szkoda Mysia, ja chętnie bym posłuchała - zarówno twojego narzekania jak i relacji o radościach i zmianach, wszystkiego
odnoszę wrażenie - to moje subiektywne wrażenie - że właśnie sobie potwierdziłaś takie uwewnętrznione przekonania typu: "nikt mnie nie lubi, nie rozumie, ludziom nie można ufać, nie warto prosić o pomoc" itp. tak śledząc całość wątku i twoje wahania czy go zamknąć czy kontynuować - to tak mi się pomyślało - jeśli jest to dalekie od prawdy jak ziemia do slońca to wybacz
- czy to nie jest tak, że w głębi duszy nie wierzysz, że może spotkać cię od ludzi coś dobrego? tak bardzo w to nie wierzysz, że wręcz wyczekujesz - wychwytujesz jak radar - wszystkich tych sygnałów, mikroinformacji które mogą to potwierdzić , że ludzie cię skrzywdzą?
jeszcze kilka lat temu miałam bardzo silne wewnętrzne przekonanie, że ludzie - zwłaszcza ci blisko mnie - na pewno prędzej czy póżniej mnie skrzywdzą, bardzo sie tego bałam, chciałam się przed tym obronić, -----i tym samym wciąż się na tym skupiałam, jakbym budowała jakiś system obronny zamiast po prostu czerpać z życia, wychwytywałam minimalne sygnały, które mogłyby świadczyć o możliwości zranienia mnie, uwięziłam swoją siłę wewnętrzną - zafiksowałam na tym;
to nie jest tak, że doslownie taki cytat brzmiał mi w głowie - ale w rzeczywistości żyłam w zgodzie z takim przekonaniem dopasowując do niego całą siebie, swoje decyzje. oczywiście to głęboko wdrukowane przekonanie funkcjonuje w mojej rodzinie - rodzice, dziadkowie i może dalej wstecz, kolejne pokolenia, które spodziewały się wciąż najgorszego od najbliższych. I najgorsze - jeśli sie tego spodziewali to nieświadomie i nieintencjonalnie ale to w jakiś przedzwiny magiczny sposób prowokowali i w końcu dostawali.
I ja się wreszcie doigrałam, moje leki stały się rzeczywistością, zostałam dotkliwie zraniona przez ukochaną osobę, i odruchowo wtedy pomyślałam: "no oczywiście! wiedziałam!" a potem się użalałam - bo i miałam prawo cierpieć - a brzmiało to mw. tak: "to jakieś przekleństwo, tak bardzo się starałam, żeby mnie to nie spotkało - i jaki efekt? taka karma, nic dobrego mnie nie czeka, a ludzie nie są godni zaufania, nie warto się starać itp...
Aż kiedyś mnie olśniło a właściwie powoli doszłam do zmiany swojego myślenia: bo przecież jeśli spodziewam się od ludzi krzywdy - to zawsze ją wypatrzę i jesli spodziewam się od ludzi krzywdy - to bezwiednie ją sprowokuję. nie ma w tym mojej winy, ale tak to się dzieje w relacjach miedzyludzkich. jedyna droga - nastawić się na szukanie dobra w tych relacjach
i wiesz co mysia? od kilku lat udaje mi się spodziewać się po ludziach dobrego, wierzyć w siłę relacji i w samą siebie - i to działa! już nie doświadczam złych rzeczy od ludzi - nie wypatruję ich usilnie, za to wypatruję tego co dobre i dostaję to, to fajne naprawdę
i wiem że ciebie może to spotkać, życzę ci z głębi serca
przeszłam terapię krótkoterminową - taką opartą o pracę między sesjami z psychologiem, i działało, i działa nadal. Bo to ja dokonałam zmiany, nie magiczna róźdżka psychologa, ale on naprawdę się przydał. Mogę tylko bardzo polecać - dla ciebie samej.
pozdrawiam serdecznie mysia