Zmienność uczuć typowa dla DDA?

Dorosłe Dzieci Alkoholików.

Postprzez Jaga » 11 sie 2009, o 21:28

Bibi, czytałam już "Kobiety, które kochają za bardzo". Książka rzeczywiście bardzo pomocna, pozwalająca wiele zrozumieć. Tak, można w sumie powiedzieć, że "uczucia wzbudzają w nas tylko ludzie, którzy nie będą dla nas dobrzy", bo... dorastając w dysfunkcjyjnej rodzinie zostaliśmy nauczeni "kochać" w sposób chory. Ja czytałam też niedawno "Toksyczne związki" Pia Mellody, "Czyje to właściwie życie?" Niny Brown. Uświadomienie sobie tego problemu to jednak dopiero początek drogi.... Wiedza wyniesiona z książek musi być wsparta konkretną pracą. Pozdrawiam
Jaga
 
Posty: 68
Dołączył(a): 6 kwi 2009, o 13:21
Lokalizacja: WLKP

Postprzez Sinuhe » 13 sie 2009, o 18:20

Patrząc wstecz wydaje mi się, iż motorem postępowania DDA są ambiwalencje, jakie odczuwa się, gdy się wybiera i zarazem dążność do sytuacji, które ambiwalentne są z natury.
Dziś czasem aż żenujące wydaje mi się patrzenie na życie pod kątem przeszłości, dzieciństwa - jednakże nie da się ukryć, że to wszystko tak działa. Jak w jakimś filmie, gdzie bohater wspomina dzieciństwo i odkrywa, jak bardzo powiela schematy.
W sumie te schematy po obejrzeniu z bliska okazują się cholernie proste. Tylko trzeba je uporządkować. Ok, ale wróćmy do ambiwalencji - pijący rodzic to ktoś, kto budzi dwojakie, wzajemnie sprzeczne uczucia.
Kochamy rodzica i nienawidzimy tego potwora, który w nim siedzi. Jest to rozdarcie nie do wytłumaczenia przez dziecko.
Czy w jakikolwiek sposób różni się mechanizmami relacja z pijącym rodzicem a trudnym partnerem?
Mogłoby się wydawać, że uciekać będziemy od tego, co patologiczne, od tego, co trudne i bolesne. Ok - ale to znamy. To, co boli jest jednakże znajomym a ta tzw. normalność to terra incognita.
Dobra, zgodna, kochająca się zdrowo rodzina to obszar takiej obcości, że nie wiemy, jak się w niej poruszać.
Hm... przypominam sobie przecież to, co mnie przyciągało w innych ludziach. Jakaś skaza w nich, jakiś ból, problemy itd. Tylko, że tak naprawdę nie przyciąga wtedy osoba a postać odwzorowująca rodzica, którego w jakiś sposób „powinniśmy” ratować. Pijanego ojca, czy matki nie uratujemy, to ratujemy ot tak „ogólnie”.
Z tym, że to się nie udaje – toksyczny partner pozostaje toksycznym partnerem. Robi swoje: pije, ćpa, puszcza się, czy najnormalniej w świecie jest tak pier...ty, że „związek” to męka i uzależnienie od być może niekoniecznie świadomego a jednak pasożyta. I uzależnienie się od własnych potrzeb ratowania, nawracania, albo po prostu bycia z kimś, czyja naturę się zna... No i ta sytuacja jest mocno hipnotyczna – bo wiemy wszystko, spodziewamy się tego, co ma być i to nadchodzi.
Część DDA nie pije wcale i ucieka od pijących. To druga strona tego samego medalu – fetyszyzacja alkoholu. Nie jest on neutralny. W odrzuceniu alkoholu i pijących jest przecież jego fetyszyzacja... Fetysz i antyfetysz to dwie strony tego samego medalu...
No, ale ok – część z DDA pakuje się w powielenie dysfunkcji. Być może z innym alkoholikiem, narkomanem, czy po prostu z kimkolwiek z problemami. Pozostaje w swoim mentalnym środowisku...
Wydaje mi się, że w tle tego wszystkiego stoi nieuświadomiona sobie potrzeba kochania człowieka i zarazem równocześnie nienawiści do niego. To w jakiś sposób wypełnia dziurę, która normalnie powinna być wypełniona umiejętnością bliskości. Hm... jeszcze jedno: gdzieś tam DDA „wie”, że trudny partner wymaga kontroli. Wręcz spodziewa się, że partnera kontrolować trzeba – bo jest ubezwłasnowolniony swym nałogiem (czy jakąkolwiek dysfunkcjonalnością) a pojawiający się na horyzoncie obiekt „trudny” daje prawie gwarant, że potrzeba kontroli i kontrolowania może zostać zrealizowana.
Tyle, że – jak ktoś chce tonąć, niech tonie.
Sam...
Beze mnie. Mając do wyboru upadek dwojga osób, albo jednej – wybieram swoją normalność.
Tyle.
Można zestawić zupełnie odmienne i przeciwne sobie grupy emocji, które tworzą grę w umyśle DDA – męczącą, którą należałoby odrzucić a przecież wiele razy się okazuje, że na ślepo się do niej dążyło.
Miłość i niechęć zarazem.
Walka o własny obszar i kontrola zarazem.
Potrzeba bliskości i wstyd za drugą osobę.
Itd. itp.
Avatar użytkownika
Sinuhe
 
