Mam teraz w pamięci co najmniej dwie bardzo przejmujące historie, dwóch bardzo różnych, kilkuletnich (fikcyjnych) związków...
W jednym z nich miała miejsce realna krzywda - zdrada. Skrzywdzona kobieta, która codziennie słyszała wyznania miłości, spakowała się i wyszła raz na zawsze i jak sama mówiła, zrobiła to trochę nieprzytomnie; w szoku... Ale po zatrzaśnięciu za sobą drzwi odczuła niebywałą ulgę...
W drugim, gdzie nie było mowy o realnej krzywdzie, lecz po prostu zabrakło miłości u jednej ze stron, zrozpaczona dziewczyna odpuściła... Nieprzytomnie i z krwawiącym sercem stała na dworcu i patrzyła jak pociąg z jej ukochanym odjeżdża... I nie odczuła żadnej ulgi; nic nie czuła... Zrozumiała tylko, że bycie blisko z człowiekiem, który nie odwzajemnia jej uczuć doprowadziłoby do tego, że zaczęłaby czuć się jak... szmata...
Nie chcę mówić, którą z tych kobiet jestem ja... to nieważne...
Chcę tylko żebyś wiedziała, Mahiczko, że ja w Ciebie wierzę i wiem, że jesteś zdolna do podjęcia decyzji, która raz na zawsze uwolni Cie od tego, co tak niszczy...
mel.