Czesc. Proszę powiedzcie co o tym myslicie. Czy ja jestem winna wyszystkiemu zlu?
Jak juz nawiazywalam w innych topicach. Prowadzimy w zwiazku wojne o matke mojego faceta. Ja jej poprostu nie cierpię. Za wszystko co mi przykrego powiedziala ( moj partner mowi ze wyolbrzymiam, albo ze ja jej tez powiedzialam).
Znow sie zaczelo miedzy nami. Miala przyjechac jego matka cos tam przywiezc. I on z nia rozmawial przez tel. Podała tam jakas godzine o ktorej bedzie a bylo jej to bez roznicy zupełnej. Wiec ja powiedzialam, ze fajnie by bylo jakby z pol godziny pozniej przyjechala to dziecko akurat wstanie i nie bedzie marudne. On jej to powiedzial, ale po chwili nie wiem co ona mu tam powiedziala slyszalam słowa (e tam co ja cie bede ograniczał przyjedz o ktorej chcesz, sranie wpanie ze dziecko bedzie spalo, to sie obudzi i tyle). Zlekcewarzł mnie tymi slowami. Od tego momentu wojujemy, bo on nie widzi nic zlego w tym co powiedzial. A ja widze brak akceptacji dla moich potrzeb. Czepiam sie tej jego matki. Im bartdziej on ja ceni i martwi sie o nia tym bardziej ja jej nieznosze.
On woli matke i to jest bez watpienia. Jutro ide na impreze (pierwszy raz od 2 lat) i mial mnie zawiezc bo to daleko ale powiedzial ze nie zawiezie ani nie odbierze Nie zamierzam rezygnowac. Tylko przykro bo mam zje**ny humor juz na wstepie.
On nie widzi w sobie winy.