Zmagania w czasie terapii...

Dorosłe Dzieci Alkoholików.

Zmagania w czasie terapii...

Postprzez Maui » 5 cze 2009, o 21:45

To jest dziwne.
Jestem na terapii dopiero 3 miesiące i to na indywidualnej. Póki co "wałkujemy" problem mojego toksycznego związku.
Niby zwykłe rozmowy, moje wyżalanie się, a tak wiele już zmieniają.... A przecież rozmowy z moimi koleżankami na te same tematy nie doprowadzały do takich zmian... A niby mówiły mi prawie to samo co terapeutka i do podobnych wniosków dochodziłam z nimi... Dziwne to jest.
Jakie to zmiany?
Jak narazie jestem rozstrojona psychicznie. Nawalam wszystko po kolei, stałam się jeszcze bardziej przewrażliwiona niż do tej pory byłam, zapominam o obowiązkach, zasypiam na egzaminy. Roztargnienie na maksa. Dodatkowo zaniedbywanie wyglądu i odżywiania skończyło się znacznym schudnięciem i "zapuszczeniem się". I jak narazie....zwyczajnie nie mam ochoty ani siły, żeby coś z tym zrobić... Choć chciałabym ją mieć, tak jak miałam do tej pory.
Terapeutka powiedziała, że to dobrze. Że to po prostu jeden z moich mechanizmów obronnych trochę się poluzował i zaczęłam powoli odzyskiwać kontakt z moimi emocjami. Kurcze, czy to znaczy, że to wszystko co się teraz ze mnie wylewa siedziało we mnie przez tak długi czas? To straszne.
To dopiero początek, nie mogę się zniechęcać. Na szczęście mam motywację, żeby trwać w tej walce. W walce o siebie. Szkoda, że to aż tak boli. A przecież jeszcze nie zaczęliśmy nawet drążyć tak bardzo problemu alkoholizmu w mojej rodzinie. Ciekawe ile wtedy wyjdzie ze mnie tych paskudztw.
Przez ostatnie kilka dni czułam, że wariuję. Nigdy nie miałam podobnego odczucia wcześniej. Ludzie dookoła mnie widzą, że coś się ze mną dzieje - niektórzy się odizolowali (ci, których w tym czasie bardzo zawiodłam nie wywiązując się z obowiązków) i stracili do mnie zaufanie, niektórzy to bagatelizując uważając mnie za histeryczkę, inni nie chcą się wtrącać. Tak naprawdę takie jedyne PRAWDZIWE wsparcie mam właśnie w terapeutce. Szkoda tylko, że te nasze spotkania są tylko raz w tygodniu i to na godzinę. Tak wiele razy miałam taką straszną potrzebę się z nią skonsultować, ale wiedziałam, że muszę na ten moment poradzić sobie sama. To trudne. Czy cała terapia jest aż taka bolesna? Nie chcę już więcej nawalać. Chcę się wreszcie uspokoić, stać bardziej zorganizowana. Przecież do tej pory byłam tak bardzo poukładana i odpowiedzialna, a teraz nagle wszystko się zmieniło o 360 stopni. Nie chcę po sobie pozostawić takiego wizerunku.
Póki co traktuję to jako swojego rodzaju kokon. zmieniam się. Ale takie myślenie też sprawia mi trudność, bo bardzo często łapię się na tym, ze wpadam w totalny pesymizm. A to też jest dziwne...do tej pory byłam optymistką. Mam nadzieję, że to co się teraz ze mną dzieje to nie jestem prawdziwa ja (roztargniona, nieodpowiedzialna, roztrzepana, rozdygotana, leniwa, pesymistyczna), że to tylko okres przejściowy....
Podziwiam tych, którzy przetrwali tą całą męczarnię do samego końca. I powstali z niej jako wspaniali, silni ludzie. Też bym tak chciała.
Czy ktoś miał podobne doświadczenia odnośnie zmagań w czasie terapii? Czy może wiecie jak przetrwać ten trudny okres?
Maui
 
Posty: 200
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 17:12

Postprzez Abssinth » 6 cze 2009, o 16:33

Heja Maui,

nie moge Ci pomoc z wlasnych doswiadczen, jako, ze sama terapii nie mialam - ale powiem to, co mi kiedys powiedzial przyjaciel.

