Dziś trzymam się lepiej, ale nadal go obserwuję
Lepiej mi tylko dlatego, że nocował w domu, że być może jeszcze nikogo na moje miejsce nie znalazł (znów żałosne zawodzenie porzuconej kobiety).
Już dawno o nic go nie proszę, nie odzywam się, nie wchodzę specjalnie na oczy (a mogłabym, bo to nie jest specjalnie trudne jak się mieszka blisko i zna się rozkład dnia bliskiej osoby).
Odcięłam się od niego, nie nękam kontaktami i nie zamierzam tego robić.
Niestety - wciąż w głębi duszy czekam na jakikolwiek kontakt z jego strony, choć wiem, że z każdym dniem ta szansa maleje i powoli (bardzo powoli) dociera do mnie, że ja dla niego przestałam istnieć i nic go nie obchodzę...
Zbiorę się, obiecuję, że tak będzie.
Póki co będę marudzić na tym forum, bo to mi bardzo pomaga.
Kiedy osoby, które przeżyły podobne rzeczy piszą do mnie - to jest jak rodzaj terapii, który pomaga nabrać chęci do życia i daje motywację do walki o siebie.
Zdaję sobie sprawę jak głupio się czyta z boku to co ja piszę, bo pewnie gdybym ja coś takiego czytała rok temu czy dwa - stwierdziłabym - "co za baba - tak wyć za facetem...". Niestety dopadło i mnie, czego się nie spodziewałam, tzn. wiedziałam, że będzie mi cięzko bez niego, ale nie sądziłam, że aż tak bardzo...
Te "listy" jakie do Was piszę pomagają mi uporać się z tym bólem i żalem. Poza tym - piszę też listy do niego (oczywiście nigdy ich nie wyślę). Piszę w nich co czuję i całkiem przypadkiem dowiedziałam się, że takie zachowania zalecają terapeuci (ja zaczęłam to robić sama z siebie). Może ja nie piszę w nich tak jak zalecałby terapueta, ale jak je piszę i później wracam do wcześniejszych - to widzę tym maleńką, ale zawsze - poprawę nastroju i zmianę nastawienia o tego problemu.
Będę pracować nad sobą. Nie wiem czy stanę się lepsza (póki co obawiam się, że stałam się gorsza, bo stronię od ludzi, a ród męski najchętniej wymordowałabym w pień) - ale będę inna, mam nadzięję silniejsza (czy mądrzejsza to zobaczymy dalej...).