Proszę o pomoc w zrozumieniu pewnej sytuacji z mojego życia, z którą nie mogę się uporać.
Na początku tego roku z zaskoczeniem odkryłam, że jestem w ciąży. Nie zabezpieczaliśmy, więc wcześniej czy później musiało do tego dojść. Mimo, że była to całkowita niespodzianka w gruncie rzeczy ucieszyłam się. Jestem w odpowiednim wieku do zakładania rodziny, mam cudownego partnera. Tak wtedy myślałam. Na kryształowym obrazie mojego mężczyzny pojawiła się bowiem skaza. Gdy dowiedział się, że spodziewam się dziecka i chcę je urodzić (dla mnie to było oczywiste) powiedział, że się na to nie zgadza. Najzwyczajniej w świecie powiedział, że muszę je usunąć. Ja nie godząc się na takie rozwiązanie chciałam odejść i sama wychować to dziecko. Zatrzymał mnie. Potem przepraszał. W końcu oswoił się z myślą, że będzie ojcem. I gdy wydawało się, że już wszystko będzie dobrze-wylądowałam w szpitalu-ciąża martwa. Jakoś się pozbierałam, mój ukochany cały czas był przy mnie. Mówił, że jeszcze kiedyś będziemy mieli dziecko. Dodam również, że ma już kilkuletniego syna z poprzedniego związku. I tu zaczyna się mój problem. Widzę, że kocha go nad życie, że mały jest dla niego wszystkim, widzę jak bardzo się cieszy z każdego spotkania z nim, każdą wspólnie spędzoną chwilą. A ja wtedy zastanawiam się jak on mógł mi powiedzieć, że nie chce naszego dziecka. Nie potrafię mu tego wybaczyć, zapomnieć. Widzę jakim jest fantastycznym ojcem i za każdym razem, gdy widzę go z synem mam żal o to, co mówił kilka miesięcy temu. Za każdym razem zastanawiam się czy nasze dziecko kochałby równie mocno jak swojego syna. Co jakiś czas mówi mi, że jeszcze będziemy mieli dziecko, że tego chce. Tylko, że teraz to ja zmieniłam zdanie. Po pierwsze nie mogę zapomnieć tamtej sytuacji a po drugie zdaję sobie sprawę z tego, że nasze dziecko pewnie będzie mniej kochane przez niego. Być może popadam w jakąś paranoję ale takie myślenie jest silniejsze ode mnie.