przeczytałam wątek o żarciu i się tym zainspirowałam, bo właśnie niedawno dotarło do mnie że mam poważy problem ze sobą i nie chciałam zaśmiecać wątku Innuendo więc
chciałabym tu opisać swoją sytuację
kiedyś to mnie nie dotyczyło ale w liceum przytyłam bo nie chodziłam na wf, wpadłam w tą dziwną 2 letnią nieleczoną depresję (o której pisałam kiedyś), jadłam dużo słodyczy i siedziałam zmulona w pokoju
Na studiach zaczęłam stosować ostrą dietę do momentu aż ubrania wisiały na mnie jak worek i miałam cienie pod oczami i rodzina się zaczęła o mnie niepokoić, choć miałam do schudnięcia jeszcze jakieś 5 kilo do momentu w którym uznałam że będę zadowolona
Pamiętam z tego okresu 2 sytuacje - 1 jak siedzę na ekonomii i mój mózg wcale nie pracuje, jak jest mi niewygodnie i mam ochotę przestawić rękę ale nie chce mi się nawet nią ruszać, i pomyślałam wtedy że mogę tam siedzieć w nieskonczoność na tym krześle, byle nikt nic ode mnie nie chcial
- I druga jak dostałam histerii bo myslałam że tata dodał do duszonej ryby odrobine tłuszczu
Potem jednak były egzaminy na 1 roku z groźbą że odpadnę i 2 nie zdałam, więc zaczęłam jeść żeby było łatwiej mi się uczyć i nie powróciłam do tej diety.
Od tej pory moja waga się wahała czasem bardzo w krótkim czasie.
Potem na pewnych wakacjach sporo przytyłam i strasznie się wkurzyłam że doprowadziłam się do takiego stanu, znalazłam super rozwiązanie - głodówke, tak chwaloną na kafeterii, więc się za to zabrałam.
7 dni nic nie jadłam i w tym czasie większość dnia i nocy przesypiałam, a o chodzeniu po schodach czy dobiegnięciu do świateł na skrzyżowaniu nie było mowy. Wlokłam się po ulicy jak zombi - ale schudłam 5 kilo i byłam bardzo szczęśliwa!!!! Przez parę miesięcy bardzo uważałam na wszystko co zjem i pójscie wieczorem na piwo ze znajomymi to był temat na głębokie przemyslenie, bo to 250 kalorii, i to WIECZOREM!
głodówkę przeprowadzałam po pół roku drugi raz, tym razem 5 dni bo nie wytrzymałam, ale to co się dzieje ostatnio to masakra.
Jestem bardzo nieszczęsliwa. We Francji przytyłam bardzo i ważę więcej niż kiedykolwiek, i nie potrafię nic z tym zrobić.
Najgorsze jest to, że cokolwiek się dzieje, myślę o jedzeniu cały czas - na diecie o kaloriach ze strachem, poza dietą - co bym mogła kupić. Wymyślam sobie produkt, który koniecznie muszę kupić i nie mam spokoju dopóki go nie kupię.
Jak coś jest w domu to długo nie poleży... choćbym sobie obiecywała...
a jak nic nie kupuję, żeby było pusto i mnie nie nęciło, to potem i tak o tym myślę i niepokoję się że nic nie ma, i idę na zakupy...
albo jak wiem że takie mysli się zbliżają i że wieczorem będzie kulminacja, to staram się kupować produkty zastępcze tzn zamiast czekolady gumę miętową, colę light i arbuza albo kapustę kiszoną... wszystko po to bym mogla coś żuć, cokolwiek...
czasem to pomaga ale czasem tylko frustracja wzrasta że nie mam tego co bym chciała
staram się zrobić zakupy na następny dzień, ale rzucam się na to wieczorem!
nienawidzę tego, nienawidzę siebie, ciągle myślę, jak to załatwić, i czasem się udaje, wpadam w taki stan, jakby długotrwały trans, że znów zaczynam kontrolować wszystko i bać się każdej kalorii, ale i wtedy właśnie myślę o jedzeniu - np. cieszę się że do tej i tej godziny nic nie jadłam, liczę kalorie które dziś zjadłam i planuję obszernymi tabelami rozpiski na następny tydzień, plan ile strace kilo i centymetrów w biodrach, i jaką różnicę zobaczą ludzie i w ogóle...
już mam tego dosyć, teraz w dodatku własnie totalnie jestem rozłożona z tym, cała kasa idzie na jedzenie, wczoraj np. ubzdurałam sobie że muszę koniecznie kupić kozie mleko i ciniminis, kupiłam 500 gram i już dziś nic nie ma... i strasznie się z tym czuję, zwłaszcza że nie mam kasy a ciniminis i kozie mleko do najtanszych, studenckich produktów nie należą...
myślę o sobie jak o darmozjadzie który żeruje na kasie rodziców i nie zarabia, i nie wiem jak mam zarabiać jak mam codziennie praktykę i jeszcze dwa egzaminy na początku września, które zleciały na mnie mimo że zdałam już swoje na Erasmusie...
wczoraj gdy już nie mogłam cini minis i czułam że jest we mnie stanowczo za dużo cukru i czułam jak przemienia się to w caly tłuszcz, poczułam że muszę iść na zakupy i zneutralizować ten cukier czyli kupić coś normalnego i gdy wracałam z tymi bułkami, wydawszy następną kasę, po drodze się popłakałam z bezsilności. Nie chciałam nieść tego balastu do domu, balastu po który specjalnie poszłam do sklepu i wiedziałam że go zjem zaraz po powrocie. wiedziałam że ten dzien jest zmarnowany ale dziś...
i dziś postanowilam wypowiedzieć temu wojnę. Tym razem nie kilogramom ale tej obsesji, bo jej nienawidzę.
Problem w tym, że nie wiem za bardzo jak się do tego zabrać, bo trudno jest mi wyjść z tego że albo nic nie jem albo cały świat...
aha czasem stosuję tabletki przeczyszczające ale nie często bo się boję że przestaną dzialać
czy ktoś miał taki problem i wie co z nim zrobić?