terapia jest jak zmywanie gory naczyn. masz ta sterte w zlewie, nalewasz wody i plynu.... i wszystkie brudy zaczynaja sie odklejac od garow i wyplywaja na powierzchnie. az sie odechciewa zmywac, myslisz 'po co ja to ruszalam, bylo spoko dopoki sie za to nie wzielam'...
...ale potem zmywasz, splukujesz te naczynia i caly brud nagle znika, splywa do scieku gdzie jego miejsce....zostawiajac naczynia czyste i lsniace.

i tak wlasnie jest z terapia :)
jestes wlasnie na etapie wyplywania brudow na powierzchnie...powoli, powoli...

ale to tylko po to, zeby mozna je bylo wszystkie w kanal spuscic potem :)

(w ogole to gratulacje...czytam rowniez Twoj watek o zwiazku i o tym, jak sie zmieniassz i odcinasz sie od psychopaty....trzymam za Ciebie kciuki! )

sciskam serdecznie,
A.
Avatar użytkownika
Abssinth
 
Posty: 4410
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 01:39
Lokalizacja: Londyn

Re: Zmagania w czasie terapii...

Postprzez wuweiki » 6 cze 2009, o 17:11

Maui napisał(a):Nie chcę już więcej nawalać. Chcę się wreszcie uspokoić, stać bardziej zorganizowana. Przecież do tej pory byłam tak bardzo poukładana i odpowiedzialna, a teraz nagle wszystko się zmieniło o 360 stopni. Nie chcę po sobie pozostawić takiego wizerunku.
Póki co traktuję to jako swojego rodzaju kokon. zmieniam się. Ale takie myślenie też sprawia mi trudność, bo bardzo często łapię się na tym, ze wpadam w totalny pesymizm. A to też jest dziwne...do tej pory byłam optymistką. Mam nadzieję, że to co się teraz ze mną dzieje to nie jestem prawdziwa ja (roztargniona, nieodpowiedzialna, roztrzepana, rozdygotana, leniwa, pesymistyczna), że to tylko okres przejściowy....

ze mną dzieje się podobnie...
i myślę, że to okres przejściowy... bardzo chcę, aby tak było. I Tobie także tego życzę Maui :kwiatek:

Abssinth
"terapia jest jak zmywanie gory naczyn. masz ta sterte w zlewie, nalewasz wody i plynu.... i wszystkie brudy zaczynaja sie odklejac od garow i wyplywaja na powierzchnie. az sie odechciewa zmywac, myslisz 'po co ja to ruszalam, bylo spoko dopoki sie za to nie wzielam'...
...ale potem zmywasz, splukujesz te naczynia i caly brud nagle znika, splywa do scieku gdzie jego miejsce....zostawiajac naczynia czyste i lsniace."

świetne porównanie...dało mi prztyczka w głowę ..:kwiatek2:
to jak z przysłowiową stertą kupy - że niby lepiej nie ruszać, bo śmierdzi... ale trzeba ją ruszyć aby posprzątać i tylko wtedy, gdy się ją całkowicie uprzątnie, dopiero wówczas nie będzie problemu, że niechcący być może się ją znowu rozdepcze.
wuweiki
 

Postprzez Sanna » 6 cze 2009, o 17:25

Maui,

Wiem o czym piszesz. Był czas w trakcie terapii, ze myślałam,że dłużej nie wytrzymam. Trzeba było pewne sprawy poruszyć, pewne sobie uświadomić, wywalić trupy z szafy, szczerze mówiąc był czas , że leżałam, wyłam i błagałam Boga żeby mnie dobił, bo nie chcę dłużej tak się męczyć. Wtedy pomógł mi psychotekst, a konkretnie Orm Embar i jego opis, jak w trakcie terapii nieraz miał ochotę strzelić sobie w głowę, ale to minęlo. Wtedy trudno mi było uwierzyć w dobre zakończenie o którym Orm pisał, ale uwiesiłam się tego zdania jak ostatniej deski ratunku. I co ? Sprawdziło się, zły czas minął :). Inna sprawa, że to wszystko może długo trwać. Terapię zaczęłam w czerwcu 2007, 2008 r. był koszmarny, dopiero jesienią 2008 zobaczyłam światełko w tunelu. W marcu tego roku wzięłam udział w ustawieniach hellingerowskich ( rodzaj terapii grupowej, polecił mi terapeuta) i wreszcie zaczęłam żyć i swobodnie oddychać. Będzie dobrze, może nawet szybciej niż myślisz.

