Witam, to moj 1 post!
Moja sprawa wyglada tak. Poznalem dziewczyne na 1 roku studiow, jest ode mnie 4 lata mlodsza. Ja juz jestem po jednym studiach - licencjackich. Ona swieza, zaraz po maturze. Gdy ja pierwszy raz zobaczylem, to cos poczulem - nie wiem, nie bylo to zakochanie, tylko jakies dziwne uczucie. Minelo gdzies 2-3 tygodnie i znow ja spotkalem. Tym razem sama do mnie podeszla i poprosila o nr telefonu, zeby mogla sie dowiadywac o rozne sprawy na uczelni. Zgodzilem sie. Normalna sprawa. Ona dojezdzala.
Minely gdzies 2 tygodnie i byl poczatek listopada. Zaczelismy jakos tak rozmawiac ze soba, bylo to takie urywane, ale widzialem, ze zarowno ona jak i ja czujemy sie ze soba dobrze. Pozniej zalozyla GG i zaczelismy w miare regularnie ze soba rozmawiac. Zaczela mi opowiadac o swoich problemach. Sytuacja wyglada tak, ze ma matke dominatorke, ktora zaglada do kieliszka, a ojciec jest typem takiego lekkiego pantoflarza. Ona zas, z tego, co mi opowiadala praktycznie od zawsze byla ponizana przez matke, natomiast ojciec jakos tak nie reagowal. Przeszedl jakas chorobe, zawal zdaje sie. Jeszcze mi tego tak dokladnie nie opowiedziala. W kazdym badz razie, ona miala kolezanki i kolegow w szkole, ale siebie okresla jako odludka. Ma bardzo ciekawe zainteresowania, m.in. sztuka, malarstwo, poezja, jest molem ksiazkowym. Matka mimo, ze ja 'gniecie', to jednak kupuje jej rozne rzeczy, ojciec podobnie. Ale od razu nadmienie, ze dziewczyna nie jest zachlanna i nie patrzy na pieniadze. Jest raczej zamknieta w sobie i dosc skromna.
Od grudnia przeprowadzila sie na stancje. Juz wczesniej zaczalem jej pomagac w tym, czym jestem dobry - tzn. w angielskim /kierunek studiow, ktory juz ukonczylem/. Zaczelismy sie do siebie w jakis sposob zblizac. Dodam, ze jestem cholernie niesmialy, ona w zasadzie tez, choc temu zaprzecza, ale ja wiem swoje. W kazdym badz razie, lubimy ze soba przebywac. Pare razy bylismy na spacerze, nie odmowila, nie zaprzeczala. Po prostu z checia poszla. Smieje sie przy mnie, widze, ze zyje.
Chociaz dzisiaj mi powiedziala, ze nie rozumie siebie, bo przeciez ona taka nie jest - nastawiona na samotnosc i tlumieniu problemow w sobie. Zaczalem jej tlumaczyc, ze wlasnie dobrze, ze mowi mi o swoich problemach, bo to jest wazne i dzieki temu sobie pomaga. Ja jej sluze rada, nie widze w tym problemu. Prosi mnie o cos i to robie. Sama bardzo sie krepuje, mowi, ze to tak nie moze byc, ze ona mnie tak wykorzystuje. Ja przecze, bo to nie jest prawda. Pozniej powiedziala, ze sie przy mnie rozkleja i po raz pierwszy spotkala w swym zyciu prawdziwego przyjaciela. Powiedziala, ze ma we mnie oparcie. To bylo piekne. Zaufala mi, ona pierwsza zaczela mi mowic o swoich przezyciach, fantazjach.
Pare dni temu powiedziala, ze jak sie spotkamy, to cos mi powie w 4 oczy, co wymaga dyskrecji. Nie wiem, co o tym myslec, hmm. Probowalem ja poderbrac i cokolwiek sie dowiedziec, jednak ona milczy i powiedziala mi, ze powie mi to, jak sie spotkamy. Z jednej strony, nie chce mnie obarczac swoimi problemami, ale to ona zawsze zaczyna o nich mowic. Ja w tym nie widze nic zlego. To jest pomoc. Chce jej pomoc. Powiedzialem jej, ze tesknie za nia, ona tak samo. Wiem, ze cos do mnie czuje, ja rowniez cos czuje do niej.
Dodam, ze ja sam pochodze z rodziny, w ktorej ojciec alkoholik maltretowal psychicznie swoja rodzine. Teraz sie zmienil. Jakis cud, wiec wiem, co to znaczy. Rozumiem ja doskonale. Moje rodzenstwo wyszlo na ludzi. Ja natomiast mam wrecz awersje do alkoholu, nie pilem go, moze tylko 1 kieliszek wina w zyciu i to w tym roku na zakoczenie studiow. Jesli bede mial okazje byc w zwiazku, to nie dopuszczam do siebie takiej mozliwosci, zebym skrzywdzil 2 osobe, czy to czynem, czy zachowaniem. Nigdy. Mam swoje zasady i nie moglbym patrzec na cierpienie 2 osoby.
Co radzicie?