bulimia

Problemy związane z uzależnieniami.

Postprzez Svan » 7 wrz 2009, o 18:24

Czy do Ciebie się zwracałam, milla?

Nie wypowiadaj się za etę, bardzo proszę. To nie jest głupie czy bezradne dziecko (chyba jej tak nie traktujesz?)
Dziewczyna potrafi sobie radzić bez pomocy i- jak sama to odczuwa-litości (!), a jak widzisz ma całkiem składny sposób wypowiadania się.
Każdy "zdrowy"

Nie uogólniaj-jesli mówisz o konkretnej osobie. Ani nie jesteś "każdy"- by to robić, ani nie jesteś etą.

Nie występuj więc w roli obrońcy a jesli chcesz załatwiać swoje sprawy i dyskutować na temat zasadności moich wypowiedzi - założ osobny wątek. Ten dotyczy ed (a konkretnie został zatytułowany "bulimia", jesli nie zauważyłaś) i problemu przedstawionego przez jego autorkę (3 miechy temu- wystarczający czas by zapoznać się z chorobą)
Wszelkie inne uwagi w niczym jej nie pomogą.
Powściągnij proszę swoje szlachetne zamiary i uwierz w etę-zamiast ją wyręczać ...i uczyć bezradności.

Komentarze nie związne z tematem zapraszam do umieszczania w działach i tematach jakie temu służą.


Pozdrawiam
svan
Avatar użytkownika
Svan
 
Posty: 43
Dołączył(a): 6 wrz 2009, o 00:55

Postprzez agik » 7 wrz 2009, o 22:32

;)
A czy ja mogę się przyłączyć? Pociąga mnie zapach krwi... :oops:

Nie mam zamiaru robić za eksperta, ale mam oczy i widzę...
Chamstwa i wulgarności, znęcania się ( powaga- takie słowa tu padły :shock: ) nie udało mi się dostrzec.
Udało mi się dostrzec autentyczny szacunek do Osoby.
Do osoby, która zmaga się z problemem, albo próbuje się przymierzyć- czy to dziwne ( dla mnie nie), ze na początku nie idzie?

Eta- ( dawno do Ciebie nie pisałam ;) ), ale mam wrażenie, że ciągle macasz to samo miejsce. Inna sytuacja- problem ten sam.

Jakbym to miała narysować na linii- to jesteś do przodu. Masz nazwane. Git.
Co teraz z tym zrobisz?
Weźmiesz kolejny krzyż? No, możesz, ale po co?

Dla odmiany ściskam :) Ja w Ciebie wierzę- nieodmiennie.
agik
 
Posty: 4641
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 16:05

Postprzez eta » 8 wrz 2009, o 08:45

---------- 08:22 08.09.2009 ----------

Cześć Agik:) tak, ja mam takie wrażenie, że stoję w miejscu w terapii, bo stale jeszcze przerabiam z terapeutą problem mojej matki, dalej jestem uzależniona od jej miłości w taki czy inny sposób i strasznie mnie to wkurza, ale jak widać jeszcze nie dość. Nie mam kontaktu, ale mentalnie jestem 500 km stąd i żebram o miłość. Ja dla siebie stoję w miejscu, dla terapeuty podobno robię postępy.

Na moje jedzenie zwróciłam uwagę dopiero teraz i od razu powiedziałam o tym terapeucie. Nie usprawiedliwiam siebie ani lekarza, ale mówiłam już jej kilkakrotnie o tym. Tylko, że jest jeszcze nawracająca depresja, problemy z nauką, próby przeganiania mojego Kochanego. W godzinę to wszystko trudno przerobić, kiedy stoję w miejscu. Bo stoję i dobrze o tym wiem. Ciesze się, że przy każdym zmęczeniu nie lecę już po psychotropy, staram się trochę inaczej niż zwykle myśleć. Nie wiem, czym jest bulimia i jakie są sposoby leczenia, nie myślenia o jedzeniu w sposób paniczny. I może idę na łatwiznę, ale nie umiem wyczytać żadnych wskazówek z tego, o czym pisze Svan. Pewnie wie dużo, ale przekazać tego nie umie. Dla mnie to jest agresywne wyleczenie z zapomnieniem jak samemu się czuło kiedyś tam.Dla mnie to troche na zasadzie "ja ci kurwa pokaże wezme się za ciebie". A agresja wzbudza we mnie niechęć i strach. Więcej nie będę poruszać tego tematu, bo słuchanie ciągle, że znowu dałam dupy, że się użalam to ja wiem. Na zakończenie zapewnie, że pogadam w środę z terapeutą na ten temat. Tyle w temacie.