Acha, i jeszcze, w trakcie terapii tłumaczyłam sobie, że to jest jak lekarstwo- nawet jak jest gorzkie, to trzeba je łykać, a nawet jak się poczujesz już nieco lepiej, to tak jak z antybiotykiem, nie można go przedwcześnie odstawić.
Sanna
 
Posty: 1916
Dołączył(a): 27 lut 2008, o 15:05

Postprzez Maui » 7 cze 2009, o 10:29

Ja sobie też staram tłumaczyć, że dobrze, że teraz jest źle. Tylko, że ten stan bardzo odbiera mi energię i jest bardzo męczący. Poza tym, tak jak pisałam wcześniej, osoby z mojego otoczenia tego nie rozumieją, uważają, że to ja oszalałam. Ale w sumie nie zrozumieją czegoś, czego sami nie przeszli.
Mam takie momenty, że chciałabym przejść przez tą terapię na skróty, żeby jak najmniej bolało. Ale tak naprawdę ja jestem na samym początku drogi, podczas której jeszcze nie zaczęłam rozpracowywać sedna sprawy. Nie ukrywam - trochę się boję tego bólu i tego co mnie czeka emocjonalnego w czasie tej terapii. Czuję też, że strasznie się przywiązałam do terapeutki i czasem bardzo mi przykro, że nie mogę z nią rozmawiać zawsze, kiedy tego potrzebuję.
Plus jest taki, że dzięki temu rozmemłaniu nie mam nawet ochoty pchać się w żadne związki z meżczyznami. Zdaję sobie sprawę, że mam tendencję do wpadania w toksyczne związki, albo wybierania takich niedostępnych na obiekt moich westchnień (klerycy, narzeczeni, oziębli - aż to jest śmieszne jak patrzę na to z boku). A teraz póki co nie mogę patrzeć na facetów (mam nadzieję, że z tej skrajności też wyjdę).
Jak rozmawiałam z jedną koleżanką i jej tak mniej więcej mówiłam na czym polega terapia, że wraca się w niej do przeszłości to ona się bardzo dziwiła, że ja tego chcę. W sumie taka samotność w tej kwestii jest również druzgocąca. Teraz dopiero wychodzi ilu miałam takich prawdziwych przyjaciół, teraz zaczynam dostrzegać, że większość z nich w swoim działaniu nie kierowała się moim dobrem, ale własnymi korzyściami. Takie dostrzeganie rodzi we mnie mnóstwo negatywnych emocji. Ale co z tego, że to widzę, skoro nadal nie umiem zachowywać się zdrowo w takich sytuacjach? W moim postępowaniu to narazie nic nie zmieniło (tyle, że stałam się agresywna i wszystkiego się czepiam). Mechanizm usprawiedliwiania tych złych sytuacji jescze trochę działa, ale już mniej.... I nadal ciężko mi uwierzyć w pewne kwestie. Nadal mam takie przeczucie, że takie rzeczy to dzieją się tylko w filmach, nie mogły mnie dotknąć. Nie chcę popaść w robienie z siebie ofiary, ale szczerze mówiąc kiedy sobie spojrzę na to co mnie spotkało do tej pory w życiu, to sobie myślę o sobie, że to jest w sumie przekichane życie. Że karmiłam się swoimi marzeniami i wyobrażeniami. Ten wniosek też mnie boli. Ale..no właśnie...co mi z tego, że już to widzę, skoro nie potrafię tego wykorzystać? Tak chciałabym być silna i realnie patrząca na rzeczywistość, asertywna i właściwie się zachowująca, a tutaj dochodzenie do kolejnych wniosków wywołuje we mnie kolejne morze łez, których zaczynam się powoli bać, bo jest ich tak duzo.
Maui
 
Posty: 200
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 17:12

Postprzez Tygrysek26 » 7 cze 2009, o 10:48

jak tak was czytam to mi sie odechciało chodzic do psychologa...
Avatar użytkownika
Tygrysek26
 
Posty: 523
Dołączył(a): 30 maja 2009, o 16:44
Lokalizacja: Wrocław

Postprzez Abssinth » 7 cze 2009, o 14:18

Maui - to jest normalny proces, prze ktory przechodzisz.

dokladnie tak. calkowicie normalny.

