Witam Was serdecznie.
Pisałam już tutaj kilka razy, zawsze dostałam wsparcie, więc liczę na to również teraz. Jestem zrozpaczona.
Byłam w związku, dokładnie, rok i 10 miesięcy.
Na samym początku było jak w bajce. Fascynacją sobą nawzajem, tęsknota, wspaniałe spotkania, kwiaty. Po miesiącu bycia ze sobą, popełniłam błąd - zafascynował mnie kolega z dzieciństwa, z którym odnowiłam kontakt.
Mój chłopak się o tym dowiedział. Nie chciałam go stracić, więc zerwałam znajomość z kolegą i skupiłam się na odbudowie zaufania w związku.
Było nam ze sobą dobrze. Czasami tylko męczył mnie brak zaufania z jego strony, ale sama na to zapracowałam. Robiłam wszystko, aby zobaczył, że jestem fair wobec niego - z czasem nigdzie nie wychodziłam, aby nie miał podejrzeń.
Po roku bycia razem, rozstaliśmy się. Dokładnie w listopadzie rok temu.
Była to nie przemyślana decyzja - w trakcie kłótni. Zaczęłam bardzo jej żałować i po kilku dniach, poprosiłam abyśmy zaczęli na nowo.
Odpowiedział, że nie chce. Spotykał się z inną dziewczyną, robił wszystko abym szalała z zazdrości i żałowała, że go straciłam. Jednak nie zrywał ze mną kontaktu. Gdy widział, że się nie odzywał, sam nawiązywał kontakt, aby dowiedzieć się czy kogoś poznałam. Jak później się dowiedziałam - chciał być znów ze mną, tylko chciał się "odwdzięczyć" za ból, jaki mu na początku związku wyrządziłam.
Po 4 miesiącach mojego cierpienia, wróciliśmy do siebie. W marcu tego roku. Byłam bardzo szczęśliwa. Narodził się tylko we mnie strach, że znów go mogę stracić. Co za tym idzie - zazdrość o niego.
Było między nami dobrze.
Zaczęło się psuć od lipca. Zaczął pracować, więc nie miał dla mnie czasu. Zaczął interesować się studiami (idzie od października), więc zaczęłam szaleć z zazdrości i strachu, że się od siebie oddalimy.
W sierpniu były dni, że w ogóle się nie odzywał. Od czasu do czasu jakiś sms, telefon. Czułam, że coś jest nie tak.
Spotkaliśmy się, aby porozmawiać. Zapytałam wprost - czy mu zależy, czy jeszcze chce być ze mną. Odpowiedział, że bardzo mnie kocha, że mu zależy, że nie myśli o rozstaniu.
To mnie lekko uspokoiło.
Szczególnie, że znalazłam się w beznadziejnej sytuacji - ojciec, krótko mówiąc, olał mnie, nie odzywa się (nie mieszkamy razem). Ojczym wpadł w alkoholizm. Mama wpadła w depresję. Siostra, na którą mogę zawsze liczyć, mieszka w innym mieście, więc mamy tylko kontakt telefoniczny.
Wiedziałam, że on jest przy mnie.
3 dni temu jeszcze powiedział mi, że mnie kocha.
2 dni temu pokłóciliśmy się. Ubzdurał sobie coś, zwalił winę na mnie i od słowa do słowa zaczęliśmy mówić o rozstaniu.
Wczoraj przyjechał do mnie...
Powiedział, że jest między nami źle, że to nie ma sensu, że już mu nie zależy, że jest młody i chce się wyszaleć, a ja go trochę ograniczałam. Że tak będzie lepiej, etc.
Powiedziałam, że nie będę potrafiła utrzymywać z nim koleżeńskich relacji, więc zerwaliśmy całkowicie kontakt.
Pytałam jak mnie mógł tak upokorzyć i tak strasznie skrzywdzić. Wzruszał tylko ramionami, mówił, że widocznie jest prostakiem.
Od wczoraj moje myśli krążą tylko wokół niego.
Jak on mnie mógł tak skrzywdzić?! Jednego dnia mówić, że kocha, a drugiego odchodzić?! Zawalił mi się cały świat. Nie radzę sobie z tym wszystkim zupełnie. Czuję się taka słaba i zagubiona. Tęsknie już za nim! Wszystko dookoła kojarzy mi się z nim, z nami... To tak boli!
Jak on tak mógł, dlaczego? Przecież tak się kochaliśmy, obiecywaliśmy sobie miłość na zawsze.
Boję się. Nie dam rady bez niego. Był całym moim życiem. Podporą. Miłością.
Wszyscy dookoła mi mówią, że powinnam go olać po tym jak mnie potraktował. A ja cały czas łudzę się, że odezwie się za jakiś czas, że znów do siebie wrócimy, tak jak kiedyś... A może kiedyś do siebie wrócimy, odmienieni? A co ja zrobię jak znajdzie sobie inną? To byłby koszmar...
Dodam, że mam 17 lat, on 20.
Błagam Was o jakieś wparcie. Czuję, że nie mam nikogo.
Czuję się taka słaba bez niego. On był dla mnie wszystkim! A teraz bez niego, jak mam żyć?
Liczę na Was.
Pozdrawiam.