Svan nie pisz. Może jeszcze nie jestem gotowa na współpracę z Tobą.

---------- 08:45 ----------

Ok Svan przeczytałam jeszcze raz wszytsko co napisałaś i przepraszam za zadymę. Przeczytam dodatkowo w domu, bo teraz jestem w pracy i nie chcę żeby ktoś zobaczył. Jeśli robię widownię z tego problemu to jest to nieświadomie. Tak jak zdawałam sobie sprawę z tego, że mogę chorować na depresję, tak bulimia nigdy nie przyszła mi do głowy, bo od dziecka ważyłam o 20 kg za dużo. Więc w środę zajmę się owym zaburzeniem jedzenia.

Chciałabym żebyś napisała jak wygląda leczenie bulimii. Bo troche mi trudno zrozumieć, jak można nie myśleć o jedzeniu z wyrzutami np o 22. I to może własnie mój problem.
eta
 
Posty: 262
Dołączył(a): 10 paź 2007, o 08:00

Postprzez Svan » 8 wrz 2009, o 12:56

Cześć Eta

Trochę się rozpiszę, ale nie myśl, ze oczekuję odpowiedzi. Nie spiesz się. Przetraw to w sobie, poukładaj-masz na to tyle czasu ile Ci potrzeba.
To będzie dla wytrwałych ale przede wszystkim dla Ciebie.
Możesz czytać fragmentami-ja tak robię, bo zbyt długie posty mnie nużą (kto to mówi-mistrzyni forumowych elaboratów :lol: )

Na początek chcę żebyś wiedziała, że wszystko jest ok-byłam przygotowana, na taką Twoją reakcję, jest ona dla mnie zrozumiała... i cieszy mnie , że jest jakakolwiek. Co więcej wiedziałam, że poradzisz sobie z tą sytuacją, ponieważ wbrew swojemu mniemaniu i sobie i wbrew temu jak odbierają Cię tu obecni-masz w sobie ogromne pokłady siły...trzeba ją tylko uruchomić/uwolnić. Sposobów jest tyle, ilu ludzi. Wybrałam taki, dość ryzykowny, niektórym może wydać się kontrowersyjny i niewłaściwy-ale nie wątpiłam ani przez chwilę, ze coś w Tobie za rezonuje- cokolwiek to będzie:złość , żal, wstyd, wqrwienie, bezradność i nawet jeśli obrazisz się na wieki, coś jednak się zadzieje :)
Pokroję trochę Twojego posta i postaram się przybliżyć Ci to co miało tutaj miejsce a co wbrew pozorom jest ściśle powiązane z Twoim problemem.
W poprzednich postach zwróciłam uwagę na to, ze weszłaś w rolę bezradnej dziewczynki i ofiary. I całkiem dobrze się z tym tutaj czułaś, ponieważ było tu mnóstwo osób, które (nie do końca jak myślę świadomie) podtrzymywały Cię w przekonaniu, że jesteś słaba, że sobie nie poradzisz, że wszyscy wokół są źli a świat okrutny i one otoczą Cię swoją opieką, dadzą "ciepłe i puchate"...a Ty sobie tylko leż, bo przecież na nic innego Cię nie stać.
Ja , eta chciałabym, zebyś tak siebie nie odczuwała, bo nie jest to prawdą. I z cała odpowiedzialnością Ci o tym mówię. Moim celem było poruszyć w Tobie to, czego nie bardzo umiesz jeszcze właściwie używać, bo też masz kłopot z rozpoznaniem tego. Chodzi mi o podłoże ed(nie ma znaczenie czy anoreksji czy bulimii-ale o tym troszkę później)-o Twoje emocje.
Byłam przygotowana na to, ze mogłabyś się śmiertelnie obrazić ale nie wątpiłam też w Twój rozsądek, kiedy już przejdzie przez Ciebie pierwsza fala...no właśnie, czego?

Ty piszesz

agresja wzbudza we mnie niechęć i strach.