Posty: 468
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:02

Postprzez biscuit » 16 sie 2009, o 00:06

Sinuhe, dziękuję za Twoje słowa
Avatar użytkownika
biscuit
 
Posty: 4156
Dołączył(a): 10 cze 2009, o 00:51

Postprzez Jaga » 18 sie 2009, o 13:17

Sinuhe, Twój wpis oddaje tak dobrze wszystko to co ja tak wiele razy przeżywałam, czego doświadczałam... Ambiwalencja, potrzeba kontroli, "wyszukiwanie" sobie na partnerów osób z problemami, a potem rozpaczliwa, silna potrzeba ratowania go... nawet za cenę w postaci bólu, upokorzenia, wstydu, zatracania siebie samej...

Teraz jestem z kimś normalnym, zrównoważonym, ale coś zaczyna się dziać ze mną coraz mocniej. Jest mi z nim dobrze, ale jednocześnie w różnych momentach mam ochotę uciec. Rozmawiam o tym na swojej terapii, próbuję to zrozumieć. Ale to takie silne. Zależy mi na chłopaku, z którym się spotykam, cenię go za wiele jego cech, a jednocześnie łapię się na tym, że "szukam" w nim jakiegoś problemu, w wielu momentach moje emocje są wyłączone, a ja schowana za jakąś taką fasadą, nie potrafię się przed nim otworzyć, gdzieś głęboko we mnie siedzi lęk przed odrzuceniem, a jednocześnie zachowuję się czasem trochę tak i w takich kategoriach myślę, jakbym własnie odrzucenia oczekiwała, jakby po coś było mi ono potrzebne... Czasem wydaje mi się, że nie wytrzymam tego długo. On zachowuje się spokojnie, daje mi poczucie bezpieczeństwa, pewnego rodzaju przewidywalności, bez żadnych huśtawek, ekstremalnych przeżyć, co wcześniej było normą... A mnie chyba tych wstrząsów brak... Normalna, zdrowa bliskość to coś czego tak naprawdę nie znam, nie wiem jak się w niej odnaleźć, jak ją budować w życiu codziennym, jak funkcjonować obok niego w wielu nawet niewaznych, drobnych sytuacjach i byc po prostu sobą, gubię się, momentami ta bliskość mnie przeraża, innym razem nudzi, jeszcze innym budzi jakby obrzydzenie... Nie rozumiem siebie. Nie wiem o co mi chodzi. A jak Wy sobie radzicie? Jak wygląda obecnie Wasza sytuacja?
Jaga
 
Posty: 68
Dołączył(a): 6 kwi 2009, o 13:21
Lokalizacja: WLKP

Postprzez Sinuhe » 21 sie 2009, o 14:38

Zbierałem się kilka dnia na to, by napisać - i własne zajęcia, i przelotna bytność przed komputerem i zajęcie się po prostu ostatnimi pasjami...

