przez Cyprian » 28 lip 2009, o 23:05
Witajcie!
Dom jeszcze cały nie usnął. Dlatego jeżeli urwę w pół zdania wybaczcie.
Gwoli wstępu jaki poczyniłem w poprzedniej odsłonie, dodam że pisanie o kimś w takim kontekście jak ja to robię jest dla mnie pewną formą nielojalności i nie koniecznie jest mi z tym dobrze.
A teraz kilka "ripost":
@Abssinth: Sytuacja jest trochę paradoksalna. Zwykle nie jestem traktowany jako ktoś gorszy, właściwie wiele zależy od nastroju i dnia. Myślę, że gro zachowań wynika z jakichś nie do końca zrozumiałych kompleksów, a trochę też uzasadnionego do mnie żalu, że przegrałem kilka potyczek w życiu.
Dziękuję za link. Jeszcze nie miałem czasu na lekturę ale to się zmieni. Niebawem będę miał dwa tygodnie tylko dla siebie. Odetchnę.
@sikoreczko, związek córek z mamą jest bardzo silny. Generalnie jest zresztą bardzo dobrą mamą, wręcz wzorową. Może tylko trochę nadopiekuńczą. Czasami wybuchnie i jest to o tyle uzasadnione, że ona też wiele czasu dla siebie nie ma a dzieci potrafią wyprowadzić z równowagi. Największy problem jest rano kiedy ona się uprze że córa ma mieć spodnie a ta z kolei woli spódniczkę. Ja ubrać też właściwie żadnej mogę, bo oczywiście wybiorę zły zestaw. Także gdy w sytuacjach podbramkowych mam poszukać jakiegoś ubranka to mam problem. Szczególnie że tych ubranek jest zatrzęsienie.
I to dotykam kolejnej kwestii którą poruszyłaś. Kupowanie dupereli. Wprawdzie nie opiera się to na promocjach, tylko na gadżetach które fajnie wyglądają, firankach(mamy wszystko w oknach tj rolety, firanki i zasłony zabawne, że chciałaby mieć gołe okna), ubrankach etc. Nasze mieszkanie nazywam, i nie raz mówię to z oburzeniem, magazynem. Pokój dziecięcy to graciarnia, szafy ledwo się domykają, a niektóre szafki nie.
Ja z kolei raczej preferuję minimalizm, wolne przestrzenie. Także to jest kolejne podłoże konfliktu. Cytat z siostry małżonki "kup coś za te pieniądze dzieciom. Mężuś znowu się wkurzy". Nie wiem już co mi trudniej znieść: czy to jak moja małżonka o mnie rozmawia, czy ironia jej siostry.
Wracając do krzyku. Pojawia się najczęściej przy okazji mojej osoby i mojej rodziny. Jeżeli wejdę w dialog, to często kończy się na wypominaniu i epitetach. Jeżeli nie, a dzieci już spią to jestem skazany na słuchanie rzeczy wcześniej przytaczanych.
Kwestia rodziny jest w bardzo podobna. Jej rodzinę, przyznaję nazwałem kiedyś patologiczną, choć do mojej to też się odnosi (żyłem właściwie bez ojca). Co jest mi metodycznie i stale wypominane i jest też punktem wyjścia do wieszania psów na mojej.
Wysłuchiwanie ironicznej i obraźliwej paplaniny na temat brata, mamy, ciotek, wujków a szczególnie bratowej jest naprawdę trudna do zniesienia a wszelki opór, dyskurs jest bezcelowy. Wiem, bo jak pisałem wcześniej nie jest tak, że zawsze było milczenie. Milczenie jest tylko rezultatem.
Sam mam słaby kontakt z bratem, bratowa owszem też błysnęła kilkoma mało zręcznymi tekstami, a postawa mojej żony jeszcze bardziej zniechęca mnie do jakichkolwiek kontaktów z otoczeniem (kontaktów towarzyskich już właściwie nie mam).
Ewka też pytała co z jej rodziną. Ma ona kilkoro rodzeństwa. Na początku kontakt był ok, potem zaczął się psuć a jak się dowiedziałem jeszcze później część z nich z matką na czele nie widziała "przyszłości dla tego związku" jeszcze nim się pojawiły jakieś problemy. Nie wiem jaki to miało wpływ na to co się działo dalej, ale uważam, że w chwili obecnej zaogniają sytuację i nastawiają żonę przeciw mnie. Nie otwarcie, ale mam kilka powodów by tak myśleć.
Zresztą, o czym już żonie mówiłem to jak jej matka traktuje jej ojca żywo mi przypomina to jak ja sam jestem traktowany.
Zarówno matka jak i rodzeństwo nie skrytukuje mojej małżonki dalej dla ułatwienia zwaną Gabrysią, bo niestety w moim mniemaniu źle rozumieją pojęcie lojalności. Wydaje im się, że nie ważne kto ma racje, ale zawsze muszą się opowiedzieć po jej stronie i "aniołeczka" trzeba pogłaskać bo znowu nie potrafi zapanować nad swoimi emocjami.
Matka była kilakrotnie u nas po kilka, kilkanaście dni i kiedy znowu zawisły czarne chmury nad głowami, a ja pozwoliłem sobie na riposty włączała się do dyskusji. CZasem jako pseudoobiektywny rozjemca, to znowu nazywała mnie "lichą babą" (nie wiem co to), podłym i wchodziła w dialog z córką na zasadzie - on jest taki, jak śmie - tak, a do tego to i owo - tak tak tak..
Córa wyzywa, krzyczy milczy. Ja odpowiem, że jest heterą już słyszę kazanie od matki jak mogłem..
Czasami myślę, że jakby nie nasze rodziny (niekoniecznie z ich winy) to było by duużo lepiej.
Kilka osób poruszyło kwestię, że milczenie jest złe. Oczywiście, że trzeba rozmawiać. Ale ja już sie poddałem. Wydaję mi się, że potrafiłem rozmawiać, zrozumieć, tłumaczyć i słuchać. I te rozmowy kończyły się zgodą, pozornym zrozumieniem. Na pewien czas. W końcu częstotliwość konfliktów narastała, a fragmenty rozmów stały się podstawą do nadinterpretacji i w niektórych wypadkach wracają echem w formie wypominania, czy nawet dowodzenia, że ot ja sam powiedziałem to czy owo.
Ręcę opadają.
Tłumaczyłem zachowanie bratowej, czy co też chciała powiedzieć moja mama więc jest jasne że rodzinę mam "tam nie tu" i bronie wszytskich tylko nie jej. Poza tym rodzina mi radzi jak mam się względem niej zachowywać. Spię w innym pokoju, bo to jakaś gra moja ustalona na obiedzie rodzinnym etc.
Nie chcę też już dyskutować, bo sam kilka razy przeklnąłem i nie chcę tego powtarzać. Przeklnąłem nie dlatego że nie mogłem się powstrzymać. Zrobiłem to z premedytacją licząc, że może się opanuje. Epitetów też kilka razy użyłem. Słuchając przez kilka godziny o sobie, na usta ciśnie się jedno...
Przekleństwa i krzyk jest dla mnie czymś tak patologicznym i wstrętnym, że wolę sam w tym nie uczestniczyć.
cdn.