Podejrzewam, ze często odbierasz zachowania innych ludzi jako wymierzone przeciwko Tobie, zresztą to wynika z Twoich postów: wszyscy są źli, tylko Ty jesteś ok.
Jesteś wiec w stanie nieustannej gotowości na walkę ze światem. Która niestety najczęściej jest walką z sobą samym-a w takiej bitwie eto, nie ma niestety wygranych...
Potwornie trudno jest żyć w poczuciu zagrożenia i stanie nieustannej wojny. To bardzo spala, czego próbkę miałaś tutaj. Spój: tak naprawdę nic Ci złego się nie działo-ot przyszła jakaś zarozumiała zołza i się szarogęsi, jak gdyby pozjadała wszystkie rozumy. Ale co tak naprawdę, realnie taka obca Ci zupełnie osoba mogłaby Ci zrobić, jak skrzywdzić, hmm? Odpowiedź brzmi: NIJAK.
To co się jednak działo miało swoje miejsce w sferze Twoich emocji, Twojego poczucia wartości, ważności, miejsca w świecie jakie zajęłaś. I teraz popatrz jak bardzo zbuntowałaś się na odbieranie Ci tego miejsca. Wiem, eta że to może być bolesne, ale tylko wtedy gdy jesteś bardzo przywiązana do roli jaką odgrywasz. (będę się posługiwać takim sformułowaniem, ponieważ tak odbieram życie-jako pewną grę gdzie ludzie wchodzą w określone role zależnie od swojego poczucia i sytuacji w jakiej się znajdą).
Tak bardzo wczułaś się w rolę wiecznej ofiary, swoje miejsce w życiu, ze poczułaś się zagrożona, gdy ktoś Cie z tego miejsca przegania. Sądzisz, ze to jedyne dobre i właściwe miejsce, fajnie CI z tym , że ktoś Cie poutulna, otrze łzy, powie 'jesteś ok"-ponieważ bardzo, bardzo potrzebujesz akceptacji, której najwyraźniej zabrakło w Twoim domu.
Choroba jest narzędziem do otrzymania tego czego potrzebujesz. I tu należ zastanowić się co to takiego tak naprawdę jest. Czy chuda sylwetka-owszem, choć nie tylko. Szczupła sylwetka to kolejne narzędzie w drodze do "celu". Szczupła sylwetka to
1) dowód na to, ze jesteś silna, masz kontrolę nad swoim apetytem, ciałem =>życiem, możesz osiągnąć to czego chcesz. W Twoich oczach rośnie uznanie dla siebie samej.
2) narzędzie do otrzymywania aprobaty i podziwu z zewnątrz-łał, aleś ty szczuplutka!
3) narzędzie do otrzymywania uwagi i troski z zewnątrz-ojoj, jakaś ty chudziutka , czy dobrze sie czujesz dziecko, usiądź sobie ja to za Ciebie zrobię, na pewno wszystko w porządku? (ty odbierasz to jako litość, a litość jest w Twoim rozumieniu substytutem albo wręcz tym samym co miłość)
słowem:choroba jest Ci do czegoś potrzebna.
4) Szczupła sylwetka sprawia też, ze wpadasz w euforię i dobry nastrój. To działa jak narkotyk: czujesz się odrobinę lepiej, masz dobry nastrój->stajesz się życzliwsza wzgl. świata a świat wzgl. Ciebie->wychodzisz do ludzi, masz zapał, realizujesz jakieś tam drobne marzenia->koło się nakręca a pod świadomość koduje ważną informację: "acha! czyli jak jestem szczupła to jest mi w świecie lepiej".
Masz wiec wewnętrzne przekonanie, ze chude jest ok, a ciut grubsze be.
Kiedy z jakiegoś powodu (o tym niżej) zaczniesz jeść zaczyna się dramat->nienawidzisz siebie za słabość, za to że jesteś tak odrażająca->chodzisz przybita, zdołowana, zmęczona rytuałami ( naprzemiennymi ucztami, objadaniem się, wymiotowaniem/przeczyszczaniem/ćwiczeniami). Wszystko zaczyna się sypać->złość na siebie, złość na świat, ze takiej Cię nie akceptuje (bo tak to odczuwasz), złość na bliskich, ze Cię odrzucają (sama sie odrzucasz), że mają jakieś wyśrubowane wymagania i oczekiwania, że Cię oceniają...ale też że np. przeszkadzają ci w oddawaniu sie rytuałom.
Standardowo mówi się, ze problem leży w akceptacji samego siebie-bardzo to wyświechtane, ale taka właśnie jest prawda. Źródło problemu(braku akceptacji ) to zwykle dom rodzinny, czasami uwarunkowania genetyczne, czasami inne zaburzenia psychiczne
Osoby chore na bulimie mają o tyle "ciężej', ze ich choroba nie jest (w początkowym etapie) widoczna, cierpią dużo ciszej od chorych na anoreksję. Muszą sobie radzić same, w ukryciu z tym co się w nich dzieje. Anoreksja jest tematem dużo bardziej spektakularnym i widowiskowym, a jednocześnie przyciąga uwagę (a co za tym idzie,pogłębiającą chorobę, troskę) o jaką walczą zarówno osoby chore na anoreksję jak i osoby z bulimią.
Opisuję stan w pewnym stadium choroby, wbrew pozorom pomijając te najbardziej drastyczne szczegóły. Mnóstwo energii zabiera im ukrywanie przed światem wstydliwego problemu i chore zrobią wszystko, żeby tylko nikt nie dowiedział się o "trupie" w ich szafie. Bardzo drapieżnie chronią więc swojego wizerunku, nie chcą przyznać się do choroby.
Poniekąd swój wkład w wyniszczające dreptanie w miejscu ma bardzo niska świadomość społeczna nt choroby i uwagi z jakimi zetknęłam się choćby kilka dni temu, dy jakaś trzpioteczka powiedziała o-skądinąd ciężkiej w przebiegu i długotrwałej chorobie- "porzuć ten świński nałóg".
Wstydzą się więc i długo ukrywają ten problem, oszukując...niekiedy same siebie. Często nie chcą przyznać się do bulimii i z dwojga złego wybierają anoreksję-ten rodzaj zaburzenia bardziej im odpowiada, kojarzy się z tym co tak upragnione:szczupła sylwetką i przede wszystkim tą niszczącą życie kontrolą.
Dlatego nie ma znaczenia czy jest to anoreksja czy bulimia-to po prostu F50->zaburzenia odżywiania.
Niby pestka, ale! ed jest tylko objawem głębszych problemów, sposobem radzenia sobie z nimi. Często mówię, ze kiedy coś wybieramy, decydujemy się na jakąś drogę-warto wcześniej zobaczyć jak wygląda jej kres, albo dalszy etap.
Osiągając swoje wagowe cele, kiedy są w fazie głodówki (bulimia/anoreksja bulimiczna to na przemienne głodówki, objadanie się) czują się jak na haju.
Mają kontrolę, mają uśmiech od świata ( ->to jak odbieramy świat jest niczym innym jak odbiciem w lustrze tego co w sobie mamy).
Pewnie czujesz się lepiej kontrolując wagę->głodując, prawda eta?
Gorzej kiedy zaczynają się problemy związane z nadmierną kontrolą (prosta droga do nerwicy) i wycieńczeniem. Wymioty i wysiłek szybciutko czyszczą potas i mg z organizmu i zaczyna się cyrk z krążeniem ( kołatanie serca, zaburzenia snu i słyszenia) i nerkami. Będziesz chciała zjeść-a tu figa: zarzygasz się jak młody kociak. To już nie Ty będziesz kontrolować ciało-ono zacznie robić paskudne psikusy. Więc uznasz, że musisz pilnować się jeszcze bardziej-do wyżej wymienionych dojdzie odwodnienie, zaburzenia rytmu serca, potężne problemy z oddychaniem, problemy ginekologiczne i dermatologiczne. O gastrycznych, z litości, nie wspomnę. Nieustanny ból i złe samopoczucie, nasilą labilność, rozpoczną się stany depresyjne. Brawo! Pełna kontrola ...;/
Doprowadzając się do stanu, jaki uniemożliwia normalne funkcjonowanie wśród ludzi, odbijesz się od dna i niesiona siłą bezwładności piłeczka poszybujesz w stronę słońca...tfu, tfu.. w stronę bulimii o twarzy jakiej nie znałaś.
O kontroli będziesz już mogła pomarzyć. Za to historie jakie będą Ci się przydarzać podczas zaplanowanego ucztowania, czy głodowania staną się niewiarygodnie żenujące, warte opisania najwcześniej za 40 lat.
Jak wspominałam osoby chorujące na bulimie, są mistrzami kamuflażu. Przeciętny człowiek nie połapie się, ze ma obok siebie chorą na bulimię-szybciej pomyśli:naćpana albo pijana.
Jednak następstwa tej przewlekłej choroby, pozostawiają ślady-czasem na całe życie.
Ktoś, kto potrafi "czytać" z wyglądu trochę więcej zauważy drobiazgi: powiększone -niekiedy do ogromnych rozmiarów ślinianki,które sprawiają , ze twarz jest chomikowata, dłonie świadczące o anemii zaburzeniach krążenia - z białymi plamami, czerwone albo sine, często też poraniona zewnętrzna część dłoni i palców, przy najmniej jednej dłoni. Zajady, albo blizny w kącikach ust, spuchnięte, bądź zapadnięte oczy (zatrzymanie wody w org., albo odwodnienie), opuchnięte kończyny, twarz (zaburzenie pracy nerek), tępy, szklisty wzrok (początki depresji, ogromne zmęczenie), wysuszona skóra, popękane naczynia krwionośne na skórze i w oczach. Problemy dermatologiczne:wypadające cienkie włosy, problemy ze skórą , paznokciami...tego jest naprawdę dużo. Psychiatra zrzuci wszystko na depresję. Internista będzie szukał przyczyn głowiąc się co jest grane-bo chora zgłasza np tylko problem z żołądkiem, z nieustannymi infekcjami gardła, krtani, dróg oddechowych i moczowych.
Nie trzeba wspominać o problemach stomatologicznych-nadwrażliwe zęby, zdarte szkliwo od nawracających treści żołądkowych, próchnica, niekiedy połamane zęby., no i ubywająca w szybkim tempie ich ilość-po prostu nie sposób ich już uratować.
I kto by pomyślał, ze taka osoba chce być ...piękna (=chuda)???
Za jaką cenę...
Podkreślam cały czas-jest to ich wybór.. Jak to określił trafnie pewien psychiatra-sposób na życie.