Pytasz Jago, jak my sobie radzimy...
Obydwoje jesteśmy dziećmi alkoholików, jednak nie jest to temat szczególnie często przez nas ruszany – ot nie unikamy go, ale też wzajemnie w tym wszystkim nie grzebiemy.
Ma to swoje zalety – te tematy już w większości były przerobione a jesteśmy ze sobą nie dla wzajemnej autoanalizy.
Nie mówię, że jest tak idealnie łatwo – ale to, że w jakiś sposób poradziliśmy sobie z dawnymi problemami bardzo nam pomaga. Sam ze swojej strony widzę przecież, jak wiele było trzeba czasu i pracy nad sobą, bym mógł przyjąć drugą osobę tak normalnie. Bez tworzenia jakichś mitologii związku i przede wszystkim bez potrzeby posiadania plasterka na rany. Z drugiej strony – oczywiście jestem gotowy zmierzyć się z czyimiś problemami, ale tą drugą stronę chcę przyjmować, jako osobę a nie zbiór mechanizmów, traum i potyczek z nimi.
Ot przyszło znienacka – byliśmy razem na jednej imprezie. Mignęliśmy sobie kiedyś tam, ale z daleka, choć to licealna koleżanka mojej siostry z jednej klasy. Nawet na weselu siostry jakoś się minęliśmy zauważając się, ale to wszystko. Dopiero przypadkowo bycie na tej samej zabawie sylwestrowej spowodowało poznanie się. Łapaliśmy swój wzrok na tyle często, że nie sposób było ot tak się minąć. Szczerze mówiąc patrzyłem sobie na na tą malutką kobietkę z buźką, co wydawała mi się pograniczem dziecka i postaci z kreskówki i coś mnie przyciągało. Porozmawialiśmy niezobowiązująco rozjeżdżając się w swoje strony a po kilku dniach okazało się, że wzajemnie zaczęliśmy szukać namiarów na siebie, bo nie wymieniliśmy się wtedy telefonami. Itd. … itd...

