kochana zizi
dziękuję z pamięć.. od rozwodu mineły już ponad dwa miesiące... tyle rzeczy sie zmieniło w moim życiu, mnóstwo z czego, zupełnie niechcianych. Nie chcę już zanudzać nikogo na tym forum, pisząc co czuję, bo w sumie... jakoś głupio się z tym czuje. U mnie znacznie lepiej jeśli oczywiście można tak nazwać mój obecny stan. Ale kiedy porównam go do tego w jakim znajdowałam się w grudniu czy w styczniu to chyba osiągnełam szczyty optymizmu sytuacji obecnej.
Żyje spokojnie, nękana co drugi dzien mailami na temat kolejnych rozpraw w sądzie rodzinnym z powodu utrudniania kontaktów z córeczką którą mój ex widuje 15 godzin w tygodniu. On twierdzi, że to mało i przedstawia wciąz siebie jako ojca odealnego. Mimo to córeczka wraca znad jeziora mówiąc, że ona bawiła sie z dziećmi w wodzie a tatuś był na kocu z Pania ( z tego co mi wiadomo - a nie są to informacje z pierwszej ręki - jakąś dobrą koleżanką kochanki
Zabawny jest ten małż
Ostatnie maile polegają na żadaniu kontaktu ze mną i twierdzeniu, ze dziecko będzie odbierał i odwoził do mnie - nigdy się na to nie zgodzę - nie chcę go widzieć. Nie wiem zresztą po co mu to.
Próbuje wszelkimi siłami wyszarpnąć dla siebie jakąś mądrość życiową z tego co mnie spotkało, próbuje tłumaczyć sobie, że może wyświadczył mi przysługę. Próbuję... raz jest lepiej raz gorzej... ogólnie chyba jednak lepiej
Co dzień, bezwiednie, bo nie lubię tego i nie chcę przypominam sobie jak wyglądało nasze małżeństwo - takie straszne rzekomo z mojej strony i cudowne z jego... hahaha nawet przypomniało mi się jak kiedyś odśnieżał sobie samochód rano do pracy, a ja wyjrzałam przez okno i poprosiłam by i mnie odśnieżył, na co usłyszałam - Nie, bo zmarznę, sama sobie odśnieżysz... Eh,co za miłość.
Z tego wszystkiego wyszłam pocharatana, połamana i obolała, ale sklejam się po kawałku, choć idzie mi to bardzo wolno. Szukam małym rozumkiem pojęcia mądrości życiowej i spokoju, a także umiejętności godzenia się z faktem,że nie każdy umie kochać. Przekonuję się też, że ja jednak potrafiłam kochać otwarcie i prawdziwie. Może w tym miałam się upewnić ?? Ze to potrafię komuś dać.
Nadal kocham męża, tego który nie żyje. Ma miejsce w moim sercu na zawsze, tego się nie da zapomnieć, wyrzucić, czy nawet trochę przydymić, Ta miłość jest nadal silna. A człowiek, który istnieje ? Tylko to samo nazwisko, bo przecież nawet "opakowanie" się zmieniło. Zimne oczy, dziki wyraz twarzy i to spojrzenie, którego dawno nie widziałam,a które dziś jednoznacznie nasuwa skojarzenie z kamieniem. Nie umiem wyjaśnić. Może to bełkot dla was niezrozumiały.
Kiedyś żyłam w naiwnie prostym świecie otoczona miłością rodziców. Wizja padła. Tyle brudu dookoła, zdrad i oszustw.. i kłamstw, których nie widziałam, albo broniłam się przed ich zauważeniem.
Dziś bedę wybierać. Nie chcę współistnieć z ludżmi małego serca, manipulatorami i psychopatami.
A już z pewnością, nigdy nie pozwolę sobie wmówić, czegoś co jemu prawie się udało. Że moją winą jest jego nieumiejętność kochania i charakterologiczne braki.
Nie pozwolę sobie na powrót tego bólu.
Rzekomo we wrześniu czeka mnie rozprawa w sądzie rodzinnym. Ufff ... jeszcze gorzko zapłaczę, ale się potem uśmiechne ze zrozumieniem dla swoich uczuć. Nie oszukam cierpienia... ale je przeżyję