piszesz, ze dostrzegasz, iz Twoi znajomi nie sa tak naprawde Twoimi przyjaciolmi, ze kieruja sie wlasnymi korzysciami...ale nie umiesz jeszcze nic z tym zrobic.
ale...przynajmniej juz to widzisz, juz wiesz,ze cos z tym trzeba zrobic. pomysl, jak wygladalaby reszta Twojego zycia, gdybys tego nie dostrzegala dalej i caly czas zyla dla innych? gdybys sie poswiecala, rezygnowala dla innych z roznych rzezcy....i nagle 'obudzila sie' w wieku lat 60 - bez wlasnego zycia? teraz masz szanse to zmienic, juz jestes na dobrej drodze...

nie chcesz nawet patrzec na facetow - to tez jest w porzadku. Bo juz wiesz, co mialas, za czym sie ogladalas wczesniej...juz wiesz, czego nie chcesz...ale jeszcze nie do konca wiesz, czego chcesz.
czyli - to jest zdrowe. bo teraz, przed koncem terapii, i tak nie bylabys w stanie stworzyc zdrowego zwiazku. Tak jest, ze dopoki same nie wyzdrowiejemy, nie potrafimy. przejdzie CI :) teraz to TWOJ czas. czas dla samej siebie, czas na leczenie sie z wzorcow przynoszacych cierpienie.

zle wzorce sobie pojda - przejdzie Ci ta 'ozieblosc' na mezczyzn. i wtedy, sama sie zdziwisz, zaczniesz sie ogladac za calkowicie innym tyopem mezczyzn niz wczesniej...

pomimo tego calego cierpienia, Maui, to jest dobry czas. Czas ukladania tego puzzla, ktorym jestes (to juz moje prywatne porownanie :P ). wyobraz sobie puzzle....10,000 elementow. wlasnie otworzylas pudelko. masz przed soba pelny worek malutkich kawaleczkow...i nie wiesz, co z nimi zrobic. i myslisz...hmm...ten niebieski...to kawalek nieba czy wazonu? a moze tego irysa po lewej? o, juz wiem. niebo, bo kawalek chmurki tutaj pasuje...i tak ukladasz, ukladasz...dwa elementy pasuja, ale jeszcze cala reszta... az w koncu sie wszystko pouklada, tak calkiem...i zobaczysz piekny bukiet kwiatow...i zachwycisz sie, powiesz 'jakie to wspaniale!' ...i w tym momencie dotrze do Ciebie, ze patrzysz w lustro...

pozdrawiam cieplo,
A.
Avatar użytkownika
Abssinth
 
Posty: 4410
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 01:39
Lokalizacja: Londyn

Postprzez Maui » 8 cze 2009, o 12:58

---------- 10:24 08.06.2009 ----------

Świetne porównania tutaj dałyście :) Szczególnie kiedy czytałam to Twoje, Abssinth, o tych puzzlach, to czytając to stwierdzenie, że gdy zobaczę złożoną piękną układankę, to zorientuję się, że patrzę w lustro, to aż nie mogłam się powstrzymać od uśmiechu:)

A dlaczego tak jest, że rozmowy z koleżankami na te same tematy, kiedy właściwie dochodziłyśmy do podobnych, albo nawet tych samych wniosków nie wywoływały we mnie takiej zmiany? Skoro były tak podobne, a nie wykazywały terapeutycznego działania.

