Poznałam go rok temu...razem pracowaliśmy. Zaczęlo się niewinnie od zwykłego słuzbowego spotkania...potem były maile telefony gg...od kogoś w
życzliwego w pracy, że ma żonę i dziecko....zapytałam przyznał sie ale twierdził też, że ten związek od dawna nie istnieje, że się męzy, nie śpią razem od długiego czasu no i ten związek to tylko formalnośc...banalne prawda?Ja uwierzyłam....najpierw spotykaliśmy się w weekendy , potem ja wymyślałam tylko powody , żeby skoczyć do regionu z jakims banalnym problemem, żey tylko go zobaczyć. Zostawił pracę i przeprowadził sie do mnie...któregos razu wyjechał tylko na weekend bo twierdził, że ona się wyprowadziła i musi posprzątać mieszkanie.....wierzyłam.Pierwszy raz zostawił nie w drugi dzień świąt bożego narodzenia-" nie będę ani z tobą ani z nią"orzekł i wyjechał(miesiąc później dowiedziałam się, że do niej)ale uwierzyłam, pomyslałam-nie może ogarnąć sytuacji,przemyśli,uspokoi myśli, wróci....wrócił w styczniu...znalazł pracę w moim mieście...przeprosił, powiedział, że yło mu jej żal ale nie dał z nią rady, więc wrócił do mnie bo kocha tylko mnie....Dwa tygodnie później były walentynki...przyjechała po niego wyszedł rano z domu,powiedział, że po prezent dla mnie....potem wrócił z nią..powiedział, że odchodzi, więcej nie wróci bo dziecko ważniejsze..odszedł...to była sobota... we wtorem rano napisał smsa, że właśnie połknął ostatnią tabletkęi zaraz ze sobą skończy..wsiadłam w samochód odległośc 150 km pokonałam w niewiele ponad godzinę...nie połknął tabletek ...wrócił ze mną....na miesiąc....potem na następny wrócił do niej....wrócił do mnie....na 4 miesiące aż w ostatni czwartek stwierdził, że jednak odchodzi...bo tęskni za dzieckiem.....a ja go kocham...pomimo wszystko i obawiam się, że nigdy nie przestanę...i nawet nie chcę z tym walczyć tylko czekam....