powiedziąłam ze nie chce sie znim spotykac
pytała czemu, powiedziałam, bo tak, nie jego wina
spytał czy moze sie jeszcze odezwać za pare dni
opowiedziałam ze niue
odpowiedział ze to chyba nie wróży dobrze, ale się zgodził, pytając czy moze na 21
odpowiedizłam ze nie,
Ai napisał(a):No dobrze a teraz bez snucia domysłów co on robił, gdzie był i co myslał spróbuj odpowiedzieć na 2 pytania:powiedziąłam ze nie chce sie znim spotykac
pytała czemu, powiedziałam, bo tak, nie jego wina
nie chciałam, żeby siebie obwiniał. nie chciałam go krzywdzić. przynajmniej jak najwięcej oszczedzić mu probleów, rozterek etc
po co(w jakim celu) mu to powiedziałaś?spytał czy moze sie jeszcze odezwać za pare dni
opowiedziałam ze niue
dlaczego "nie"?
bo w tamtej chwili kategorycznie chciałam to zakończyć. nie chciałam powtarzac scehmatu z przeszłości -ciągłych rozstań i powrotów. poza tym bolałoby mnie gdyby się odezwał, rozdrapywanie ran coś na tej zasadzie. bo czekałabym na to az sie odezwie, a to by mnie męczyło potwornie, to czekanie: odezwie sie czy nie? zalezy mu czy nie? strasznie męczące
Ale tak szczerze...
ps. i jeszcze jedno pyt mi się nasunęło(z tej samej "kategorii")odpowiedział ze to chyba nie wróży dobrze, ale się zgodził, pytając czy moze na 21
odpowiedizłam ze nie,
dlaczego "nie"?
Filemon napisał(a):jakoś tak na mojego czuja, to mi się wydaje, że chyba właściwie oceniłaś tego chłopaka i że był on fajny, ALE.... czy był on fajny według TWOICH autentycznych kryteriów, czy też może raczej według kryteriów Twojej szanownej mamusi...? Czy TOBIE on faktycznie odpowiadał?
Jeśli faktycznie Ci odpowiadał, natomiast czułaś irracjonalną chęć niszczenia i rywalizacji, to znaczy że jesteś narwana emocjonalnie (sorry za ocenę!) i powinnaś faktycznie wziąć się za siebie, bo żaden normalny człowiek z Tobą na dłuższą metę nie wytrzyma! ALE... na Twoim miejscu przyjrzałbym się też temu Twojemu dążeniu do destrukcji - wiemy obydwoje, że to jest fatalne i psuje prawie wszystko, jednak ważne jest skąd to się bierze, czemu służy, co Ci to daje na głębszym poziomie psychiki (czujesz się wtedy lepsza? górą? uwolniona od czegoś? itp.) a następnie będąc w Twojej skórze starałbym sam siebie konfrontować z tym, co na tym tracę i na ile jestem w stanie znaleźć drogę do zmieniania stopniowo siebie po to, żeby uniknąć tych strat, których nie chcę...
W ogóle zastanowiłbym się CZEGO NAPRAWDĘ JA CHCĘ (nie według kryteriów matki, katechizmu, czy czegoś tam jeszcze)... Bo jeśli autentycznie chcesz takiego właśnie wartościowego (załóżmy) chłopaka jak on, no to czeka Cię od cholery pracy nad sobą, żeby faktycznie dla takiego człowieka się nadawać na partnerkę.
Jedna pocieszająca wiadomość: jeśli faktycznie Cię kocha a już jesteście jakiś czas ze sobą, to może jeżeli wreszcie ZDOBĘDZIESZ SIĘ WOBEC NIEGO NA SZCZEROŚĆ - czyli powiesz mu o wszystkim co w Tobie siedzi i przeprosisz go za numer, który mu wycięłaś, to możliwe, że zgodzi się na to byście do siebie wrócili i będzie Cię wspierał w Twoim dążeniu do zmian...
- czego chyba w gruncie rzeczy Ci życzę, chociaż obraz samej siebie jaki tu namalowałaś wcale mi się nie podoba i wydajesz mi się mało sympatyczna - ja bym Cię tam nie chciał, ale... na szczęście jestem... gejem! więc nie musisz się tym przejmować.
Podoba mi się, że jednak szukasz i próbujesz coś ze sobą zrobić - tylko nie bądź taka ambitna cholernie i staraj się jednak opanować trochę swoją destrukcję a poza tym jeśli już jesteś przy czyimś boku, to bądź z nim szczera i dziel się prawdą o sobie i swoimi problemami, bo wartościowy i kochający Cię człowiek to przyjmie i uszanuje oraz poda przyjazną rękę...
pozdrawiam
Sanna napisał(a):Będąc z narzeczonym, robiąc jakąś kolejną akcję typu: koniec, uświadomiłam sobie ze zdumieniem że odczuwam: ulgę , pewną błogość, takie poczucie jakbym włożyła stare, znoszone, wygodne buty, odkryłam że przy takiej akcji wpadam w stan odrętwienia, w którym czuję się bezpiecznie.
Doprowadzając nerwy do najwyższego stopnia natężenia czuję się włożona we właściwe, znane koleiny. To pewnie ten sam stan odrętwienia, w który musiałam wpadać jako dziecko słuchając w domu kolejnej awantury czy widząc kolejną szarpaninę. Jakoś tak nas z bratem skutecznie zamrożono, że nasza reakcja polegała na braku reakcji, zero okazywania emocji, udawanie że nic się nie dzieje. Tak sobie myslę, że normalnie dziecko powinno coś robić- płakać, krzyczeć, odezwać się będąc świadkiem takich scen, a my nic - bawimy się jak gdyby nigdy nic.... `Chyba naprawdę jest tak, że odtwarzamy jakieś dobrze znane nam stany, które wydają się bezpieczne - bo już znane. A otwarcie się na emocje, na czułość, na miłość, zaufanie, spokój- to ,, terra incognita" - budzi lęk, przeraża nieznanym, to jak stąpanie po niepewnym gruncie.
Przepraszam Julko za wtręt. Co do terapeuty - pochodź trochę, czas pokaże czy coś wynosisz, ale z tego co wiem to faktycznie jest tak, że to terapeuta podąża pół kroku za pacjentem.
Powrót do Problemy w związkach
Użytkownicy przeglądający ten dział: aaidimag i 193 gości