---------- 12:58 ----------

Dostrzegłam jeszcze w sobie coś takiego, ze stałam się STRASZLIWIE podejrzliwa. Po tym jak zaczęłam więcej dostrzegać wokół siebie (że ludzie niekoniecznie chcą dla mnie dobrze, ale po prostu kierują się swoimi własnymi celami i korzyściami mając właściwie gdzieś co ja czuję), zaczęłam się zachowywać tak, jakby ktoś na tym świecie tylko czyhał na mnie i chciał zniszczyć. Popadłam chyba w drugą skrajność i dopatruję się wszędzie manipulacji, a kiedy już ją istotnie zauważę.... reaguję strasznie agresywnie i bardzo to przeżywam. Jestem na etapie żalu na wiele osób, szczególnie na mojego byłego ("dlaczego mi to zrobiłeś? jak mogłeś być takim chamem?"), boli mnie to, że rzeczywistość którą widziałam, nie była tą prawdziwą, ale tą którą chciałam widzieć. Nagle wszystkim tym, którzy mnie skrzywdzili, a nadal to przeżywam zaczęłam życzyć strasznie źle i to też jest dla mnie męczące uczucie. Nigdy nie byłam taka złośliwa!!! Czasami robię z igły widły i ludzie też się oddalają przez to. Tak jak wcześniej starałam się być "siostrą miłosierdzia", modliłam się za każdego kto mi cokolwiek złego zrobił, na siłę wybaczałam, tak teraz czuję...ogromny napływ złości i wręcz nienawiści. Teraz wcale nie mam ochoty im dobrze życzyć. Muszę się bardzo pilnowac, żeby nie zrobić jakiejś głupoty i żeby nie zacząć czynami robić im źle (choć mojemu byłemu ostatnio wysłałam kilka smsów z moim zdaniem na jego temat :/). Zrobiłam się strasznie pyskata, krnąbrna i ironiczna. Czy jeśli teraz zrobię w ludziach wrażenie wariatki, to czy kiedyś będę mogła sobie odbudować reputację? Nie chcę, żeby po tej całej burzy ludzie nadal uważali mnie za histeryczkę, nie chcę żeby po tej całej "zabawie" okazało się, że przez moje humory zostałam całkowicie sama... Tak, boję się, że tak będzie. Nawet zaczęłam się przejmować, że mój były o mnie tak będzie myslał, choć to jest chore. Nagle wszystkim zaczęłam się przejmować, wszystko brać do siebie osobiście. Masakra!!!
Dobrze przynajmniej, że mogę tutaj to z siebie wylać. I że znajduję tutaj ludzi, którzy wykazują wyrozumiałość wobec mnie i nie wrzucają mnie do worka "idiotka". Dziękuję, że jesteście. Potrzebuję Waszej obecności na tym etapie. Czuję, że jak zostałabym teraz totalnie sama, to zrobiłabym coś głupiego wobec siebie, a może i wobec innych. Czuję się jakbym miała "wściekliznę".
Maui
 
Posty: 200
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 17:12

Postprzez flinka » 8 cze 2009, o 21:50

---------- 21:32 08.06.2009 ----------

Przepraszam, że się tak wtrącę. Mysia a myślałaś, że chodzenie do psychologa to sama przyjemność. :wink: Nie zniechęcaj się tak łatwo.
Jak to mówi mój terapeuta: "Nikt nie obecywał, że będzie łatwo", no i czasami nie jest, co też nie znaczy, że nigdy nie jest z górki, na pazurki. :)

---------- 21:50 ----------

Cześć Maui :)

A dlaczego tak jest, że rozmowy z koleżankami na te same tematy, kiedy właściwie dochodziłyśmy do podobnych, albo nawet tych samych wniosków nie wywoływały we mnie takiej zmiany? Skoro były tak podobne, a nie wykazywały terapeutycznego działania.

Czy faktycznie się niczym nie różniły? Terapeutka podsuwa Ci rozwiązania czy to Ty sama musisz wyciągać wnioski? Zwraca mocno uwagę na to co czujesz?

Co do podejrzliwości, złośliwości, itp. to mogę się tu z Tobą podzielić moim doświadczeniem. Myślę, że to jest jak najbardziej normalny etap, przynajmniej ja to tak przeżywałam. Działo się tak, np. z moim stosunkiem do rodziców. Przed terapią nie dopuszczałam do siebie myśli, że były momenty, że mnie ranili, w czasie terapii obudziły się we mnie ogromne pokłady złości, ba! nienawiści, nie miałam ochoty z nimi rozmawiać czy przebywać, przerażało mnie to, bo przecież nie byli wcale takimi złymi rodzicami, ale po prostu wypłynęło to co dusiłam w sobie. A teraz mam poczucie, że potrafię ich zrozumieć, że nie mam do nich żalu, i czuję między nami silną więź, chęć spędzania z nimi czasu i poczucie, że wiele zmieniło się w naszej relacji. To jest tak, że jeśli tłumiłaś jakąś część siebie to zaczyna się ona wydobywać z Ciebie bardzo intensywnie. Aż ją zintegrujesz i odnajdziesz drogę pośrednią, taką adekwatną do sytuacji. I daj sobie prawo na ten żal, złość i inne uczucia, które przeżywasz, jeśli jesteś z daną osobą dość blisko to możesz powiedzieć, że przeżywasz trudny moment i tyle.

Jesteś teraz szczególnie wrażliwa (przewrażliwiona), bo została zabrana Twoja ochronna skorupka (mechanizmy obronne) i zanim zafundujesz sobie nowszy model to musisz szczególnie się o siebie troszczyć.