Dziś myślę, że zaletą jest, iż widzimy się średnio 4 dni w tygodniu – mniej mogłoby nas oddalić a więcej byłoby to za wiele na początek. Wchodząc wzajemnie w swoje życia mamy świadomość, jak bardzo się różnimy – dla B. to chyba czasem wada, dla mnie zaś zaleta. Jest co wzajemnie poznawać. Chyba istotą jest to, że w sprawach zasadniczych się zgadzamy. Postawy życiowe, poglądy mamy podobne. Choć bycie ze sobą po 24h/dobę przez kilka dni też było świetne...
Akceptuję wszystkie swoje myśli – i te, gdy wydaje mi się, że związek ciąży mi i jest niepotrzebny oraz te, gdy uważam, że jest wszystko w porządku. Jako bardziej realne i mające odbicie w rzeczywistości traktuję te myśli, gdzie mi zależy, gdzie z chęcią się staram i czegoś od siebie wymagam. Po prostu warto. B. jest za dobrą, za porządną i za fajną babką, aby to zepsuć.
Czasami za poważną a czasami sam się dziwię, skąd bierze się jej wesołość i w niej swoboda.
Widzę, że ona też się stara i jej zależy.
Hm... cenię tą stabilność, cenię pewną przewidywalność – wszelakie wstrząsy itp. są nie dla mnie. Tak, sprawdziłem – to, co mnie przyciągało nie powodowało jakiejś sensownej homeostazy wokół linii stabilności a zbytnią szarpaninę kompletnie niewartą przedłużania.
Poza tym – nastroje, myśli to tylko chwile, wartość ma jakaś bardziej stabilna postawa. Jeżeli jest ciężko, czy brak porozumienia jednak wiem, że tu mi zależy i nie mam ochoty po prostu się odsunąć. Gorsze chwile mijają a to, co zostaje jest wspólne i cenne.
Zdaje sobie sprawę, że nie ma reguły, że nigdzie nie jest uświęcone, że musimy być razem, że ludzie się schodzą i rozchodzą, że każde z nas może odejść w swoją stronę. Po prostu nie mówię takich trywializmów na głos, bo one choć oczywiste a psują atmosferę. Poza tym na coś oboje się zdecydowaliśmy, to jednak trzeba nad tym pracować. Przeraża mnie nieco perspektywa mieszkania razem, ale to raczej kwestia przyzwyczajenia do bycia samemu i mieszkania w pojedynkę. Przerażał mnie i fakt bycia z kimś, ale to oczywiście też efekt przyzwyczajenia do samotności, jak i obawa wynikająca z tego DDA.
Nie roztrząsam też lęków B., ot wolę ją przytulić a jeżeli potrzebuje rozmowy, to ok, wtedy. Ale wiem, że ona jest bardziej emocjonalna a ja mam bardzie podejście analityczne. To się może wzajemnie uzupełniać, ale nie można drugiej strony zmuszać do własnego sposobu myślenia. Czasem myślę sobie w duchu, że jej emocjonalność i wrażliwość to coś dla mnie nielogicznego i gmatwającego fakty, ale to jest ona i taką ją przyjmuję.
Nie mam w sobie od lat potrzeby chronienia siebie za wszelką cenę, nie narusza mnie zewnętrze zbyt mocno i nie czuje potrzeby chowania się za tarczą i wyciągania broni, gdy coś , lub ktoś różni się ode mnie. Raczej myślę, co i czy w ogóle coś muszę robić. Nie czuję też potrzeby naginania B. do tego, kim i jaki ja jestem. Nie czuję potrzeby testowania ani B., ani siebie.
Nie chciałbym tego.
Po prostu mam nadzieję, że trafiłem.
Patrzę na brata i widzę, że należy trafić. Hm... parę lat temu po prostu szeregowy pracownik ,co tracił zdrowie i energię, jako wykorzystywany pracownik a w najbliższym czasie zostać ma dyrektorem. Męczył się ileś lat w związku z dziewczyną, której nigdy nic nie pasowało, o wszystko go celowała, wiecznie z czegoś musiał się tłumaczyć,. Bo ona nie potrafiła zostawić swej pracy za drzwiami i ustawiała go, jakby był kolejnym nazwiskiem w dzienniku ucznia. Rok temu ożenił się z super dziewczyną, która nie dość, że jest typem, przy której „chowa się” większość dziewczyn z okładki, to ma świetny charakter i potrafi być partnerką. Tak samo mam nadzieję, ze ja trafiłem.
Ale to też efekt lat pracy nad sobą, to efekt tego, że już nie pamiętam, ale chyba 6 lat temu trafiłem na Psychotekst i znalazłem wiedzę i pomoc. Dziś nie ma śladu z nerwicy, z wieloletniej depresji, jakie u mnie zdiagnozowano. Wszystko się mi zaczęło rewelacyjnie układać i po prostu idę do przodu z planami, marzeniami, celami itd.
Należy się starać, należy walczyć o coś, mieć cele a dobry związek to jeden z nich. To już nie czas na tylko westchnienia i heroizm trudnego związku obarczonego syndromem wyborów DDA. Normalność, normalności i jeszcze raz normalność. Coś, co jest zdrowe; coś, co jest dalekie od patologii; coś, co ubogaca i daje podstawy do życia – to ma dla mnie sens.
Avatar użytkownika
Sinuhe
 
Posty: 468
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:02

Postprzez Maui » 21 sie 2009, o 17:48

Sinuhe napisał(a): tą drugą stronę chcę przyjmować, jako osobę a nie zbiór mechanizmów, traum i potyczek z nimi.


