no i zalatwilismy to jak dorosli...
rachunek strat:
moj iPhone (lacznosc ze swiatem) wyladowal przez okno, niestety zle mu sie wydawalo,
skrzydel nie ma, daleko nie polecial
mam jedno przedramie w siniakach, bo moj facet chcial rozmawiac, a ja chcialam sie wydostac z pokoju, bo mnie w nim zabarykadolwal (on ma 94 kg, ja - 47 - nie mialam szans
)
nie, nie uderzyl mnie - wtedy nie
, tylko scisnal za mocno
on ma podrapane przedramie, bo jak chcialam go odsunac od tych drzwi, to niezupelnie trafilam w koszulke, za ktora chcialam pociagnac
w miedzyczasie dostalo mi sie bitch i kazal mi sie wynosic, na co mu powiedzialam, ze na kontrakcie jestesmy obydwoje i nigdzie sie nie ruszam
policja (pan policjant) przyjechala w sobote rano
poniewaz w piatek po tym, jak mnie kopnal zagrozilam, ze zadzwonie. Powiedzial, ze nie mam jaj na to, wiec wykrecilam numer z jego telefonu. Zapytalam tylko co moge zrobic, jesli chlopak sie nade mna zneca ale rozlaczylam sie, nie chcialam robic mu problemow. Bylo za pozno, namierzyli moj numer. W sobote wiec wytlumaczylam panu policjantowi, ze to bylo pierwszy raz, alkohol nie bral udzialu w tej imprezie i ze jestem w jednym kawalku i ze jestem pewna, ze takie cos sie nie powtorzy.
W sobote rano chlopak mnie poprosil o rozmowe, bo gdzies mu tam w afekcie rzucilam, ze nie chce z nim byc wiecej. I ze musimy cos ustalic w zwiazku ze wspolnym mieszkaniem, bo on rozumie, ze po wczorajszym go nie chce widziec. I poprosil mnie o to, zebym mu nie okazywala zlosci, chociaz rozumie, ze moge byc zla.
Wiec ustalilismy, ze mieszkamy razem, bo i tak kontrakt jest na pol roku bez mozliwosci zerwania umowy wczesniej.
Cala sobote sprzatalismy zgodnie, jak zobaczyl moje siniaki na rece to poszedl sie rozplakac. I taki byl caly dzien (tzn. zaplakany).
Wieczorem poszlam z jego najlepszym znajomym, dziewczyna znajomego i ich znajomymi do pubu a potem z ta dziewczyna do klubu na troche, on zostal w domu.
Napisal mi smsa, ze nie wie, jak ma zyc i mieszkac ze mna, bo bardzo mnie kocha i wszystko, co widzi w tym mieszkaniu to ja...
W niedziele przespalismy prawie caly dzien, poniedzialek byl fajny wieczorem, zrobilismy razem kolacje, posiedzielismy przy swieczkach.
Wczoraj porozmawialismy tylko troche, mialam wrazenie, ze moj chlopak nic sobie z tego nie robi, co sie stalo, wiec zapytalam sie go w mailu, jak on teraz widzi to wszystko.
Napisal mi, ze sie czuje bardzo zle, ze nigdy by siebie o cos takiego nie posadzil (bo jak wyrzucil mi telefon przez okno, to zlapalam jego laptopa i powiedzialam mu, zeby dal mi spokoj, bo jak nie to mu to tez wywale, on mi tego laptopa wyrwal i wtedy mnie kopnal (!!!) ). Ze spedzil sobote rano szukajac informacji nt. jakiegos lokalnego osrodka z pomoca/terapia, bo on wie, ze nie ma na to usprawiedliwienia, ze nienawidzi siebie za to, ze jest mezczyzna, ktory pozwolil sobie na wykorzystanie swojej sily, ze nie powinien uzyc przemocy, ze chce mnie chronic. Ze jest odpowiedzialny za wszystko co zrobil i co powedzial. Ale ze to, co on mysli na swoj temat jest mniej istotne, najgorsze jest, ze skrzywdzil kogos, kogo kocha, ze to ja jestem skrzywdzona a on chcialby sie troszczyc o mnie w jak najlepszy sposob.
Ze mam racje, ze on jest bardzo wrazliwy i jego wrazliwosc zostala zraniona (bo on uwaza, ze jesli ja nie chce rozmawiac, tylko najpierw 'przetrawic' to on mnie straci).
Napisal mi, ze jesli tylko jest cos, co chcialabym mu powiedziec, to zebym dala mu znac, takze jesli tylko bede go potrzebowac, to on jest dla mnie. Ze on sobie zdaje sprawe, ze moge go teraz kochac i nienawidziec, ale chce byc ze mna i jesli jest cos, co moglby dla mnie, dla nas zrobic, to zebym mu dala znac. Ze przeprasza za wszystko, chociaz wie, ze to za malo, tak samo, jak za malo sa slowa, wiec on sie bedzie staral robic cos, zamiast
tylko mowic.
Wczoraj juz nie rozmawialismy na ten temat, on byl najpierw zajety z jego systemem, potem silownia/basen, potem znowu system, poszlismy spac.
Nie wiem, co sie z nami stalo. Do tej pory, chociaz zdawalam sobie sprawe z tego, jaki on jest, tzn. nie idealizowalam go, ale bylam przekonana, ze spotkalam tego wlasciwego mezczyzne. A teraz czuje sie, jak z obcym...
O nim (OK, co mi sie wydawalo
):
jest bardzo wrazliwym czlowiekiem. Ma genialne podejscie do zwiazku (wyslucha, nie zapamietuje sie w zlosci, zalu, itd., chce, zeby wszystkie zle sprawy byly wyjasnione od razu, o ile cos jest). Do tego ma fajne podejscie do zycia generalnie - interesuje sie medycyna niekonwencjonalna, reiki... tak, jak ja kocha przyrode, muzyke.