Trzymaj się dzielnie!
Avatar użytkownika
flinka
 
Posty: 907
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 17:57
Lokalizacja: z krainy marzeń

Postprzez Tygrysek26 » 8 cze 2009, o 21:58

chodze dalej....
Avatar użytkownika
Tygrysek26
 
Posty: 523
Dołączył(a): 30 maja 2009, o 16:44
Lokalizacja: Wrocław

Postprzez flinka » 8 cze 2009, o 22:00

I jak się tam czujesz?
Avatar użytkownika
flinka
 
Posty: 907
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 17:57
Lokalizacja: z krainy marzeń

Postprzez Maui » 20 cze 2009, o 10:47

Ja już nie mogę wytrzymać tego wszystkiego... Czuję się jak jakaś nienormalna.

Wszystkie stare nawyki wróciły. Tyle, że dodatkowo zachowuję się jak jaka wariatka. Od 2 tygodni nie byłam na terapii. Pierwszą wizytę odwołałam, bo miałam wtedy egzamin, a drugą.... drugiej nie odwołałam. Po prostu nie poszłam. Nie wiem czemu. Nie byłam w stanie, nie chciało mi się, nie wiem. Po prostu olałam. Nigdy nie miałam takiego odczucia wobec terapii. Zawsze leciałam tam jak na skrzydłach po siłę i nadzieję. A teraz? Olałam. Żałuję, bo dopiero we wrześniu się tam pojawię znowu, bo teraz już wróciłam na wakacje do mojego rodzinnego miasta. Egzaminy i zaliczenia odkładałam na ostatni termin, bo nie miałam siły i ochoty uczyć się wcześniej. I tak nie wiem jakim cudem udało mi się uzyskać średnią taką, by ubiegać się o stypendium. Od nerwów dostałam drgawek. Kiedy niestety ostatnio widziłam się z moim byłym, mimo mojego pozornego spokoju, cała się trzęsłam i nie mogłam tego opanować. Teraz dostaję tych drgawek bez powodu. Moja samoocena strasznie skacze, obecnie jestem na etapie uważania, że nie zasługuję na przyjaźń i miłość, że każda bliska mi osoba powinna sobie znaleźć kogoś normalnego. To myślenie wzięło się stąd, że wobec wszystkich mi bliskich osób zaczęłam się zachowywać strasznie zaborczo, zazdrośnie, tak jakbym chciała ich sobie przywłaszczyć. Nigdy tak nie miałam :( Ten strach przed opuszczeniem i samotnością teraz wydaje się nie do wytrzymania. A nigdy taki nie był :( Na ostatniej wizycie u terapeutki dostałam trochę zaleceń co do np. relaksacji, planowania sobie czasu itd. Ale jeszcze ani razu nie udało mi się od tamtej pory tego zrealizować. Najgorsze jest to, że teraz znajomi widzą co się ze mną dzieje i od paru osób usłyszałam, że mają już mnie dość, że już nie nadążają za mną... A ja wtedy wybucham płaczem, bo ja nie chcę ich stracić, ale nie umiem teraz inaczej.... Miałam jechać teraz na wakacje jako wychowawca kolonijny, mam przyjaciół którzy organizują takie kolonie, ale... nie chcieli mnie wziąć.... uznali że.... jestem niezrównoważona psychicznie i mogę stanowić zagrożenie dla dzieci :( I naprawdę zaczęłam się czuć jak jakaś pojeb*** Już mam wszystkiego dość. Nikt już nie traktuje moich próśb czy uwag poważnie, bo uznają, że to mój kolejny humor. Już nie wiem co ja chcę. Już niczego nie wiem. Wysiadam.
Wybaczcie za użalanie się, ale musiałam to gdzieś z siebie wylać. Czuję się jak w zamkniętym kole i nie wiem co się ze mną dzieje. Nie wiem jak to zatrzymać ;(((
Maui
 
Posty: 200
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 17:12

Postprzez Lara » 20 cze 2009, o 21:35

Maui, a chodzisz może na terapię w Warszawie? Jeśli tak, to mogłabyś podać jakiś namiar na swoją terapeutkę?
Lara
 
Posty: 2
Dołączył(a): 20 cze 2009, o 21:30

Postprzez Maui » 20 cze 2009, o 21:56

Niestety, moja terapia jest w Lublinie
Maui
 
Posty: 200
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 17:12

Postprzez Lara » 20 cze 2009, o 22:41

Ech, szkoda. Dzięki za odpowiedź :)
Lara
 
Posty: 2
Dołączył(a): 20 cze 2009, o 21:30

Następna strona

Powrót do DDA

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 50 gości