Na początku witam wszystkich, których zainteresował mój temat. Prawdę mówiąc, piszę w niejakiej desperacji, a zwykle wolę się nie udzielać i próbować radzić sobie sama.
Ale tutaj już zwyczajnie nie wiem co mam robić. Wszystko mi się już miesza, nie wiem, czy to wszystko jest moją winą (nie jestem idealną córką - znam swoje przywary), w tej całej matni tracę orientację i nie wiem już kim jestem, po co jestem.
Mam mnóstwo innych problemów, które już mnie przerastają i przerażają. Tracę kontrolę nad swoim życiem, mam wrażenie, że jakaś zła moc przejęła wszystko w swoje ręce a ja mogę tylko patrzeć, bo próby walki kończą się ciągłymi porażkami. Mówię tu o swojej depresji, bulimii, ciągłej walce z wagą, o kompulsywnym obżeraniu się, wierze w to, że jestem najbardziej bezwartościową i bezsensowną, żyjącą istotą ludzką (nie żalę się, tylko piszę jak się w rzeczywistości czuję).
W każdym razie, nie chcę was prosić, abyście wyratowali mnie z mojego spaczonego podejścia do samej siebie. Myślę, że sytuacja w mojej rodzinie w głównej mierze przyczynia się do tego.
Mogłabym napisać bardzo wiele na ten temat, ale rozumiem, że nikt nie ma ochoty dogłębnie analizować mojego przypadku.
Ale może ktoś miał podobnie, albo może po prostu ktoś widzi jakieś rozwiązanie, które dla mnie pozostaje niewidoczne.
Moja matka, osoba niezwykle wartościowa, pracowita, o dobrym sercu - nie potrafi ze mną rozmawiać. Wie, że mam problemy, które odbierają mi chęć do życia i ilekroć próbowałam z nią porozmawiać, wyżalić się, zawsze kończyło się albo tym, że przestawała mnie słuchać (ja prowadziłam monolog, a ona skupiała się na czymś innym - zwykle pracy), albo zaczynałyśmy się kłócić i wyrzucać sobie nawzajem różne rzeczy (np. ona mówiła, że ja się nie interesuję jej problemami i nie dostrzegam jej potrzeb, a ja też nie wytrzymywałam i krzyczałam że w końcu to ja jestem jej córką i ona, jako matka mogłaby się zainteresować problemami, z którymi jej dzieciak się boryka). A mi w tym wszystkim zawsze chodzi o odrobinę ciepła z jej strony, którego strasznie mi brakuje. Jestem osobą samotną, nieśmiałą, zakompleksioną. Mam, co prawda chłopaka, ale to też chora relacja, ale dość o mnie, bo nie o to mi konkretnie chodzi.
Chodzi mi o stosunki matka-ojciec. W tej chwili nie mogę pohamować ataku złości na mojego starego. Jest egoistą, egocentrykiem i z każdym rokiem zachowuje się coraz bardziej jak rozkapryszony bachor. W jego opinii tylko on ma problemy (w pracy), tylko on wraca do domu zmęczony, a w dodatku nikt go nie docenia. Ale za co np ja mam go doceniać? To, że przynosi 1000 zł co miesiąc to niestety ale nie jest moim zdaniem powód do doceniania. Nie chodzi mi o kasę. Niechby i był bezrobotnym, ale na litość! Jego postawa w stosunku do mnie i do matki to żenada. Żyje sobie jak pasożyt. Jeździ co dzień do pracy samochodem matki (odległość z domu do miejsca pracy - ok. 10-15 minut spacerkiem) - mało kiedy myśląc o tym, że i ją mógłby podwieźć do jej pracy, albo na zakupy, albo do mojej babki a jej matki - mama nieraz po pracy idzie na zakupy, ze sklepu wychodzi z naładowaną reklamówą zakupów, zachodzi do babki, a stamtąd nieraz ciągnie do domu kilka kilogramów pomidorów, ziemniaków, etc.