Ja chyba się boję, że tak właśnie będzie mnie postrzegała ta druga osoba. Że przerażą ją te moje problemy i to wszystko z czym się zmagam. Może dlatego tak myślę, bo mnie samą to przeraża.
Maui
 
Posty: 200
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 17:12

Postprzez Sinuhe » 22 sie 2009, o 08:39

Jednym z moich największych osiągnięć życiowych było to, gdy sam siebie przestałem widzieć poprzez pryzmat przeszłości i jej efektów.
Nienajłatwiejsza praca, ale warta wykonania.
Od pewnego czasu po prostu nawet nie uważam się za DDA.
Przepracowanie przeszłości powoduje, że B. związała się ze mną a nie z moimi problemami.
Całe życie zaczęło się mi inaczej układać i mam nadzieję, że na tym nie koniec!
Avatar użytkownika
Sinuhe
 
Posty: 468
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:02

Postprzez Maui » 22 sie 2009, o 10:26

Sinuhe napisał(a):Jednym z moich największych osiągnięć życiowych było to, gdy sam siebie przestałem widzieć poprzez pryzmat przeszłości i jej efektów.
Nienajłatwiejsza praca, ale warta wykonania.
Od pewnego czasu po prostu nawet nie uważam się za DDA.



Jak to zrobiłeś? Jak wyglądała Twoja praca nad tym wszystkim? Czy terapia wystarczy, żeby dojść do podobnego punktu, czy trzeba duuuuużo pracować w tzw. międzyczasie i po terapii? A jeśli trzeba, to w jaki sposób?
Maui
 
