witam,pisze po ponad pol roku,i...nic sie nie zmienilo,to samo.
otoz,szanujac czas innych przede wszytskim i swoj,streszcze sie.
ponad 1,5 roku temu najblisza mi osoba zdradzila mnie,byly niby proby naprawy itd ale z kazdym miesiacem rownia pochyla,nie udalo sie.
zwiazek sie rozpadl.
moja5 letnia milosc szlag trafil....ja jeszcze podejmowalam proby walki ale mojej 2 polowce juz nie chcialo sie walczyc (lepiej samemu,widac tak ma byc i tym podobne bzdury)jednym slowem walenie z mojej strony glowa w mur(szkoda ze do tanga trzeba dwojga)
a teraz konkluzja:
minelo grubo ponad 1,5roku,a ja nei moge sie pozbierac.NIE JESTEM W STANIE.KOCHAM CALA SOBA.IRRACJONALNIE,WBREW LOGICE,WBREW TEMU ZE 2 OSOBA MNIE OLALA I NIE CHCE,I PEWNIE JZU NIE KOCHA.SNI MI SIE PO NOCACH,BUDZE SIE Z PLACZEM,NIE MOGE PRACOWAC,WSZEDZIE W KAZDYM DETALU NAJGLUPSZY-TA OSOBA.
nie jestem w stanie opisac skali bolu z ktorym zmagam sie codziennie z miernym skutkiem.kazdy mowi pzrejdzie ci,bedzie ok.
mozna bylo w to wierzyc po 2 mcach od rozstania.niedlugo bedzie 2 lata.bol mnie zzera zywcem,nie moge sie otworzyc na inna osobe.
niektorzy twierdza ze to sie kwalifikuje do psyciatry skoro tyle trwa,ja chce tylko tej 1 osoby,dlaczego to tak wiele;-(?
ps mialo byc krotko,wyszlo dluzej,przepraszam.