przez Sinuhe » 9 maja 2007, o 17:55
Hej!
Dzięki za ten wpis – w sumie to wyróżnienie, że poci±gn±łe¶ ten temat na nowym forum.
Wiesz – od dziecka byłem samotnikiem.
Nie mam psychiki kogo¶ stadnego, rodzinnego. To znaczy nie tak, by rzeczywi¶cie pozwalać na to, by ktokolwiek w jakikolwiek sposób we mnie ingerował.
Nawet moja pani psycholog powiedziała, że ja potrzebuję bardzo dużo samotno¶ci i mam się nie czuć za to winny. Poza tym powiedziała, że naprawdę jestem skrajnym samotnikiem, który jednakże bardzo dobrze potrafi koegzystować z innymi.
Ale co się z tym wi±że?
To, że na co dzień w pracy, towarzysko jest zupełnie ok. Po prostu s± to ludzie, którzy nie mog± we mnie ingerować. Przed druga połówk± nie ma ucieczki.
Druga osoba jest, jak wyrzut sumienia.
Napisałem topic, który mówił o tym, że nie mam pomysłu, co dalej.
Chce się wspinać w górę. Ale mozolnie i topornie mi to idzie.
Kto¶ powiedział, że rzeczywi¶cie kilka ostatnich lat miałem ciężkich. Nie pokusiłbym się aż o takie stwierdzenie, ale rzeczywi¶cie – od momentu, w którym już nie radziłem sobie i trafiłem na Psychotekst różnie bywało. Ja dałem radę, jeżeli chodzi o swoj± psyche, jeżeli chodzi o wszelkie problemy, które jak się okazało były długoletni± depresj± a przy okazji podobno i nerwica też dawała do¶ć mocno znać o sobie...
Na dzi¶ to szczerze mówi±c cieszę się, iż zapomniałem, jak to jest się czuć w tamtych stanach poza tym, że wiem, że to było koszmarne...
No i tak po poukładaniu siebie chcę i¶ć dalej – i nie bardzo wiem, czego chcę...
Znajoma nieraz ma status: na szczycie jest ¶wiatło, chłód i samotno¶ć...
Poniek±d tego chcę.
Szczytu – a czemu nie, uważam, iż chcę jakiego¶ sukcesu.
Samotno¶ć? Nic nowego – potrafię tak żyć, by było mi z tym ok.
Chłód? Jak ochłodzenie emocji – też mi pasuje...
Nieraz poznaję człowieka, który jest zaskoczony, że:
a) potrafi mi powiedzieć to, czego nie mówi innym
b) potrafię sporo wyczytać z tego
Może to i prawda...
Ale dokładnie tak wygl±da moje życie emocjonalne.
Nie wi±żę się z ludĽmi. Lubię ich, nieraz obcuję z ich emocjonalno¶ci±, jednakże intymno¶ć tego kończy się na tym, że widzę człowieka z pryzmatu sytuacji, problemu, wiwisekcji go, ale jego bycie osoba ucieka mi na drugi plan.
Do dzi¶ nie poznałem ani jednej kobiety, która po wejrzeniu w ni± po czasie dalej wydawała mi się interesuj±ca.
To nie jest mizoginistyczny atak.
Nie o to mi chodzi...
Po prostu po czasie dochodzi do sytuacji, gdy jedyne, co mógłbym odpowiadać na wszystko, co kobieta ma do przekazania, jest: wiem, wiem, wiem, wiem...
Nie przeczę – jasne zakochiwałem się, ¶wirowałem z tego powodu, bolało mnie cholernie, gdy co¶ się kończyło.
Ale było to zwi±zane z reguły z tym, że, gdy dochodziło do jakiego¶ spięcia.
Pierwszego – czyli ostatniego...
Nie potrafię niczego ratować.
Ba – nie widzę w tym sensu...
Zreszt± hm... za każdym razem dochodziło do momentu, gdy po prostu nie mogłem zdobyć się na minimum zainteresowania.
Może jestem mizoginem i tyle.
Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jestem w stanie zaakceptować tego, że kobieta może w najmniejszym nawet stopniu decydować o moim życiu.
Na wszystko, co jest szantażem, prób± rozkazania mi czego¶, wpływu na mnie reaguję zło¶ci±.
Poł±czon± z rozczarowaniem.
Z tego dla mnie nie ma odwrotu...
Nie mam nerwów na wypracowywanie kompromisów itd.
Na dłuższ± metę chyba nawet niespecjalnie mnie interesuje wnętrze innych ludzi. Tak jest do momentu, gdy co¶ w drugim człowieku mnie fascynuje, gdy widzę co¶, co jest nowe, czego jeszcze nie znam i co mnie interesuje.
Ale to trwa chwilę.
By kobieta mnie poci±gała, to muszę jej nie znać.
Potem tylko mnie drażni...
Wiesz - gdy co¶ mi się rozpadało, to przede wszystkim największ± frustrację powodowało to, że w jaki¶ sposób przegrywałem.
Nie strata osoby, co poczucie klęski.
Niedawno spotkałem dziewczynę, która była dla mnie naj, naj ile¶ lat temu. Chyba z rok ¶wirowałem ni to podchodz±c, ni to odchodz±c. My¶lę, że w swoim czasie emocjonalnie była dla mnie istotniejsza, niż te, z którymi rzeczywi¶cie byłem. A co zabawne – dopiero po kilku dniach przypomniałem sobie, że tak się w niej mocno kochałem.
Więc – po prostu moja rezygnacja ma uzasadnienie.
Nie chcę ani sobie robić krzywdy, ani komu¶.
Po co kolejny raz się orientować, że jestem z kompletnie obc± mi osob±, że nie interesuje mnie, co ma ona do powiedzenia, że po czasie fascynacji jedynie irytuje mnie dogmatyzmem i głupot±? Niekoniecznie rzeczywistymi, ale wyczuwywanymi przeze mnie.
Po co?
S± ludzie niestworzeni do zwi±zków i ja najwyraĽniej takim człowiekiem jestem.
Poza tym – kolejne odkrycie mojej pani psycholog.
Tak obawiam się odej¶cia kogo¶, że zrobię wszystko, by ono nast±piło.
Po to, by nie żyć w stresie.
Najlepsze okresy mojego życia były wtedy, gdy byłem sam i nie zaprz±tałem sobie głowy żadn± kobiet±.
I hm... tu jest ewidentnie moja wina a nie kobiet. Wszystkie byłe, czy też tylko takie, z którymi się spotykałem ot tak s± mężatkami, czy też maj± stałych partnerów.
Nie – nie żałuję, ani jednej.
Chyba, że jednej kumpeli, co co¶ do mnie miała, ale dla mnie wtedy wyższa sporo kobieta nie wchodziła w grę. Zreszt± to, czego żałuję to jej idealnie stabilny charakter. Bez cholernych fochów, mierzenia się z drugim człowiekiem, wojowania o byle pierdołę...
W głębi ducha zdaję sobie sprawę, że jedyna wersja do zaakceptowania dla mnie to kobieta do szaleństwa we mnie zakochana, wierna i czekaj±ca, której okazuje niewiele i bardzo rzadko.
Sam widzisz, że to niezdrowe.
Darujmy sobie teamt zwi±zków.
Moje "co dalej" wi±że się z czym innym...
Pozdrawiam