Opisuję stan w pewnym stadium choroby, wbrew pozorom pomijając te najbardziej drastyczne szczegóły. Istotne jest natomiast zauważenie niepokojących sygnałów, tak by bliscy, którzy mają w otoczeniu chorujące mogli jak najszybciej wyłapać co się dzieje...i mądrze pomóc.
Bardzo często bliscy nie radzą sobie z wyborem chorej, która postanowiła nie rozstawać się z chorobą. Wtedy to oni potrzebują wsparcia i nie rzadko szukają go w gabinecie psychologa.
Jest to dla nich tym bardziej trudne, że przebieg choroby jest czasami bardzo dramatyczny. Chora potrafi okradać rodzinę (kwoty jakie wydaje na jedzenie są makabryczne-nie myśląc o konsekwencjach przekraczają możliwości finansowe kilkukrotnie, czasem powodują potworne długi, sprzedają co tylko mogą żeby mieć pieniądze na jedzenie i środki "po-jedzeniowe"), kłamać na każdym kroku (oszukuje również lekarzy), alienować się-to nie sprzyja ani dobremu samopoczuciu ani optymistycznemu spojrzeniu w przyszłość. Pojawia się nieodłączny element czyli nerwica a dalej depresja.
Osoba chora na bulimie nosi na swoim grzbiecie nieprawdopodobne obciążenie (o tym już pisałam: zaspokojenie oczekiwań otoczenia). Dodatkowo stara się je ukrywać, żeby nikt się jej "nie czepiał"-nie wywierał presji, ze coś powinna "z tym" zrobić.
To są osoby które naprawdę potrafią manipulować otoczeniem i osiągają w tej dziedzinie mistrzostwo. Nie wynika to ze złej woli ale raczej to sposób bycia w świecie taki, jaki ona -chora podkreślam osoba(!)- uważa za najlepszy. Często innego nie dopuszcza nawet do głowy.

