przez cvbnm » 15 paź 2009, o 14:04
[color=red][size=9]---------- 13:15 15.10.2009 ----------[/size][/color]
rozmyslam nad tym tematem... nad tym "nie krzywdzmy siebie kobiety"
i mam taki ciag myslowy:
wiec... wydaje mi sie... ze to jest tak,,,
facet mowi ze kocha... kobieta sie akurat zakochala (z jakichs przyczyn, magicznych, ktorych sie racjonalnie nie pojmuje), ufa w pewnym sensie w jego uczucie, w slowa "kocham cie" ktore niosa obietnice "wybiore cie".
takie uczucie moza z reszta byc prawdziwe
oczywiscie, mozna sobie wyobrazic ze oboje sie zakochuja, sa zakochani
i teraz,tak jak z reszta z facetem wolnym, - nie wiadomo co sie wydarzy...
mysle ze umysl w tej chwili ma dylemat: jesli z tego stalego zwiazku nie bedzie, to czy CHCE przezyc to uczucie? czy chce przezyc cos niezwyklego, w sytuacji niewiernosci (on 'wraca do zony")? czy chce zaryzykowac, ze on wybierze mnie, jesli unikne kontaktu, ....? (wydaje sie to absurdalne.... dla emocji)
a co jesli rzeczywiscie on zony nie kocha? (przeciez takie rzeczy sie zdarzaja), czy moje odsuniecie zeby to zakonczyl samodzielnie i czekanie na niego "wolnego" buduje moje szanse?
i w sumie... pewnie chec przezycia, doznania przewaza.
co moze przewazyc? niechec do niewiernosci, pragnienie stalego pewnego zwiazku.
wydaje mi sie ze kochanki nie tyle sa odpowiedzialne za krzywdy co raczej sa ofiarami ... w sytuacji kiedy facet "WIE" o swojej sytuacji z zona i swiadomie o tym falszuje innej kobiecie w celu wzbudzenia w niej zaufania, to raczej dla mnie sytuacja przewagi (a gdzie przewaga tam przemoc)
zonaci wiec wg mojego mniemania ponosza odpowiedzialnosc za cala sytuacje i za uwiklanie zupelnie swiadome innej kobiety w te gre.
jakies takie zarzuty 'widzialy galy co braly" wg mnie nie sa do konca adekwatne i sprawiedliwe.
wg mnie kochanki sa w duzym stopniu ofiarami, i wcale nie one decyduja tu o rozwaleniu rodziny, co raczej niedostatecznie siebie chronia.
gdybym chciala wyprowadzic jakies przestrogi i rady, szlyby one w kierunku "chron siebie"
co mozna zrobic w konfrontacji z pociagajacym "zakochanym" i deklarujacym 'dziwaczna wolnosc' facetem, aby sie chronic przed oszustwem i uwiklaniem w falsz?
jak go sprawdzic?
na czym opierac zaufanie?
mysle,ze kobiety,ktorym zdarzyl sie zonaty na wylocie, z ktorym zalozyly staly zwiazke inaczej beda postrzegaly sytuacje niz te,ktore w pewnym momencie dostrzegly ze od poczatku byly zwodzone klamstwem.
co jest tak dziwne w tej dziedzinie zupelnie dla mnie jasne? ze facet zonaty moze (sic!) autentycznie kochac kochanke, a jednoczesnie takze zone. wiec na poczuciu bycia kochana,mozna sie przejechac. albo - zalozyc, ze biore to uczucie niejako bezwarunkowo. i ktoregos dnia, jak opadna te piekne emocje zakocania - bede musiala pogodzicc sie ze strata. ze ktoregos dnia sie 'okaze". nie teraz... (poki co wiec brac ile wlezie, ... uczuc... )
[color=red][size=9]---------- 14:04 ----------[/size][/color]
i teraz...
analizujac wypowiedz mezczyzny, osiatnskiego, o "zakotwiczeniu"....
(niepomiernie mnie dziwi taka moralnosc, zakotwiczania sie z zonie, i nie odmawiania sobie romansu odswiezajacego cos tam, ciekawi mnie jakie sa rozmowy z taka niezakotwiczona kobeta, czy jej sie zwierzac z tego zakotwiczenia a jesli nie - ha ha - to jak sie wtedy mowi "kocham cie")
to wyciagam z tego wniosek, ze kochanka dobrze zrobi jesli przeanalizuje dokladnie stopien zakotwiczenia w zwiazku, nie opierajac sie na uczuciach.
jak? nie wiem, ale z pewnoscia metoda by sie znalazla