Posty: 200
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 17:12

Postprzez Sinuhe » 22 sie 2009, o 11:27

Dziwnie się dziś to wszystko wspomina, dziwnie się o tym pisze...
Latami zapadałem się w sobie, czując się coraz gorzej, coraz smutniej popadając w nienawiść do wszystkiego wokoło. Nienawidziłem świata, ludzi a przede wszystkim siebie.
Być może ze względu na samobójstwo ojca pomysł na odebranie życia własnoręcznie wydawał mi się obrzydliwy i godny pogardy, ale faktem jest, że żałowałem, iż się urodziłem. Największym moim marzeniem było po prostu nie obudzić się.
Na zewnątrz oczywiście wyglądało wszystko normalnie. Ok, jakaś dziwaczność mojej osoby była chyba postrzegana, ale bardziej na zasadzie ekscentryzmu, niż czegoś, co może niepokoić. Znajomych zawsze miałem wielu, na towarzystwo nigdy narzekać nie mogłem, choć ogólnie czułem się bardzo inny, wyobcowany, jakbym spoglądał na świat przez szybę bez poczucia bliskości, bez poczucia jedności ze światem, bez poczucia zakorzenienia.
Po iluś latach ciężko jest mi dokładnie opisać siebie i to co czułem.
Od dzieciństwa miewałem okresy obniżonego nastroju połączone z objawami somatycznymi. Drętwienia obszarów skóry, ucisk w głowie, szczękościski, ogólna nerwowość, skoki nastroju, ogromna utrata koncentracji, problemy z pamięcią. Pojawiały się chwile, gdy nie mogłem spoglądać wokół siebie, tylko pod nogi, bo natłok elementów mnie przytłaczał. Miałem wrażenie patrząc np. na drzewo, że naraz widzę wszystkie liście i każdy z osobna i ta ilość mnie ogłuszała... W ciągu kilku sekund potrafiłem od normalnego, ok nastroju popaść w przerażający dół...
Itp., itd.
Z tym, że w nastoletniości takie coś pojawiało się raz na kilka miesięcy, na parę dni i mijało. Ciężko się wtedy uczyło, ciężko podejmowało jakąkolwiek aktywność, ale to przechodziło. Przechodziło, ale po coraz dłuższych okresach i wracało coraz częściej. Ostatnim razem trwało to półtorej roku.
Czując się bardzo źle – i psychicznie i psychicznie zacząłem szukać. Sam nie wiem czego – jakiejś wiedzy. Zawsze uważałem, że alkoholizm ojca mógł być powodem moich problemów – tak, jak każda patologia rodził coś złego. Ale nie potrafiłem tego konkretyzować, nazywać.
Trafiłem na Psychotekst i wylałem się. Trafiłem dobrze. Moje wpisy wtedy były szeroko komentowane i sporo wiedzy się pojawiło.
Przełomem był mail od doskonale znanej tu osoby :). W szoku czytałem, jak nieznana mi osoba opisała moje życie w szczegółach. Oczywiście ideami, schematami, mechanizmami – ale w szczegółach.
I myśl o tym schematyzmie była dla mnie motorem. Do poznawania, działania. Zacząłem obserwować siebie, otoczenie, zacząłem sporo czytać.
To, co wydawało mi się nienormalne łatwo mi było identyfikować, jedna wiedza generowała inną. Trudniejsze było określenie tego, co normalne – tutaj literatura dla DDA i o DDA to za mało. Zacząłem szukać w psychologii, socjologii, filozofii a nawet w zachowaniu zwierząt, fizyce itd.
Doszedłem do wniosku, że iluzji nie da się uniknąć. Prawda to jakiś konstrukt wynikający z obserwacji, dziedziczenia wiedzy, kultury itd. Skoro to jakiś konstrukt, może iluzoryczny – to przecież został jakoś wypracowany. A równie dobrze można sobie wypracować iluzje pozytywną.
Pojawia się taka gra pomiędzy interpretacjami a tym, co się uznaje za prawdę.
Nie wiem, czy jest jakaś inna możliwość zaspokojenia subiektywnego poczucia prawdy, niż poczucie spójności. Sensu.
Stary ja to była konstrukcja, która nie do końca była jednością. Maski, mechanizmy obronne, traumy – to wszystko istniało tylko dzięki przeszłości. Nie ja byłem spoiwem jedności siebie samego a rany zadane przez alkoholizm ojca. Czyli spoglądanie w siebie, szukanie czegoś poza tym, co znałem dotychczas mogło ewentualnie doprowadzić mnie do pewnych podstaw, do twierdzeń bazowych.
Po czasie okazało się, że to czym się określałem przecież było dla mnie bardzo dolegliwe. Wstyd bycia sobą, tajemnice, nieśmiałość, wewnętrzny gniew, kolaps w samego siebie, poczucie odmienności, niechęć do ludzi, poczucie przyciągania przez nieszczęścia, problemy jawiły mi się, jako narośle, obciążenia, swoisty rodzaj kalectwa. Było mi z tym źle, więc należało się tego pozbyć.
Wiedza, jak działają emocje, że jedne mogą się jawić w zastępstwie innych pozwoliły mi na przyglądanie się z bliska sobie i temu, co we mnie zachodzi.
Miałem kiedyś skłonność do ogromnego masochizmu w ocenianiu siebie, w rozdrapywaniu ran i w grzebaniu w sobie. Odkryłem, że to jest kontrolowane. Zupełnie czym innym było rozmyślne napawanie czymś bolesnym a zupełnie czym innym, gdy bolesna myśl nadchodziła znienacka. Kiedyś wreszcie trzeba było pozwolić światu na dzianie się.
Świat się dzieje, ja się dzieję, ludzie się dzieją.
Nie ma dla mnie w tym nic celowego, mistycznego ani wielkiego.
Są konsekwencje, zależności, wyniki i interakcje.
Ale hm... równie uprawnionym stwierdzeniem jest, że gwiazdy określają nasz los, jak to, że my określamy los gwiazd.
Wszystko wpływa na wszystko.
Więc i ja mogę, ja potrafię.
Nieraz zarzucano mi nadmiar analityczności – ale to mi pomagało.
Nie interesują mnie gotowe rozwiązania – afirmacje są może pomocne, ale wedle mnie dla ludzi bezrefleksyjnych. Tak, aby zrobić pozytywne pranie mózgu wpływając na skutki a nie na źródła.
Interesowało mnie, „jak to wszystko się kiwa”...
Nie ukrywam – po rozgrzebaniu wszystkiego było jeszcze gorzej.
Ale warto było.
Wiedza, świadomość, poznanie.
Szukanie pozytywów tam, gdzie niby ich nie widać. Jeżeli popełniam błąd, to przyglądam się dlaczego go robię.
Nie zwalam winy na pecha – patrzę na swój udział. Ale też mam prawo do ocen.
Bardzo przydatnym dla mnie pojęciem jest nietzscheański resentiment. Co się kryje za opiniowaniem, wygłaszaniem racji i poglądów? Jest tu kupa wiwisekcji, operowania ostrzem w ranie i udowadniania sobie manipulowania faktami. Przydaje się to do oceny, czy spogląda się z pozycji oddolnej, czy odgórnej na sytuacje i zdarzenia. Np. jeżeli czuję do kogoś niechęć, to dlatego, że ktoś mnie zranił mając rację, czy dlatego, że rzeczywiście ta osoba jest dla mnie wstrętna z powodów, które są słuszne? Kolejnym krokiem jest poradzenie sobie z tym – czy warto jest zatruwać się niechęcią. Czy warto jest zatruwać się negatywami.
Albo, gdy mam jakieś przekonanie na temat jakikolwiek – czy tak rzeczywiście sądzę, czy zbudowałem konstrukcję, która ma na celu zaspokojenie moje próżności?