Dlaczego warczałam o tym, że nie należy skupiać się ( pisać ) o objawach czyli tym co się robi?
Bo każda chora doskonale wie co robi, co jest nie-normalne , wie o swoim obsesyjnym stos. do jedzenia, o swoich rytuałach - a pisanie tu powoduje skupianie się na tym a nie na szukaniu rozwiązania. Osoby chore-jak wspominałam mają ogromną trudność w przyznaniu sie do choroby, i chętnie zajmują się pielęgnowaniem tych rytuałow-nawet czytając o nich i pisząc. Czują satysfakcję, wydaje im się, ze mają jakaś wielką tajemnicę, która czynie je kimś szczególnym, wyjątkowym, że mają coś cennego, karmią się tym...a niekiedy korzystają i uczą od "bardziej doświadczonych" jak radzić sobie, jak kamuflować się ...czyli jak żyć i chorować-a nie jak zdrowieć.
Problem, o czym wspomniałam na początku, polega na tym, że chora nie chce zrezygnować z choroby. Szuka przeróżnych powodów-kiedy już przyzna się że ma problem, stara sie dobudować całą ideologię do choroby, że to niezależne od niej, ze nie potrafi się powstrzymać...a ja powiem: to się nie powstrzymuj-puść , ze to...i jedz jeśli musisz.
Ale zapewniam, ze nie musisz "tak" jeść. Wybór należy do ciebie.

