przez melody » 31 sie 2009, o 11:04
Czuję się... rozedrgana, strasznie ciężko mi było tam, gdzie byłam przez ostatnie kilka dni i ta ciężkość nadal mi siedzi na sercu...
Do domu wróciłam wczoraj późnym wieczorem po 6-godzinnym (!!!) docieraniu z Krakowa do Wrocławia. I tą podróż będę długo pamiętać...
Pociąg zatrzymał się w Świętochłowicach na torowisku, gdzie pospieszne nigdy się nie zatrzymują (jest to kawałek za Gliwicami). Usłyszałam sygnał karetki...
Do dziś nie wiem, czy to było samobójstwo, czy ktoś się potknął i wpadł pod pociąg, którym jechałam... (ale to "potknął" mi nie pasuje do tego, że rzecz się stała na torowisku kawałek od stacji)...
Większość ludzi wysiadła z tego pociągu (ja też) bo miał on stać przez co najmniej 3 godziny (czas oczekiwania na prokuratora i załatwiania tego typu spraw formalnych)
Szliśmy tak kawałek przez torowisko, żeby dojść do stacji, gdzie podstawili nam pociąg osobowy, który wywiózł nas z powrotem do Gliwic, żeby stamtąd poczekać na jakikolwiek najbliższy pociąg, który jechałby do Wrocławia.
Z Gliwic do Wrocławia jechałam już na korytarzu wśród tłumu ludzi i bagaży.
Dziwaczność tej podróży trwała dalej bo poznałam takiego gościa, który opowiadał, że zajmuje się masażem hawajskim Lomi Lomi (masaż uzdrawiający). Był przy tym mocno uduchowiony. mam wrażenie, że spotkałam jogina...
Mam za sobą podróż życia w każdym znaczeniu tego słowa...
mel.