja z napisania pierwszej, drugiej i kolejnej strony... i tak poszło... Teraz pewnie będzie podobnie...
flinka napisał(a):czy jesteś świadoma czego potrzebujesz od drugiego człowieka?

Wiesz co, ja od różnych ludzi potrzebuję różnych rzeczy i mówię o tym... Zdarza się, że nie otrzymuję tego, czego potrzebuję i zdarza się też tak, że w pewnych sytuacjach nie decyduję się na obarczanie sobą kogoś, kto już wystarczająco mocno cierpi... Nie ma tutaj jednej odpowiedzi...
flinka napisał(a):Ostatnio bardzo mocno zauważam różnicę między samotnością, a osamotnieniem. Osamotnienie jest dla mnie stanem immanetnym, który ciągnie się gdzieś od dzieciństwa. Jest to coś co pewne osoby w sobie noszą bądź nie. Postrzegam to jako głód uwagi i troski, która gdzieś tam nie została zaspokojona(...) osamotnienia tak naprawdę nie koją kontakty z ludźmi. To znaczy przeżywam to jako wielkie pragnienie, które nie może zostać do końca zaspokojone.

Mhm, nie jestem samotna, lecz jestem osamotniona... właśnie tak, jak piszesz...

Justa, jest w Twoim poście coś co mnie bardzo ujęło i choć nie umiem tego nazwać, to chcę żebyś wiedziała, że w relacji do Ciebie (wiem, w wirtualnej relacji) nie mam cienia lęku, aby być zupełnie kruchą słabą i bezbronną... i strasznie mnie to wzrusza... Nie pocieszasz mnie i to jest dla mnie ważne.
Ja też zauważam, że w swoim życiu podświadomie "szukam" takich relacji, w których będę tą silniejszą. Myślę, że realizuję w ten sposób jakiś skrypt zrodzony w rodzinie... I nie ma w tym nic złego (tak to czuję), o ile nie odcinam się od własnych potrzeb...
Śniadanie... Tak, jest dokładnie tak, jak napisałaś - ja i moi rodzice funkcjonujemy w dwóch równoległych światach... Ogromna odpowiedzialność za ten stan rzeczy spoczywa po mojej stronie.
Pamiętam, że był taki czas (wiele, wiele lat temu), kiedy moi rodzice "ściągali" mnie z łóżka o zdecydowanie zbyt wczesnej dla mnie porze bo śniadanie czekało na stole, bo chcieli zjeść razem... Dla mnie to nie była przyjemność, byłam zaspana, niezadowolona i przede wszystkim nie czułam fizycznego głodu... Marudziłam przy tych śniadaniach. Miałam też swoje dziwactwa żywieniowe, co mogło frustrować moją mamę. I rzeczywiście wszystko wolałam zrobić po swojemu (po swojemu posmarować chleb masłem, po swojemu posłodzić herbatę itd., itd. ...) W ten sposób zaczynałam powoli "wypadać" z tych wspólnych śniadań...
Przez wiele lat też wolałam jadać sama... Tylko wtedy miałam spokój, tylko wtedy nie dławiłam się kanapką hamując łzy (to, co złego działo się w moim domu, działo się również przy stole)
Dzisiaj zmienił się cały kontekst, natomiast reguły pozostały nie naruszone...
Justa napisał(a):Może to jest tak (...) że rodzice wcale nie wiedzą, że jest Ci źle... może myślą, że to 'normalne', że jesteś samodzielna, że ich nie potrzebujesz

Wydaje mi się, że poniekąd tak właśnie jest, pomimo tego, że od czasu do czasu przemycam komunikat o tym, że czuję się najsmutniejszą osobą w rodzinie...
Wsparcie w realu... Wiesz, są w moim życiu takie osoby (najczęściej koleżanki z uczelni), którym opowiadam o tym, co się ze mną/we mnie dzieje. Jest jednak w tej bliskości coś, co mnie samą zaskakuje, a mianowicie, opowiadając o moim smutku jednocześnie pocieszam tych, którzy są wtedy przy mnie. A zatem nie oddaję się w pełni w czyjeś ręce.
Zauważam, że opowiadam o swoim doświadczeniu w taki sposób, żeby ktoś mógł coś z tego dla siebie wziąć... I tak jest zazwyczaj.
Mam też doświadczenie przeginania w drugą stronę. W relacji z mężczyzną (najlepszym przyjacielem i człowiekiem którego kocham) zdarzało mi się funkcjonować jak niemowlę... :(

I tu się teraz zatrzymam, na tym wspomnieniu...

