Jestem wykończona...
Upał dziś był u nas niemożliwy- 38 w powietrzu,a w aucie - to chyba z 70...
Mieliśmy jechać, ale w tym tygodniu nie pojedziemy- trzeba odebrać Młodego ze szpitala ( chyba w piatek) - dziwi mnie to bardzo, ze go już wypuszczają, bo on jeszcze nie umie ustać na własnych nogach... ma rozwaloną wątrobę ( trudno się dziwić), pozostaje tylko wierzyć, ze lekarze wiedzą lepiej
A jeszcze bardziej zdziwiło to, ze ordynator nie widzi potrzeby skierowania go na leczenie psychiatryczne, ani na terapię...
Nie wiem, jak mają zamiar to rozwiązać, ale chyba postanowili, zę będą go CIĄGLE pilnować- zupełnie sobie tego nie wyobrażam- pytałam taty, czy będzie dawał mu przepustki do kibla i co ma zamiar zrobić, jak Młody będzie chciał pójśc z jakąś dziewczyną do łóżka...
Tata jest gotów chodzić z nim do pracy
Próbowaliśmy namowić tatę, zęby poszedł do ośrodka i się dowiedział, ale tata mówi, ze już był i tam mu zaproponowali terapię dla współuzaleznionych, a on nie pójdzie na żadną terapię, bo nie czuje takiej potrzeby... No mnie rece opadły, bo w sumie Młody- tez twierdzi, zę nie czuje potrzeby żadnej terapii...
A już całkiem nie wiem, czy mam gorzko się śmiać, czy płakać załośnie, jak mówiliśmy tacie, zęby poszedł do najbliższej placówki aa- a tata mówi, zę absolutnie odpada, bo to księza prowadzą i oni się tam modlą ( tata jest wykluczonym Swiadkiem Jehowy). Luby próbował przekonac tatę podając taki argument, ze jakby młody się topił, a akurat ksiadz by mu skoczył na ratunek- to czy tata by się sprzeciwił...
Jak grochem o ścianę- nie ma mowy o żadnej terapii dla współuzaleznionych, nie ma mowy o spotkaniach aa - tylko podczerwień do dupy- i sterowanie młodego na pilota...
Ja już się nie mieszam- dam jeść, jak będzie trzeba, zajmę się innymi sprawami, przytulę, powiem gdzie co jak ( jak będę wiedzieć) ale to wszystko z mojej strony...
ale nasmęciłam