Wróciłam wreszcie do domu... I jestem pozytywnie nastawiona.
W trakcie obozu poklóciliśmy się przez telefon, bo dzwoniłam do niego w sprawie służbowej, a on zaczął wracać do spraw prywatnych. Wtedy po prostu odłożyłam słuchawkę, on się obraził. Potem przyjechał na obóz, żeby m.in. skontrolować moją pracę, nie rozmawialiśmy ze sobą wcale. Tzn. on chyba liczył, że będę za nim latała, a ja traktowałam go jak powietrze. Denerwowałam się trochę, ale myślałam, że będzie mi trudniej. Pierwszy raz stojąc obok niego zrozumiałam, że coś we mnie wygasło. Albo przynajmniej zasnęło. Na drugi dzień przed jego wyjazdem nie wiem co mi do łba strzeliło, żeby podejść do niego i powiedzieć, że mimo, że nasza historia się skończyła to nie chcę mieć z nim wrogich stosunków. Wtedy usłyszałam, że trzeba było pomyśleć o tym wczoraj, że on nie jest do mnie wrogo nastawiony, tylko neutralnie, tak jakby mnie nie było. Że nie istnieję dla niego. Wtedy istotnie mi się bardzo przykro zrobiło, jednak zorientowałam się, że jemu własnie o to chodzi. Nie dałam tego po sobie poznać. Parę dni później dostałam smsa od niego, że mu mnie brakuje, że jest samotny itd. Olałam. I wcale nie czułam potrzeby odpisywania! A dlaczego? Chyba dlatego, że poznałam w trakcie obozu osobę z którą współpracowałam i traktował mnie o niebo lepiej przez czas obozu, niż mój były przez ostatnie dwa lata. Zauroczyłam się w jakiś sposób. To facet, który był przy mnie przy KAŻDYM moim problemie, który traktuje mnie jak księżniczkę. Ciągle pyta czy czegoś potrzebuje, co mi może dać. I wiem, że nie chce mnie wykorzystać (a przynajmniej tak mi się wydaje). Zrozumiałam to, gdy na jednym spacerze nocą przytulił mnie do siebie i powiedział, że miło mu się do mnie przytula i że jak tylko będę tego potrzebowała to mogę to robić, ale, że to ma być tylko przytulanie i kropka. Bo nie chce niczego przyspieszać. Chce, żeby wszystko budowało się powoli, bo się nie znamy. A mi wtedy oczy prawie wyszły z orbit. Do tej pory byłam przyzwyczajona do tego, że facet, który miał okazję żeby pocałować mnie po prostu to robił. A on potrafił mnie uszanować i tego nie zrobił. I jeszcze jest coś dziwnego w tym wszystkim.... tak jak wcześniej w poprzednich związkach miałam ogromną potrzebę zbliżenia się do kogoś za wszelką cenę, przyspieszania wszystkiego i towarzyszy mi non stop strach przed porzuceniem, tak teraz...wydaje mi się, że tego nie ma. Czuję się hmm...bezpiecznie? Nie wiem dlaczego. Po prostu tak przy nim się czuję pierwszy raz. Nie czuję potyrzeby przywiązania go do siebie na siłę. Bo on mnie uspakaja. Kiedy pewnego wieczoru na dyskotece tańczyliśmy razem i leciała jakaś piosenka o miłości to nagle ogarnął mnie nieuzasadniony lęk przed tym, że on myśli w tym momencie o swojej byłej dziewczynie. Uciekłam stamtąd prawie od razu. Ale zrobiłam potem coś, czego do tej pory zawsze się bałam z każdą osobą. Poszłam do niego i po prostu mu o tym powiedziałam. Wszysttko tak jak myślałam, choć wiedziałam, że te myśli są głupie i nieracjonalne. A co on zrobił? Przytulił mnie i podziękował, że mu to powiedziałam, bo dzięki temu nie muszę się martwić już dalej. Że cieszy się, że mu ufam, że nic takiego nie było i żebym mu zawsze mówiła jak coś mi przyjdzie takiego do głowy, żebym nie była z tym sama. I to ejszcze mówił z taką cierpliwością w głosie, że to było dla mnie coś tak nowego, ale tak niesamowitego... Jak zadzwonili do mnie rodzice i pokłóciłam się z nimi przez telefon to potem cały wieczór siedział przy mnie. Bez słowa, bo nie miałam siły rozmawiać. Ale siedział i na koniec podziękował, że mu pozwoliłam być przy sobie. I że nie wyobraża sobie odmówić mi pomocy... i że mu zależy na mnie.
Musiałam się Wam pochwalić tym co mnie spotkało. Mój były do mnie dzisiaj znowu napisał, żebyśmy się spotkali. A ja tylko uśmiechnęłam się pod nosem i olałam to. Chyba z tego powoli wychodzę. I mimo, że obóz się skończył 2 dni temu, to widziałam się z M. już 2 razy. Zobaczę jak to się potoczy dalej.... I dziwne jest to, że mam w sobie taki jakiś spokój, że potoczy się dobrze. Nie wiem z czego to wynika... Ale odpowiada mi takie samopoczucie. Mimo, że on nie jest totalnie w moim typie z wyglądu, ale jak wiadomo wygląd to nie wszystko. I jest w normalnym wieku, bo starszy tylko o rok. Mnie to dodatkowo motywuje do tego, żeby walczyć ze swoimi słabościami, bo dało mi to nadzieję, że po 1. na tym świecie są normalni i wartościowi faceci, a po 2. że tacy faceci mogą się mną zainteresować i mogą się o mnie starać. Póki co muszę walczyć z poczuciem "nieswojskości" - w końcu to dla mnie totalna nowość, że ktoś mnie tak traktuje.
Pozdrawiam
)))))))