---------- 20:10 28.05.2009 ----------
"Czy zdarzyło wam się kogoś kochać i równocześnie czuć się nieszczęśliwym w towarzystwie kochanej osoby?"
zdarzyło mi się.... i pierwszy raz postanowiłam od kogoś odejść.... nie byłam w stanie znieść tego... czułam się w tej relacji jakbym umierała i marniałam... i to nie wynikało ze złej woli któregokolwiek z nas... nie udało się bo to było jak próba płynięcia jedną łodzią każdy w swoją stronę ...gdzie nie ma wspólnej woli i chęci, aby pracować nad polepszeniem w relacji, gdy nie ma obopólnego wsparcia - dla mnie nie ma sensu taka wspólnota, bo ona po prostu nie istnieje... jest wyciągnięta dłoń i otwarte serce, a naprzeciwko ściana
odeszłam, bo to była niezdrowa sytuacja i bardzo cierpiałam... i myślę, że nie tylko ja
---------- 20:31 ----------
tak myślę, że życie wspólnie jest trudne dlatego, że poza szacunkiem i troską oraz pozostawianiem sobie nawzajem wolności ważna jest troska także o to, aby tę drugą osobę zauważać codziennie na nowo, świeżo, nie przez pryzmat przyzwyczajenia, ustalonego w nas jej obrazu czy mniemania o niej... wiadomo, że bliskość sprawia, że kochające się osoby poznają swoje serca.... ale przez to, że każdy z nas przecież się wciąż zmienia - dojrzewa, rozwija, tętni życiem - nie jest jakimś martwym na raz ustalonym czymś, ale żywą istotą.... dlatego gdy zabraknie tej wrażliwości na drugą osobę to dzieje się, jak się dzieje...
no i cały w tym ambaras aby dwoje chciało naraz i zauważało siebie samych i siebie nawzajem...i obydwoje chciało wciąż i wciąż na nowo to pielęgnować...
brzmi utopijnie, ale ja w swojej naiwności wierzę, że jest to możliwe