jestesmy razem od prawie 3 lat, razem a jednak osobno, bo każde z nas mieszka w innym mieście, wystarczjąco daleko żeby widywać sie 2-4 razy w miesiącu. obydwole jesteśmy po 30-tce i dotychczas bylismy bardzo ze soba szczęsliwi, nie wiem co prawda na ile wynikało to z faktu, że widywalismy się tylko w weekendy i w czasie urlopów, które były dla nas swoistymi świętami.
wiemy że nie chcemy dalej tak żyć... nasze wyobrażenia jak ma wyglądac nasze wspólne zycie nawet nie są różne, bo on nie wie jak ma ono wyglądąć, nie wie czego chce od życia i sam przyznaje że czuje się dzieckiem, boi sie odpowiedzialności i tego że popełni błąd.
wiem że jego lęki wynikają z trudnego dzieciństwa i niepogodzenia się z przeszłością, głównie związaną z dysfunkcyjną rodziną, nieobecnym ojcem i matką - gorliwym Świadkiem Jehowy.
prawie rok temu umówilismy się, że damy sobie czas (do sierpnia tego roku) do namysłu czego chcemy i oczekujemy, jak wyobrazamy sobie wspólną przyszłość, od tamtego czasu on rozpoczął terapię u psychologa, która pozwoliła mu uświadomic jak funkcjonuje.
jednak takie czekanie i zawieszenie w próżni znosze coraz gorzej, czas do namysłu dobiega końca, moje wyobrażenia są w miarę konkretne, jestem gotowa zmienic miejsce zamieszkania i przeprowadzić się, nie chcę jednak żeby on podjął decyzję po przymusem.
zgodziałam się na jego propozycje pójścia wspólnie do psychologa, zgodziłam się, że nie będziemy przez kilka dni mieli kontaktu, żeby przemyślał co dalej...
zdaję, sobie sprawę, że nie mogę mu pomóc i trudno mi się pogodzic z bezradnością, z mieszaniną uczuć i myśli, nadziei i zwątpienia.
nie wiem jak mam sama sobie z tym poradzić.