Nie wiem właściwie po co tu piszę... Od lat zmagam się z problemami. OD gimnazjum kiedy odsunęłam się od ludzi, zaczęłam mieć problemy z nawiązywaniem znajomości, w szkole przestałam być aktywna bo pojawiła się jakaś blokada - która trwa do dziś (lęk przed publicznym wyśmianiem, kołatanie serca, czerwienienie, nagła pustka). Na pewno wiele problemów ma swoje źródło z domu rodzinnego - brak miłości, kłótnie, przewaga krytyki nad wsparciem (właściwie rodzice są na tyle zablokowani emocjonalnie że w ogóle nie okazywali nigdy uczuć i nie potrafili rozmawiać, o tym o czym powinni). Od tego też okresu miewam niechęć do życia, stan pewnego stałego przygnębienia, lęk przed przyszłością, nie jestem zdecydowanie osobą która tryska radością jest duszą towarzystwa itp. Raczej nie kocham życia, żyję bo tak wyszło.
Do tego doszły problemy z facetami - a właściwie jednym - byłam w związku ponad 1,5 roku, bardzo kochałam mimo, że byłam krzywdzona (awantury, pretensje bez powodu, agresja słowna - byłam z kimś z syndromem DDA). Udało mi się zakończyć ten związek, złe stany przeważały nad tymi dobrymi - niestety chyba jestem uzależniona od miłości - 4 razy w przeciągu roku wracaliśmy do siebie,to on za każdym razem wtedy już zrywał ze mną, a ja za każdym kolejnym zejściem wierzyłam, że teraz już będzie na zawsze) PO pierwszym jego zerwaniu ze mną trafiłam nawet do szpitala po pseudo próbie samobójczej. Nic to mnie jednak nie nauczyło.
Próbowałam pomocy psychologicznej, psychiatrycznej, nie zdiagnozowano mnie raczej na nic konkretnego (takie tam stany lękowe tylko)... brałam Xetanor, 2 razy po 2-3 miesiące. wtedy już czułam się na tyle dobrze, że jakoś tak przypadkiem wychodziło, że nie dotarłam na wizytę do psychiatry, stwierdzałam potem, że jestem na tyle silna, że dam sobie radę sama.Co jakiś czas zaglądam na forum psychologiczne, czytam fachową literaturę, potem znów rezygnuję z jakiejkolwiek próby pomocy sobie.
Niby jakoś tam walczę. Wyprowadziłam się od rodziców, mieszkam na stancji. Studiuję. Pracuję - sama się utrzymuję. Ale są okresy totalnego nic nie chcenia, kiedy moje życie ogranicza się do imprezowania, poznawania kolejnych facetów na jeden raz (szukam swojej miłości, ale mi to słabo wychodzi...ale potrzebuje faceta by się dowartościować) Czegoś mi w życiu brak. może miłości do życia? może akceptacji samej siebie, może za mało sama siebie szanuję...
Już zrezygnowałam z obarczania ludzi dookoła moimi problemami, nawet przed bliskimi, przyjaciółmi udaję, że jest ok, sama przed sobą udaję... Dowiedziałam się ostatnio, że przez tę moją pseudo próbę samobójczą (nie chciałam się zabić, musiałam jakoś zagłuszyć ból, był zbyt silny... może chciałam też zwrócić na siebie uwagę... tamtego faceta... może bliskich ludzi, że potrzebuje pomocy...) odwróciła się ode mnie dobra koleżanka....że niby niektórzy chcieli żyć a nie mają takiej szansy a nie którzy nie doceniają jej.... Łatwiej jak widać się odwrócić niż porozmawiać...