DZIĘKUJĘ Wam za obecność :serce2:
mel.
melody
 

Postprzez lili » 18 paź 2009, o 11:39

Mel

a może po prostu za dużo na siebie wzięłaś? Jak przeczytałam o tym wolontariacie to odruchowo pochyliłam czoło. Szacun. Oprócz tego piszesz pracę, a to jest mega upierdliwe (przerabiam właśnie po razx drugi więc wiem ;) ) plus do tego gówniana pogoda. A może tak zwolnić na tydzień, dać sobie czas na lenistwo, nicnierobienia, odpoczynek po to żeby po chwili ze zdwojoną energią wstać i stwierdzić "no dobra, już się naodpoczywałam, czas wziąć dupę w troki", co?
Ja generalnie mam w sobie żandarma i czasem jestem do bólu obowiązkowa i nie ma że jutro, pojutrze, musi być na już i na tip top, ale zauważyłam, że z wiekiem nauczyłam się dbać o swoje zdrowie psychiczne jakkolwiek podniośle by to nie brzmiało ;) Jak mam doła i boli mnie brzuch to się kładę do łóżka a nie idę na siłownię, choć na dzisiaj mam karnet. Jak mi źle i nie mam na nic siły to po prostu nic nie robię, zjadam czekoladę, nie wiem, robię coś fajnego bez wyrzutów sumienia że oto robię coś niekonstruktywnego.

Daj sobie czas na odpoczynek :)

pozdrawiam

li
Avatar użytkownika
lili
 
Posty: 1236
Dołączył(a): 30 maja 2008, o 12:08

Postprzez melody » 18 paź 2009, o 12:06

Lili, to co robię może sprawiać wrażenie jakby tego było za dużo, bo studia, praca magisterska, praca w świetlicy środowiskowej i działalność w dwóch wolontariatach... (jeden zawieszony) Tyle, że ja nie prowadzę stałego życia osobistego (nie mam partnera itd. ...) i potrzebuję zapełnić popołudnia...
Mówisz o zwolnieniu tempa... ja już zwolniłam...
Tu nie chodzi o to, co na zewnątrz, tylko o to, co noszę w sobie... w środku...

:kwiatek2:
mel.
melody
 

Postprzez ewka » 18 paź 2009, o 14:57

Ten czwarty kubeczek mnie poraził... zapytałaś kiedyś, Mel, dlaczego zapominają o czwartym?

Całuję Cię baaardzo baaardzo :cmok:

I chyba chciałabym sobie (podobnie jak Lili pisze) zrobić tygodniowe wakacje... porozpieszczać siebie, spać, kulać na poduszkach, podgryzać czekoladę i oglądać choćby głupią telewizję. Może tak jakoś odłączyć się od siebie...


:serce2:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez PodniebnaSpacerowiczka » 19 paź 2009, o 00:15

ewka napisał(a):Może tak jakoś odłączyć się od siebie...
:serce2:

... ekhm... czasem tak mocno chciałoby się znieświadomieć... chociaż na momencik... na sekundek parę... w chmurach... rozpłynąć...
Avatar użytkownika
PodniebnaSpacerowiczka
 
Posty: 2415
Dołączył(a): 22 maja 2007, o 21:03
Lokalizacja: Wszędzie mnie pełno ;-).

Postprzez ewka » 19 paź 2009, o 18:20

Hej Mel;) Jak się miewasz?

:cmok:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez lili » 19 paź 2009, o 20:52

Mel

tez mam wolne popołudnia :) zapełniłam je szkołą no i ogólnie jestem mistrzem w zapełnianiu wolnego czasu. Siłownia jak mam wolne. Albo jakieś załatwianie spraw na mieście. Aż się tak zmęczę że mam ochotę wrócić do domu i walnąć się do łóżka :lol:

ps. Ewka: jesteś ze Śląska? Jak przeczytałam "kulać" to mi się ciepło zrobiło na sercu :lol: Moi serdeczni znajomi ze Śląska tak mówią, w jednej chwili tyle mi się przypomniało :lol: :lol:
Avatar użytkownika
lili
 
Posty: 1236
Dołączył(a): 30 maja 2008, o 12:08

Postprzez ewka » 19 paź 2009, o 23:29

Nie, na Śląsku byłam chyba ze dwa razy... ale miło, że Ci się miło skojarzyło;)
A Nasz Mel? Halo!
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez melody » 20 paź 2009, o 10:15

Zaczyna mnie wkurwiać ten wątek... Zupełnie nie rozumiem czemu niektórym z Was tutaj piszących wydaje się, że to, co Was osobiście dotyczy, to dotyczy i mnie??
Nienawidzę ślizgać się po powierzchni problemów, nie satysfakcjonuje mnie to, nie zaspakaja moich potrzeb,... tego nie chcę.
Rozumiem brak gotowości (czy czegokolwiek innego) do spojrzenie głębiej w moją historię i w moje doświadczenie i trochę mi przykro, że umiemy spotkać się jedynie na powierzchni. Przyjmuję to. A ponieważ mi to nie pomaga, a męczy, to w kwestii moich emocji nie mam już nic do dodania.

Dziękuję za próbę usłyszenia tego, co we mnie (to dla mnie ważne)
:serce2:
mel.

PS. Ewa, napiszę na PW jak się trochę pozbieram w sobie.
melody
 

Następna strona

Powrót do Depresja

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 504 gości

cron