---------- 19:44 30.09.2009 ----------
Bardzo dziękuję za madre słowa. O tym co mówicie doskonale wiem, bo czytałam w "Kobiety, które kochają za bardzo", "Toksyczna miłość", "Toksyczne związki". Teorie znam,aloe bardzo trudno przenieść to w życie i zastosować. W życiu nie przypuszczałam, że tak trudno panować nad jakimś nałogiem. Myślałam, że powiem sobie "dość" i tak już będzie, ale ja myslę jedno a robię drugie....jakie to trudne...
PodniebnaSpecerowiczko nie wiem już co to znaczy kochać, co to miłość. Zawsze myślałam, że to to uczucie, którym darzyłam męża, ale okazało się po prostu uzależnieniem od silnych emocji. To co czuję do R. to...sama nie wiem. Chce z nim być, dobrze mi, realizuję przy nim swoje marzenia, podziela moje zainteresowania co czyni mnie szczęśliwą. Nie mogę tylko z nim rozmawiać o tym co czuję w odniesieniu do przeszłości, kim dla mnie teraz jest mój były mąż. Nie mogę z nim rozmawiać o tym, bo go to na pewno zrani, będzie mu przykro, a jest to niepotrzebne...On doskonale wie, że jestem z rodziny dysfunkcyjnej, długo na ten temat rozmawialiśmy, opowiadałam mu wszystko i on wie, że trudno mi się pogodzić z przeszłością, ale nie chcę go nękać historiami z mojego małżeństwa.
Bardzo zależy mi na wyleczeniu się z tego syndromu, bo chcę z R. spokojnie żyć, mieć dzieci, zbudować dom...takie zwykłe marzenia.
Wiem, że motylko w brzuchu to złudne obietnice dalszego szczęśliwego, zdrowego związku, przynajmniej w moim przypadku...
Wiem juz ,że związek zdrowych ludzi jest właśnie taki "nudny" jakbym to określiła, ale właśnie do tego muszę sie przyzwyczaić, a nie karmić się chaosem i silna emocją...
Tak joanko34 zwiazek z mężem byl dokładnym powtórzeniem relacji z dzieciństwa...już to analizowałam przez kilka dni, a konkretnie relacji z mamą.
Moniaw-w wiem, że zemsta tylko pogorszy sytuacje, wyzwoli ze mnie złą energię, popsuje wiele i nic się nie osiągnie....ale cos bym zniszczyła chętnie, np. związek męża z jego dziewczyną, ale wiem, że to bedzie satysfakcja chwilowa.
Jest jeszcze jedna sprawa, z nią jest mi chyba najtrudniej....
Zawsze marzyłam o własnym domku...w czasie trwania małżeństwa kupilśmy działkę pod lasem, ale blisko miasta, cena ziemi potem poszła bardzo wysoko w górę, mogliśmy wziąć kredyt i zacząć budowę...
Nawet nie wiecie jak ja się cieszyłaz z tego kawałka ziemi, jak tam pięknie...obrzeża puszczy, 200m do jeziora cudna okolica. Nareszcie miałam swój raj na ziemi.
W czerwcu 2007 dostaliśmy kredyt na budowę 400 tys, budowa ruszyła, ja aż kipiałam ze szczęścia. Postawili fundament a ja jak głupia siedziałam na tej ciepłej płycie nagrzanej słońcem i myslałam, że tu bedzie kuchnia, tu bedzie okno, taras. A on był przygaszony i nieobecny...
No tak, mówiłam sobie, martwi się jak my spłacimy kredyt...ale przecież oby dwoje pracowaliśmy. On dobrze zarabia, ja dobrze zarabiałam aż tu nagle........ups...niespełna 2 miesiące po ruszeniu z budową i wzięciu kredytu okazało się, że mam małżeństwow gruzach...
Wszystko się rozpadło łącznie ze mną.
Pisze todlatego, żeby wam naocznić sprawę z domem, moją niespełnioną miłością do tego domu.
Dom już stoi, ale zamiast mnie okna w nim myje jego kochanka, i tylko ciągle go pyta kiedy się wprowadzą do niego?
Serce mi peka ponownie...nie moge się z tym pogodzić, jak on może mieszkać w moim domu z inną kobietą. Jak może z nią kończyć budowę domu moich marzeń.
Wiem, że tak mysląc szybko nie wyleczę się. Wiem, że należy wybaczyć, ale ja po prostu nie mogę darować mu tego domu.
To na mnie ciąży 400 tys kredytu, ja jestem właścicielką ziemi i tego domu a ona w nim chce mieszkać.
Przepraszam ponoszą mnie nerwy ale podział w sądzie tez nie jest prosty, bo obecnie do spłacenia jest 560 tys kredytu a nie 400(braliśmy we frankach jak był frank bardzo nisko). Nawet jakby to wszystko sprzedać i oddać bankowi kredyt to i tak bedę mężowi dłuzna pieniądze te, które zainwestował ponad kredyt w dom.
Jestem w kropce, straciłam wszystko co było dla mnie cenne -męża, dom i pracę bo musiałam wyprowadzić sie do innego miasta, żeby o nim zapomnieć.
Ale staram się myśleć pozytywnie i patrzeć w przyszłość z uśmiechem...czy mi się mimo trudności uda?
---------- 20:00 ----------
kajunia napisał(a):Znajomo to brzmi, w sumie swoim postem uświadomiłaś mi, że mam to samo, chociaż nie wiem czy w takim samym stopniu. Z moim byłym było toksycznie, z moim obecnym jest idealnie. A jednak wciąż szukam kontaktu z byłym, nie chcę wrócić, nie czuję nic do niego, a jednak nie umiem być wobec niego asertywna ani po prostu wykreślić go do końca ze swojego życia. Sytuacji nie ułatwia fakt, że jemu wciąż zależy bardzo. O żadnej miłości nie ma mowy, nie ciągnie mnie do niego, ale lubię go jak kolegę, jest jakąś częścią mojego życia. Z jednej strony czuję poczucie winy wobec obecnego partnera- mimo, że on deklaruje że nie ma nic przeciwko itd, a z drugiej strony to że coś się "dzieje" jest jak narkotyk, który mnie niszczy ale daje też kopa. Oprócz tych myśli nie dezorganizuje mi to póki co życia i staram się stawiać jasne granice, a wobec obecnego partnera jestem szczera i mówię mu o wszystkim. Też chętnie usłyszę odpowiedź na Twoje pytania Janiczko i witaj na forum
O Matko boska
przecież to samo się u mnie się dzieje. Nie wiem czy mam się cieszyć, czy smucić w każdym razie dobrze, że tu jestem.
Zazdroszę Ci tego, że potrafisz tak żyć, żeby Ci to nie dezorganizuje życia.
Na mnie mocno to wpływa, na moją psychikę.
wiesz czytałam, że trzeba uważać na ponowne związki, żeby nie okazało się, że znowu jesteśmy w takim samym układzie. Podobno osoby, które kochają za bardzo przyciągają osoby unikające bliskości...które tez są w pewnym stopniu uzaleznione od czegoś, też z jakas dysfunkcją z dzieciństwa...
Do mojego obecnego związku i partnera podchodzę niebywale ostrażnie, badając czy przypadkiem nie jest on także osoba taką jak mój mąz, którą będę mogła omotać uczuciem jak bluszcz, a potem wyssać z niego całą energię i radość życia aż bedzie chciał ode mnie ucieć
Oczywiście dobrze, że wiem co mi dolega i staram się jak moge walczyć ze sobą. chociaż jak na razie to R. jest zupełnie inny od mojego exmęża...i całe szczęście