Nie ma to jak telepatia...
Już tak się stęskniłam za Wami. I już tak się zbieram do napisania i zbieram, a tu jakieś problemy techniczne albo cisza i Was nie ma.
Mam nadzieję, że telepatycznie doszło do Was dużo dużo ciepła...
Radzę sobie dobrze. W dalszym ciągu przetrawiam Wasze ostatnie komentarze, wprowadzam powolutku zmiany, dobre zmiany. Chyba idę w dobrą stronę, chociaż jak się okazuje,w zupełnie dla mnie nową.
Okrutnik stał się na papierze Małym Heńkiem. Pracuję nad tym, by stał się Heniusiem w moim życiu. Mam pierwsze efekty.Zaskakuję się moim kulturalnym, ale bardzo stanowczym zachowaniem wobec niego.Lepiej się z tym czuję. Jego komentarz "Bardzo się zmieniłaś, nie poznaję Cię", który jest dla mnie wielkim komplementem, choć nie miał nim być.
Bardzo Wam za to dziękuję, bo to Wasza zasługa.
Szafirowa -:***. Za tego kopniaka.
Oby tak dalej...Nie z kopniakami (te w razie czego), z moim myśleniem;)
Czeka mnie kolejna sprawa w sądzie, a jakże. On chce większej opieki nad dziećmi, w tej chwil ma co drugi weekend i 21 dni wakacji. Chce co najmniej tygodnia w miesiącu. Mam mieszane uczucia. Z jednej strony jestem bardzo na nie. Z drugiej - co będzie najlepsze dla dzieci? PO drugie -wciąż jeszcze nie pracuję normalnie, za jakiś czas pójdę do regularnej pracy - czy nie lepiej byłoby przyjąć system zajeżdżania się pracą przez 1 tydz w miesiącu a potem spokojnie? Coraz częściej martwię się pieniędzmi, dzieci są coraz starsze, coraz więcej mam wydatków. To jest jakiś tam punkt w tych moich rozważaniach na tak. Po trzecie - żona mojego brata zostawiła go nagle, odeszła do innego faceta, zabrała mu dziecko. Widzę jego rozpacz, straszną, i nagle chcąc nie chcąc, widzę sytuację z tej drugiej strony.
Póki co staram się o tym nie myśleć, ale wiem, że niedługo dostanę wezwanie i pomyśleć będę musiała, podjąć decyzję.
Spędzam kolejny tydzień bez dzieci. Czuję sie trochę jak chory, który stara isę podświadomie tak ułożyć na łóżku, poruszać, by sprawić sobie jak najmniejszy ból. Pierwsze rozstanie z dziećmi strasznie mnie rozbiło, nawet po ich powrocie nie mogłam dojść do siebie. W czasie drugiego zbudowałam jeszcze grubszy mur, odcięłam się zupełnie od uczuć, zajęłam pracą - przestałam być matką. Głupi to brzmi, nie była to jakaś planowana strategia, tak to podświadomie "mi się zrobiło". A teraz to odkryłam i przeanalizowałam, wyciągnęłam wnioski. Po powrocie dzieci przez dwa dni burzyłam ten mur, by znowu być sobą, stopić ten lód we mnie.Teraz trochę inaczej do tego podchodzę. Brzmi to dziwnie może, ale ja dopiero się uczę, że nie jestem tylko matką, a moje Maleństwa ogromnym, ale nie całym światem. Zaślepiona jestem tą miłością do nich i uczę się dopiero kochać zwyczajniej i radzić sobie z rozstaniami z nimi.
Chodzę na terapię Gestalt. Bardzo boli. Ale troszkę mi się przejaśnia i widzę więcej nadziei na zniknięcie tego bólu. Terapeuta musi nieźle ze mną walczyć - otwieram się i mówię a potem momentalnie się krytykuję i kopię. Moje techniki przetrwania, wyrobione w ostatnim roku, bardzo utrudniają terapię. Otwieram się i momentalnie chowam. Boję się zdjąć swój ochronny pancerz, i często chociaż bardzo chcę, w takich kontrolowanych warunkach - nie potrafię. Pewnie z czasem będzie łatwiej. Mam coraz większą świadomość siebie.Dobrze mi z tym.Dobrze mi ze świadomością, że nie uciekam, tylko zaczynam kierować swoim życiem.
Powoli godzę się z tym, że będę sama. Szanse mam małe, z dwójką dzieci w życiu, w głowie, w sercu. Jakoś tak się z tym uspokajam. Już nie płaczę z tęsknoty za kimś bez twarzy.
Ok, i właśnie widzę, ze to nieprawda. Myślałam, że tak jest, ale w głębi duszy słyszę właśnie co innego:( NIe ma co o tym myśleć, po prostu.
Spędzam dnie i noce na pracy, książkach, przepraszam za to nieskładne pisanie.
Bardzo, bardzo ciepło Was pozdrawiam i przytulam.
Cały czas myślami jestem z Wami a Wy - ze mną w mojej podróży do szczęścia.Dziękuję.