Nie trzeba się spieszyć. Warto jest słuchać, warto zapoznać się z przeżyciami innych ludzi. Od tego są grupy dla DDA, od tego są psychologowie. Takiemu na kasę chorych nie mam nic do zarzucenia – wręcz przeciwnie.

Czy stałem się mądrzejszy? Nie mam pojęcia...
Czuję się lepiej...
Avatar użytkownika
Sinuhe
 
Posty: 468
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:02

Postprzez wuweiki » 30 sie 2009, o 20:36

Sinuhe napisał(a):Nie trzeba się spieszyć. Warto jest słuchać, warto zapoznać się z przeżyciami innych ludzi.
wuweiki
 

Postprzez Abssinth » 30 sie 2009, o 22:51

Sinuhe...pamietam Cie z Twoich poczatkow...pamietam, ze moim glownym uczuciem bylo 'co za ogrom zlych emocji w jednej osobie'....nawet sie nie staralam pomoc, czegos powiedziec, bylo tego jak na mnie za duzo....

dobrze Cie widziec teraz, takim, jakim teraz jestes....ciesze sie...

sciski wielke dla Ciebie

A.
Avatar użytkownika
Abssinth
 
Posty: 4410
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 01:39
Lokalizacja: Londyn

Postprzez Sinuhe » 19 wrz 2009, o 12:13

Tych złych emocji było niesamowicie wiele.
Z tym, że większość z nich, to był sposób na objawianie się smutku, poczucia oddalenia, odmienności itd. To wszystko bardzo łatwo kanalizowało się do gniewu, nienawiści.
Smutek, poczucie obcości, niezrozumienia przez innych po czasie zaczyna budzić gniew, żal do świata i coraz to większe się w tym wszystkim zapadanie. Po czasie to owocuje ogromną obcością, nienawiścią do wszystkiego i wszystkich. Na szczęście (sic!) tak źle się z tym wszystkim czułem, że pragnąłem to zmienić zamiast jeszcze bardziej poddawać się psychicznemu kolapsowi.
Zdaję sobie sprawę, że jest sporo do zrobienia jeszcze - ale wszystkiego nie zmienię. Nie aspiruję do bycia chodzącą doskonałością przepełnioną absolutnymi pozytywami - wydaje się mi to zbyt nieludzkie ha ha...

Patrze na różnice w postrzeganiu świata przez mnie i moje rodzeństwo, jako kontrę na postrzeganie świata przez mame i babcię. One czują się bezradne i miotane światem, rozżalone na niesprawiedliwość, nierówności itd. My zaś czujemy, ze mamy swoje życie w swoich rękach - ba, czasem mam wrażenie, że to wszystko o co one mają żal do świata jest dla nas jakimś punktem odniesienia i bazą do działania...
Paradoks, bo przecież nie wierzę w wolna wolę i wybór ha ha...
Avatar użytkownika
Sinuhe
 
Posty: 468
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:02

Poprzednia strona

Powrót do DDA

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 61 gości

cron