Jest bardzo skrytym czlowiekiem i nielatwo nawiazuje znajomosci, a szczegolnie z kobietami. Dziewczyna jego najlepszego przyjaciela, z ktora sie zaprzyjaznilam, powiedziala mi, ze zna go 6 lat a tak naprawde nie zna wcale (przez dluzszy czas mieszkali razem, do teraz).
Zostal kiedys skrzywdzony przez dziewczyne, ktora go zdradzala, bylo to 5 lat temu, ale ta zadra tak dlugo w nim siedziala, ze poza jakims krotkim zwiazkiem nie mial nikogo przez ten czas, az spotkal mnie. Chce ze mna spedzic cale zycie, miec dom z ogrodkiem i dzieci.
Mam wrazenie, ze w pewnych sprawach jest bardzo niecierpliwy, ze chcialby wszystko juz.
Ja:
mam silny charakter. Kiedys (jakis czas temu, zanim go poznalam) to ja bylam ta strona, ktora chciala, zeby wszystko bylo dobrze, chcialam rozmawiac o zwiazku, itd. Mialam wrazenie, ze faceci sie tym mecza, wiec zmienilam to w sobie na zasadzie, ze zamiast powiedziec cos za duzo, albo cos przykrego, wole zostac sama, przetrawic, przemyslec i powiedziec pozniej 'przepraszam'. Teraz poznalam jego i widze, ze znowu musze to zmienic, bo on nie moze przezyc, ze nie rozmawiam z nim. Jemu sie wydaje, ze mnie 'traci', albo boi sie, ze mnie straci, chociaz powiedzialam mu dawno, zeby to zaakceptowal i szanowal moja przestrzen. Bo potrafie sie klocic, albo nie - potrafie z usmiechem powiedziec dwa slowa, ktore pojda gleboko w piety, ale zdaje sobie z tego sprawe i 'trawienie problemu' w sobie jest dla mnie sposobem na to, zeby nikogo nie ranic.
W tym zwiazku czesto czulam sie, jak w klatce, bo moj chlopak chcial spedzac ze mna caly czas... Bylismy ze soba 24 h na dobe, a jak chcialam np. miec 'wolny wieczor', zeby poprasowac (!) to sie skonczylo wymowkami, wlasciwie klotnia, ze go odrzucam, ze go wykopalam z domu (po po 20-tej, kiedy mialam go wcale nie widziec, on caly czas byl u mnie, wiec powiedzialam: slonko... mam cos do zrobienia...). wiec zylam tak, ze nie chcialam sie spotykac ciagle, ale z drugiej strony jakby obawialam sie powidziec nie.
NO a teraz mam wrazenie, ze odklad mieszkamy razem energia uczuc sie zmienila
. Mam wrazenie, ze on chcial miec pod kontrola, albo inaczej - czul sie dobrze wiedzac, co robie, gdzie jestem, i teraz juz mnie 'ma', wiec jakby traktuje mnie, jak element wyposazenia domu
(troche przesadzam, ale czuje ta roznice).
Do tego sam mi powiedzial chyba przedwczoraj czy wczoraj, ze zdal sobie sprawe, ze ten 'czas dla siebie' on bardziej narzucal dla swojego hobby bez myslenia, ze moze akurat ja go potrzebuje w tym momencie, a kiedy ja chcialam cos zrobic w innym czasie dla siebie samej, to on byl zaskoczony (raczej niezbyt przyjemnie).
A jakies trzy tygodnie temu uslyszalam jakby skarge, ze przez 7 miesiecy naszego zwiazku on nic dla siebie nie robil, ze tylko 'lezelismy razem' (na co ja, ze przeciez czasem poszlismy na spacer
), ze przytyl, ze sie malo ruszal, ze czuje sie zle sam z soba i chce teraz o siebie zadbac, ze bedzie chodzil czesciej na basen/silownie, zeby byc lepszy dla mnie
i ze potrzebuje mojego wsparcia w tym. Zrozumialam, ale powiedzialam, ze caly czas mowilam, zebysmy spedzali wiecej czasu osobno i niech mi teraz nie robi o to wyrzutow, bo go nie przywiazalam przeciez do nogi.
Wiem, co bylo zle w tym zwiazku, co nie jest jak gdyby nasza wina, ale powiedzmy okolicznosci: wspolna praca i wspolne mieszkanie. Jestem kobieta, ktora miala swoje zainteresowania, robilam zdjecia, chodzilam na kursy, spotykalam sie z przyjaciolmi, spedzialam szczesliwie czas na rozne sposoby. A znazlam sie przez prace w miescie, ktore umarlo chyba 100 lat temu, gdzie wszystko zamykaja, zanim wyjde z pracy, gdzie nie ma zadnej rozrywki na zasadzie tworczej aktywnosci. Wszystko w kolko juz ofotografowalam kilka razy
. Wiem, ze jak gdyby godze sie na to, bo mam prace, ktora kosztowala mnie rok wyrzeczen, nauki, oszczedzania kazdego grosza (pensa
haha
), i w ktorej chcialabym spedzic jeszcze co najmniej kilka miesiecy. To wszystko wiem. Nie wiem, co zrobic, zeby to, co bylo miedzy nami sie calkiem nie rozsypalo, chociaz uczciwie mowie, ze w tej chwili dla mnie nie ma co zbierac.
A jesli ktos z Was przetrwa chociaz przez jeden procen tego, co napisalam, to naprawde jestescie Aniolami
.
Chociaz i tak ciesze sie, ze moglam tutaj sie wygadac