Co robić?
Kilka dni temu, pewna przesympatyczna i mądra dziewczyna chorująca na bulimie , przyznała: "Nie wiem czy chcę być zdrowa czy chuda"
I jestem pełna uznania dla tych którzy tak przestawiają swój problem.
Mają prawo się wahać. Mają prawo ważyć co dla nich "korzystniejsze"...i mają prawo dokonać każdego wyboru. Ja nie będę go kwestionować.
We mnie po prostu nie ma zgody na hipokryzję-ale na wybory jak ma wyglądac moje życie- zawsze jest. Nie muszę się zgadzać z tym wyborem, jednak wiem, ze od momentu pojawienia się problemu z jedzeniem poprzez uświadomienie sobie"coś jest nie halo", poprzez przyznanie si.ę przed sobą"mam problem", do wyjścia z choroby (bo to możliwe), prowadzi dłuuuuga droga pełna wahań, kroków w przód w tył, na boki...
Dlatego słowa jakie najbardziej ucieszyły mnie w Twoim dzisiejszym poście, eta to
Może jeszcze nie jestem gotowa na współpracę z Tobą.


Ja to rozumiem-i nie są to puste słowa "rozumiem".

Chciałabym odnieść się do jeszcze kilku spraw.
Dużo osób szuka "specjalistów od ed" i często ma wymówkę: ale u mnie w mieście/na wsi nie ma...To nie tak. Jak pisałam problemem są emocje i nad tym należy pracować.
Takimi problemami zajmuje się psycholog:pomoże rozeznać się, a w konsekwencji radzić sobie z uczuciami. Problem ma zwykle swoje źródło w domu :często są to osoby pochodzące z rodzin nieprawidłowych, gdzie ktoś pije,albo np. jedno z rodziców jest chore, albo jest pewna niespójność i dziecku są przekazywane sprzeczne komunikaty, są bombardowane emocjami ale nie dostają wzorca jak sobie z tymi emocjami rodzić. Szukają go same.
Jednak nie zawsze: bulimia czy anoreksja bywają też przypadłością osób z zaburzeniami osobowości. Cokolwiek nie jest przyczyną nie zmienia to faktu, ze to bardzo poważna choroba i sprowadzanie jej do widzimisie jest błędem. Chore osoby żyją z chorobą niekiedy ponad kilkanaście lat (dłuższego stażu niż 15 nie znam).
Terapia polega więc na poszukiwaniu i uczeniu mniej destrukcyjnych sposobów radzenia sobie z emocjami. Początkowo oczywiście należy przyjrzeć się funkcjonowaniu tej osoby czyli wziąć pod lupę sam objaw, tu:bulimię (niekiedy przy konsultacji z lekarzem internistą/gastrologiem/kardiologiem/neurologiem).Tu musi być jednak ścisła współpraca terapeuty z chorą, dlatego tak bardzo ważna jest wola wyzdrowienia.
Niebywale czesto zdarza sie, ze odnajdują pomoc na terapii DDA/DDD.
Jak pisałam ed leczy się na psychoterapii, ponieważ problem dotyczy emocji. Chora osoba nie akceptuje siebie i aby czuć się ze sobą znośnie, dąży do uzyskania akceptacji. Drogą jaką wybiera jest próba sprostania oczekiwaniom otoczenia (które stara się odgadywać). Brak akceptacji samego siebie jest też powodem kamuflażu o jakim wspominałam-ponieważ wie, ze jest nie taka jak być powinna, rzadko kiedy bywa autentyczna i ma kłopot z porozumieniem się z otoczeniem-czesto zamyka się w sobie i gromadzi wszelkie niewypowiedziane żale, bóle, rozterki.
A jednocześnie te właśnie, neurotyczne osoby mają w sobie ogromny potencjał, wrażliwość i uważność na świat. Mają też ostrość widzenia o jakiej niektórzy mogą pomarzyć. To jest coś cennego i niepowtarzalnego co dała im choroba, co warto w sobie pielęgnować aby zostało na pamiątkę po latach chorowania.
Choroba sama w sobie straszna, ale ma swoje dobre strony-jak każda trudność na jaką będziesz w życiu napotykać. To jak się do tej trudności ustawisz to juz osobna sprawa.


