No tak, każdy z nas z pewnością zna Noc Kupały, Noc Świętojańską, bądź potocznie zwaną Wiankami.
To było wczoraj... Pojechałam ze znajomymi na wieś, do domku koleżanki. Tak, było świetnie, takie odizolowanie się od hałasu, od 'smrodu' i wogóle tego wszystkiego.
Najpierw poszła jedna wódka - tak na rozluźnienie...
Potem kilka kieliszków przy ognisku - czułam, że jeszcze mogę...
Co mi szkodzi kilka łyków wina i piwa? - chyba alkohol uderzył mi do głowy...
Kontaktowałam, byłam świadoma, pamiętam wszystko, ale...
- w użycie poszły na raz 4 papierosy (moja głupota zaczęła się jakieś dwa lata temu, ale w kwietniu był definitywny koniec)
- zaczęłam płakać, twierdząc, że M. mnie nie kocha (odpowiedź kumpla brzmiała: "Masz 100% pewnosci?")
- zaczęłam zwierzać się znajomej i poprosiłam, żeby porozmawiała z siostrą M.
- dowiedziałam się, że M. od początku miał mnie gdzieś, że bawił się tylko mną, a teraz nie chce mieć nic wspólnego ze mną
- zaczęłam pisać do niego sms'y typu: "Fajnie zać prawdę", a na jego pytanie o co mi chodzi odpisywałam, że mu nie powiem, bo nie chcę popsuć tego, co jest teraz
- czuję się podle, jak jakaś szmata do wycierania podłogi
- nie wiem, co mam zrobić. Przyjaciel twierdzi, że powinnam zerwać tą "przyjaźń" z M, bo to tylko pogarsza sytuację, a ja nie jestem warta tyle cierpieć, przez kogoś, kto mnie nie szanuje i niszczy. Koleżanka powiedziała, żebym rozejrzała się za innym i nim zapełniła tą pustkę i wyleczyła się z 'chorej miłości'
- szlag mnie trafia, bo mam już dość tego wszystkiego
- naprawdę przestaje mi się chcieć żyć...
"Zamknąć na wieki oczy -
Tego pragnę...
Nie ujrzeć jutra,
Powiedzieć 'Sayounara'...
Pożegnam się z Tobą.
Nie uronisz łzy...
Ja wiem."