cvbnm napisał(a):nie wiem jak definiujecie uczciwosc
wg mnie nie jest to synonim slepoty oraz bezkrytycznego przyjmowania uczuc jako wspaniale bo moje. ja np wyobrazam sobie ze moge uczciwie nazwac swoje paskudztwa. uczciwie moge stwierdzic ze tkwie w brudzie
to wg mnie jest uczciwosc - prawda o sobie.
Popieram Cie w 100%.
Ale my rozmawiamy o sytuacjach, w ktorych zamieszane jest wiecej niz dwoje ludzi, a na pewno jedna wbrew swojej woli, a nie tylko ja i 'moja prawda o sobie'.
Bo jesli jest malzenstwo, zona ktora o niczym nie wie (byc moze sie dowie), to czy jest uczciwe robienie z niej 'kobiety zdradzanej'? czy jest uczciwe sprawienie jej bolu? i nie wazne, czy mowimy tu o zdradzajacym mezu, czy jego kochance. Zdradzajacy maz, albo jego kochanka stawiaja zone meza w sytuacji, ktora jej bezposrednio dotyczy, ale o ktora ona nie prosila...
Moja zasada jest: mezczyzna zonaty istnieje dla mnie jako czlowiek, ale nie jako ktos o ktorym moglabym nawet przez chwile pomyslec, ze bedzie moim partnerem.
To sa moje przekonania, moje mysli, ktore wplywaja na to, ze uczucia do takiego mezczyzny sie we mnie nie narodza, nie zrobilabym nic, zeby zwiazac sie z zonatym, a jesli zonaty mezczyzna dawalby mi do zrozumienia, ze mu sie podobam, to otwarcie powiedzialabym mu, zeby zajal sie zona. Najprawdopodobniej taki mezczyzna predzej czy pozniej znajdzie sobie kogos, ale ja sie nie doloze do czyjegos cierpienia.
Wiem, ze ktos moglby napisac, ze nie mam pewnosci, bo 'zycie jest dziwne' - ale ja te pewnosc mam. Nie zwiaze sie z zonatym tak samo, jak nie bede palic papierosow. Obydwie sprawy sa dla mnie tak samo obrzydliwe, smierdzace i mysle: jak moglabym sobie cos takiego robic.
Ale nie uwazam, ze kazdy mysli tak samo, ze kazdemu jest tak samo latwo. Wiem, ze w zyciu jest roznie i ze innym moze sie zdarzyc, ze rozbijaja malzenstwa nie dla wlasnych zachcianek, ale z milosci. Bywa, ze taka para kochankow tworzy zwiazek na cale zycie - bywa. Jestem w stanie to zrozumiec i nawet nie potepiam tak bardzo, jak hotelowe godziny dla przyjemnosci... Bo w koncu jestesmy az, ale i tylko ludzmi.
P.S.
Wywiad z profesorem Osiatynskim bardzo mi sie spodobal
.
Wiele madrosci, ale ja zapytalabym go o cos jeszcze - czy jego poglady nt. uzdrawiajacej mocy zdrady obejmuja tez zone
. Bo z jego wypowiedzi wynika jak gdyby, ze to mezczyzna jest tym, ktory ta uzdrawiajaca moc wnosi do zwiazku...
gdyby to zona miala zdradzac bylby tak samo szczesliwy?