Wspominałaś też eta o lekach i depresji. Tu należy się zastanowić czy naprawdę potrzebne są (już)leki. Leki jakie stosuje się przy ed to antydepresanty, uspokajające (wyciszające), stabilizatory nastroju (+ garść tabletek na szereg następstw, które powodują czesto ogromny dyskomfort i ból)
Z tego co piszesz nie jesteś jeszcze na tym etapie, więc na Twoim miejscu, skupiłabym się na leczeniu a nie łagodzeniu objawów. Bo łagodzenie ich niestety może skutecznie zahamować zdrowienie-przeciągnąć chorobę.
Leki poprawiając kondycję psychiczną, powodują niestety, że chora osoba wpada w euforię: jest dobrze, radzę sobie, poprawiło się bo już nie wymiotuję/już jem bez lęku.
Jest to o tyle zgubne, że jak wspominałam ed zakorzenione jest poczuciu wartości a leczy się to psychoterapią. Leki mogą być jedynie wsparcie i nie powinno się ich zażywać na początku, jako właściwego leczenia. Ryzyko porzucenia terapii - a więc wyzdrowienia - jednak wzrasta przy jednoczesnym stosowaniu antydepresatnów czy stabilizatorów nastroju. Choć -żeby było sprawiedliwie plusem jest to, że wyciszają objawy i pozwalają skupić się na terapii.

Nie mam kontaktu, ale mentalnie jestem 500 km stąd i żebram o miłość.

Zobacz eta z jaką pogardą o sobie piszesz, jaka malutka i bezradna się sama sobie zdajesz.
To co się tu działo tylko utwierdzało w Tobie to poczucie (uderzyło mnie, ze podziękowałaś za litość). Np. co to znaczy -jak napisała jedna z "obrończyń"-"skopać leżącego". Tu już widać jaką rolę kto zajmuje i jak odbierają Cię inni-dla nich leżysz, jesteś biedną , nic-nie-mogącą etą...chętnie kupiłaś ten wizerunek, a i obecni tu chętnie wzięli na siebie wdzięczną rolę dyżurnych głaskaczy, utulaczy w cierpieniu-Ty przecież jesteś słaba i tego potrzebujesz jesteś słaba-oni więc mogą wejśc w rolę silniejszego-to bardzo kuszące i nie zawsze świadome.
Ale, na litość, nie mylmy potrzeb z oczekiwaniami...nie mylmy litości z miłością, nie nazywajmy pomocą, podtrzymywanie komuś karku przy ziemi...bo my mamy taką potrzebę, zeby on był biedny i słaby-a my silni i wspierający...
Moim zdaniem bardzo dobrze zrobiłabyś gdybyś porozmawiała eta ze swoim terapeutą o tym problemie, może też o tym co tutaj się działo-o tym co czułaś kiedy ja Cię "atakowałam".
Chcę Ci uświadomić jeszcze jedną rzecz. Jak pisałam na terapii możesz nauczyć się rozpoznawać i radzić sobie z emocjami-czyli z takimi sytuacjami jaka miała mijesce w tu a co ważniejsze jakie mają miejsće w Twoim realnym życiu.
To co jest bardzo ważne-nie neguj tego co czujesz. Każde emocje są potrzebne i każde warto wyrazić. Nie ma zakazu rzadne na emocje, nie istnieje coś takiego jak negatywne i pozytywne. Bo zobacz: złość to "negatywne" uczucie... może nam posłużyć do działania, sprawia, że mamy wiecej siły: choćby żeby wstać i powiedzieć
nie masz racji, nie zgadzam się na to, nie pozwolę, żeby...
Atakowani, bedziemy się bronić-w ten sposób możemy sami zobaczyć co dla nas jest ważne, zastanowić się czego bronimy, czy to wymaga obrony i czy tak naprawdę chcemy tego bronić.
Często chore osoby-nie tylko na ed-bronią swojej choroby rękami i nogami. Wynika to z faktu, ze coś im ona daje. Tobie daje pozorne poczucie kontroli nad jakimś kawałkiem życia, tu
(w tym temacie) daje głaski i utulenie od innych, daje poczucie , ze komuś na tobie zależy i , że jest dla Ciebie dobry...(za taką dobroć osobiście bym podziekowała, ale to dlatego, ze mi to nie jest potrzebne-tobie owszem-daje pozory, że jesteś "kochana, akceptowana".
A ja chciałabym, abyś wiedziała, ze nawet gdy jesteś chora, nawet jesli robisz coś , co wg Ciebie jest nie do końca ok-możesz tę akceptacje-dla siebie dostać.
Dla Siebie-nie dla choroby. Dlatego wspomniałam, ze jestem w stanie zrozumieć każdy wybór, ale nie muszę go akceptować-co nie oznacza że skreślam Człowieka. Czasami potrzeba czasu...a rezygnacja z tego co tak "nagradzające " jest bardzo trudna. Bo musi być to Twoja decyzja-nie chłoapaka, nie rodziny, nie terapeuty...Powracającym tematem jest i zawsze będzie odpowiedzialność za Siebie-nie za uczucia innych, które starasz się odgadywać a potem kontrolować (możesz nie zdawać sobie z tego sprawy)-> wpływać na nie.
To swoimi uczuciami należy się dobrze zająć...
Znając swoje emocje lepiej sobie radzisz z trudnymi sytuacjami-np. tutaj. Zupełnie sama i nie leżąc. Ja wiedziałam, ze możesz się wściec, zasmucić, ale za Twoje emocje-jak pisałam nie biorę odpowiedzialności-za swoje tak. Jestem bardzo pojemna-pomieszcze w sobie Twoją złość i nie rozbije mnie ona na kawałki-o to jestem spokojna. Pomieszcze Twój smutek i rozgoryczenie -ale nie wezmę go na siebie-to jest Twoje.
I mam tę pojemność z domu-domyslałam się (miałam taki noktowizorek zainstalowany w mózgownicy przez rodziców) uczuć i baralam je na siebie, odpowiadałam za emocje każdego człowieka z jakim spotkałam sie na swojej drodze...podobnie robią wszytskie osoby z domów dysfunkcyjnych.
Osobom chorym wydaje sie, ze jesli zrezygnują z choroby, będą, najprościej mówiąc grube-a przecież bycie grubym wyklucza akceptację.
To oczywiście bzdura, ponieważ są tysiące rzeczy jakie sprawią, ze bedziesz atrakcyjna...i bardzo bym chciała, zebyś na tych rzeczach, wartościach w swoim życiu się skupiła. Dlatego zaproponowałam Ci skorzystanie ze strony głodne.pl. Jak już bedziesz gotowa, znajdziesz tam coś co bardzo Cię zaskoczy, zobaczysz jak radzić sobie w życiu beąc zdrowym, jak się z niego cieszyć i jak oduczyć się roli cierpiętnika.

