witajcie pierwszy raz tu jestem i sama nie wiem czego oczekuje, nie wiem ze nikt nie bedzie mi umial pomoc, ale moze licze na cud.
moje zycie nigdy bardzo mnie nie rozpieszalo, ale wiedzialam ze inni maja gorzej a ja jakos dawalam rade, niegdy sie nie poddawalam i brnelam dalej przez zycie. ale teraz juz oslablam calkiem i czuje ze nie daje rady i wlasciwie coraz czescije kraza mi mysli by sie zabic.
nie wiem od czego zaczac - moze od tego ze cierpie , a nikt nie moze mi pomoc, ale nie mowi wam to pewnie zawile wiec napisze troche wiecej.
Mam ojca alkoholika, ktorego najchetniej bym sie zrzekla, i naprawde go nienawidze. Ale on jest tylko skladowa w tym wszystkim. w kocnu poznalam mezczyne, ktory wydal mi sie inny od wszystkich, i w ktorym sie zakochalam w skrocie on mieszkal zagranica wiec decydujac sie byc z nim wyjechalam tam. uwolnilam sie od ojca alkoholika, ale caly czas meczylo mnie ze zostawilam tam mame, ze musze cos zrobic , ze nie moge zyc spokojnie, gdy ona tam jest z nim. sama wyszlam za maz, choc juz przed slubem klocialam sie mezem, ale go kochalam i on mnie wiec wzielismy slub, ale wiedzialam ze nie moge zyc a Anglii , nie cierplialam ,tego miejsca gdzie nie moge sie swobodnie rozmawiac, pracowac, bylam zla sama na siebie ze uczac sie jezyka nie moge jednak go opanowac, ale to tez nie wazne. w koncu musialam cos zrobic, kupilam z mezem dwa mieszkania jedna w moim rodzinnym miescie, drugie dla mamy, tylko ze juz nie w duzym miescie a obok w mniejszym, oczywiscie na kredyt - i kiedy wlasnie wszytsko wydawalo sie ze wychodzi na prosto i wreszcie odnajde spokoj ducha, zycie stweirdzilo ze bedzie innaczej. wkrtoce po naszych inwestycajch, okazalo sie ze moja mama zaczela miec klopoty ze zdrowiem,
czekala ja operacja - wyniki operacji byly okroutne - rak zlosliwy i do tego pakudny ze zlymi rokowaniami. od tej chwili moje zycie zamienilo sie w pieklo. musialam przyjechac znow do mojego rodzinnego miasta, mieszkania byly dopiero w budowie, wiec kiedy bylam w szpitalu nie chcialam mieszkac z ojcem akoholikiem ktory wiecznie pijany nie daje spac po nocach i sie awanturuje, jechalam na proszkach uspokajajacych bo diagnoza lekarzy mnie dobila. nie umiem sie pogodzic z choroba mamy, musialam nie dac po sobie znac ze wiem juz o wynikach, bo jej stan po operacji byl powazny i dopiero po 14 dniach bylo widomo, ze wyjdzie calo z samego zabiegu . a potem chemia i wiecznego czekanie co dalej.
omine wiele watkow bo juz tak sie bardzo rozpisalam. jakos przez to wszytsko przebrnalam, musialam wspierac moja mame i dodawac jej sil, by sie ona nie poddala, ale teraz juz sama czuje sie cholernie bezsilna, i czuje ze juz jestem na skraju zalamania totalnego, coraz czescie mysle ze samobojstwo bylo by jedyny wyjscie.
teraz jest tak , ze mam jedno mieszkanie ale jest ono daleko od szpiali, nie mam auta, nie ma tez tu kompetnych lekarzy, a ona sie czuje coraz gorzej, juz 10 dzien boli jak okropnie brzuch, musialsmy jechac znow do mojego rodzinnego domu, gdzie akoholiki robil w nocy awantury pomimo ze moja mama ledwo zyje i skreca sie z bolu, lekarze nie umieja jej pomoc, dali jej silne srodki przeciwbolowe, a ona po nich jeszcze wymiotuje i prawie nic nie je. Jest z nia coraz gorzej, mam teraz tomograf ustaony na sierpnie, ale az sie boje co wyjdzie. Ona jest zalamana, mowi ze ma dosc tego zycie tylko szpitale, chemii po ktorej sie strasznie czuje, a ja nic nie umiem zrobic, sama jestem z tym wszystkim sama musze sie mierzyc z kazdym dniem. MOj maz jest daleko i zamiast mnie wspierac to on lapie jakies doly, jak zabieram mame do nowego mieszkania, to wiem ze tu nie ma dostepu do lekarzy i musze ciagac ja w ta i nazad, bo w domu nie da sie zyc, kiedy on bezwzgledu na jej chorobe dalej chleje i robi urzadza awantury. Moja mam sie meczy, nie umiem jej pomoc nie wiem co robic, tylko moge sie patrzec. jestem tak naprawde kompletnie sama z tym wszystkim nikt nie wiem co przezywwam , jak peka mi serce patrzac na jej cierpinie, a lekarze rozkladaja rece, maz jest daleko i nie umie mnie wsprzec mowi tylko wiem ze ci ciezko, ale nie umiem ci pomoc. Mowi mi ze on nie ma sily, ze nie umie spelnic moich oczekwian i ciagle powtarza ze tylko marudze, i czeapiam sie nie potrzbnie wszytskiego. Ja skonczylam 30 lat, nie mam pracy, nie jestesm samodzielna, i nie mam w nikim wsparcia, i juz nie mam sily na to wszytsko. chorobe mamy, braku wsparcia od meza - czuje ze nasze malzenstwo tego nie przetrwa, czuje ze on mnie zawodzi , gdy powinien mi pomagac,i ojca alkoholika , bo niestety kiedy moja mama jest po chemii nie jest w stanie jechac do tego drugie mieszkania. czuje sie bezradna, zalamana pod kazdym wzgledem, nie umiem sama przez to wszytsko przechodzi, musze teraz zyc, bo jestem potrzbna mamie, ona jest dla mnie jedynym sensem zycia. Bez niej zycie stracilo by sens calkiem. jesli cos jej sie stanie zabije sie bo nie mam po co zyc, nie ma dla kogo a dla samej siebie nie chce. zycie mnie przerasta. Liczylam ze moge miec wsporcie w mezu, ale jednak nie.... mam juz naprawde dosc , wiem ze napisalam to bezladu i skladu , ale uwierzcie mi ze juz sie poddaje i sama gasne