On jej nie pomaga w ogóle! Nawet znajomi się dziwią, że stary śmiga po naszym, niewielkim, miasteczku autem, a matka objuczona jak wielbłąd zakupami chodzi na piechotę. Czy mam jeszcze dodawać, że i nasze mieszkanie i ów samochód są własnością matki?
"Rozchodziłam się", i przepraszam, ale chcę jak najlepiej nakreślić obraz sytuacji. Ojciec żyje własnym życiem, ma mały "warsztat" w piwnicy i cały wolny czas spędza właśnie tam, dom traktując jak hotel: przychodzi zjeść, wyspać się, odpocząć i przy okazji działać wszystkim na nerwy.
Dziś też pokłóciłyśmy się z matką - bo znów próbowałam z nią rozmawiać (ona uważa, że wmawiam sobie swoje problemy - nie wiem, może i wmawiam). W każdym razie, ostatecznie nie ja jej, ale ona mi zaczęła się zwierzać - powiedziała, że już nie wytrzymuje ze starym i że czasem budzi się rano i zastanawia się jak powiedzieć mu, żeby się wyprowadził. Bo z jednej strony - chce żeby się wyprowadził, z drugiej strony się boi, a z trzeciej pewnie ma nadzieję, że wszystko się skończy dobrze. Ale nawet ja wiem że dobrze się nie skończy.
Może pominęłam coś ważnego - nie wiem, nie będę tego doanalizowywać w tej chwili bo zaczynają mnie dopadać wątpliwości, czy dobrze robię, wyciągając swoje brudy na publicznym forum.
Chciałabym wiedzieć o co tu chodzi, jak wesprzeć matkę, gdzie jest moje miejsce w tej rodzinie? Z ojcem jest improwizacja przed innymi ludźmi - publicznie potrafi cudnie udawać kochającego ojca i męża - aż się rzygać chce, tym bardziej, jeśli się ma świadomość, że w domu, zamienia się w paskudnego, zrzędliwego despotę - ostatni przykład: matka wzięła dorywczo weekendowe dyżury nocne w domu pomocy społecznej (jest pielęgniarką) - i ostatni wypadł jej tak, że o 7 rano skończyła, musiała wrócić 30 km do naszej miejscowości, gdzie jest zatrudniona na stałe - i od 8 rano zacząć pracę w przychodni. Godzina przerwy na "odpoczynek". Po pracy spotkała się w domu z ojcem, który od razu na "dzień dobry" zaczął się ciskać, że ON jest CHOLERNIE zmęczony, że BARDZO źle spał w nocy i tego typu gadka - chodząca wścieklizna. Brak słów na to. I tak jest cały czas. Poprosisz go o coś - zaraz się wścieka, bo nie chce mu się/ nie ma czasu/ jest cholernie zmęczony (uczy dzieciaki gry na gitarze i organizuje imprezy /właściwie: imprezki/ w tutejszym domu kultury). Ale jeśłi ty odmówisz mu, to też jest foch na całego.
Prawdę mówiąc nie czuję więzi z tym facetem. Złości mnie, drażni, irytuje. Zawsze muszę po nim zmywać, sprzątać, nawet zakręcać jego perfumy w łazience - bo zapomina i cała łazienka wali jakimś śmierdzidłem.
Co ja mam zrobić? Wołałabym przeprowadzić się z matką do babki, która ma pusty duży dom, w którym mieszka sama, a w którym dodatkowe dwie osoby spokojnie by się zmieściły. I to dałoby się zrobić. Albo spróbować podbuntować matkę żeby jedna przemyślała poważnie decyzję o separacji? rozwodzie?
Przepraszam, że tyle namachałam. Ze względu na problemy z samą sobą nie mam właściwie w ogóle przyjaciół, nie umiem zaufać ludziom, chociaż wielu próbuje się do mnie zbliżyć - ja nie potrafię pozwolić na to. Dlatego napisałam tutaj. Zresztą, wiecie jak jest...