Napisałam, na początku, ze to co pisze jest dla Ciebie, ale w trakcie pomyślałam, że to wypracowanie i w ogóle moja obecność w temacie spełni swoje zadanie jesli choć jedna osoba, która tu zajrzy zdecyduje się na leczenie.
Zrobiłaś coś bardzo ważnego: tytułując temat-nazwałaś problem po imieniu- to wcale nie łatwe a bywa silnym bodźcem do tego żeby zacząć się leczyć.



Pozdrawiam
svan
Avatar użytkownika
Svan
 
Posty: 43
Dołączył(a): 6 wrz 2009, o 00:55

Postprzez wuweiki » 8 wrz 2009, o 22:40

Pozwolę sobie włączyć się trochę ponownie, bo temat jest i dla mnie ważny. Bardzo ważny.
Svan - bardzo pięknie, dosadnie i konkretnie przedstawiony temat dotyczący bulimii i podobnych dysfunkcji. Z mojej strony wieloletniego borykania się z "zażeraniem samej siebie" - doceniam i dziękuję bardzo za Twoje słowa.
Już jakiś czas minął od początków mojej terapii... i w zupełności się zgadzam - jest to trud i wysiłek, ale podejmuje się go podejmując także decyzję... odpowiadając sobie, nikomu innemu, na pytanie "chcę być zdrowa, czy chuda?" "chcę być zdrowa, czy kogoś-tam zadowolić?"
Raz jeszcze dzięki Svan. Rozpisywać się nie będę, bo nie mam nic w kwestii merytorycznej do dodania ;) ... chciałam jedynie, na bazie własnych doświadczeń rzec, że w zupełności się zgadzam z tym, co napisałaś.
wuweiki
 

Poprzednia strona

Powrót do Uzależnienia

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 114 gości