Witam, mam problemik a moze nieproblemik, i nie wiem, czy z soba, czy z dzieckiem czy mezem.... stanowimy troche nietypowa rodzine (co moze byc przyczyna mojego problemiku), tymniemniej staramy sie bardzo, zeby ta rodzina jednak pomimo warunkow miala charakter rodziny...
otoz, mieszkamy za granica, z corka (16to latka) i z mezem, ktory ojcem dziecka nie jest.... mam tez drugie dziecko, troche mlodsze, ktore mieszka ze swoim ojcem (zgodnie z moim szacunkiem do czlowieka, dalam dzieciom mozliwosc zdecydowania, gdzie i z kim chca mieszkac, nie zmuszajac ich do konsekwencji swojego dzialania, za ktore bardzo je przepraszam i zawsze bede przepraszac, prosic o wybaczenie), wiem ze teskni za nami, kontatujemy sie czesto, widujemy jak tylko mozliwe, ale ze wzgeldu na ojca oraz ze wzgeldu na fakt, iz mieszkanie za granica jest zbyt trudne, zdecydowal wrocic do kraju... a ja zyje nadzieja ze kiedys zmieni zdanie...
ale moj problem raczej zwiazany jest z obecna "rodzina".... moja corka, przeszla ze mna dosc trudny proces, przeprowadzka za granice, zmiana srodowiska, warunkow.... rozstanie z ojcem (to poszlo jej najlepiej, bo nie barzdo przepadala za swoim ojcem)... oraz nowy czlonek rodziny... wszytsko to przypadlo na dosc trudny okres jej zycia... czasami bylo ciezko.... i chodz moge powiedziec, ze barzdo sie wszystko wyciszylo, to jednak czasem zdarzaja siesytuacje, z ktorymi ja sobie nie radze...
otoz, moja corka, nie sprawia mi problemow typu, papierosy alkohol, pozne powroty itp... ale np siedzi w domu z nami, jej wyjscie ogranicza sie tylko do wyjscia do szkoly, moze raz w miesiacu do kina... i ewentualnie kiedy my idziemy do klubu sportowego to idzie z nami, ale nigdy nie sama... rozumiem, ze uznalam mnie, za kumpele, zastepuje jej swiat, ktorego tu nie ma... nie ma, bo nie latwo stac sie czescia obcojezycznego spoleczenstwa o totalnie innej kulturze, dla nastolatki, gdzie grupy spoleczne nastoaltkow sa juz barzdo mocno ustabilizowane... a ona, moze nie tyle ze nie pasuje, co nie ma odwagi w nie wejsc.... do meza, mowi po imieniu, tak on chcial, bo mozna powiedziec ze jestesmy dosc mlodymi i nowoczesnymi rodzicami.... rozmawialm z corka niejdenokrotnie, ze bardzo szanuje nasze stosunki, jednak chche by wiedziala ze ja jestem w tym ukladnie jej najlepsza pszyjaciolka, ale ronwiez matka.... corka faktycznie slucha sie mnie, jestem jej autorytetem.... ale jest taka plaszczyzna naszych relacji, gdzie traktuje mnie jak kolezanke.... narzuca mi swoje zdanie co do stroju jaki powinnam zalozyc, badz sie uczesac... lub pomalowac.... mnie nie tyle przeszkadza sam fakt, ze to robi.... a bardziej metoda... bo mowi jak do kolezanki np. co ty na siebie zalozylas, wygladasz jak stara baba.... ja zwykle reaguje w sposob tak, ze mowie jej, ze mam tyle lat ile mam... jestem starsza i lepiej wiem co mi pasuje i wczym sie lepiej czuje.... a jezeli corka reaguje troche delikatnie niz powyzej, to poprostu mowie daj spokoj to moja sprawa.... ale nigdy nie wybucham zloscia ani agresja oraz nigdy, nie biegne tez sie przebrac tak jakmloda chce.... ale to nie jest moj najwiekszy problem.... problem jest taki, ze takie traktowanie mnie, przez moja corke, starsznie nie podoba sie mojemu mezowi.... on uwaza, ze mimo wszystko, ona musi mnie szanowac i nie ma prawa mnie tak traktowac..... a jeszcze wiekszy problem pojawia sie, kiedy podobne aczkowliek o wiele delikatniejsze metody, moja corka stosusje wzgledem mojego meza.... zdarza sie czasem, kiedy odpornosc na stress jest mniejsza, ze moj maz wybucha zloscia.... wtedy zlosci sie i na mnie i na nia.. na nia ze jest taka nie okrzesana, a na mnie, ze nic z tym nie robie... a przy tym sam jest gderliw, musimy wysluchac zrzedliwego kazania... sa tez inne asytuacjie, ktore wkurzaja mojego meza, corka narzuca nam muzyke oraz jej glosnosc.... ja w ramach rozsadku czasem jej zezwalam, ale jak jestem zmeczona to mowie nie, albo scicsz, ale na ogol nieprzeszkadza mi to, bo tez lubie te muzyke... ale kazdy z nas jest inny, ma inny humor... i odbiera to inaczej...... albo pies... corka strasznie chciala miec psa... miala kiedys w polsce, ale niemglismy zabrac wiec sie z nim rozstala... teraz mamy drugiego psa... ja zdawalm sobie sprawe, ze pies dla dziecka, to tez obowiazek rowniez dla rodzicow... wiec czasme przymykam oko, na lenistwo corki, w kwestii wychodzenia z psem... ale moj maz tego nie rozumie..... kocham bardzo swoja corke, i swojego meza.... pomimo tych trudnych sytuacjie naprawde w miare pozliwosci tworzymy taka dziwaczna rodzine, ale dosc zgodna... do momentu kiedy corka nie przesadzi ze swoim szczeniackim traktowaniem nas a wybuchem niezadowolenia meza.... i wtedy jest mi strasznie przykro i smutno i nie wiem co mam robic zloszcze sie wtedy na ich obydwoje... taki chyba nietypowy jest ten moj problemik... a moze nie ma problemu, tylko mi sie wydaje ze to jest problem, jestem bardzo pogodna osoba i zle znosze sytuacjie, kiedy ktos sie kloci, tym bardziej takie reakcje ze storny osob, ktore bardzo kocham... odbieram jako porazke....