Witajcie
Liczę się z tym,że możecie mój problem potraktować z góry i z myślą,że jestem naprawdę żałosną osobą ale jednak mimo wszystko postanowiłam napisać do Was by przed ostateczną decyzją powiedzieć sobie ,że zrobiłam wszystko co mogłam i rozważyłam problem z każdej strony.
Nie radzę sobie kompletnie już z życiem.Brzmi to tak banalnie wiem ale dla mnie jest to prawdziwa porażką,bezsilnością i bólem którego żadnym sposobem nie mogę uśmierzyć.
Istotne pewnie będzie to ze leczyłam się dwukrotnie z depresji - pierwszy epizod był związany ze śmiercią bliskiej mi osoby drugi- właściwie nie mogę znalezc żadnego większego powodu.
Mam poważne problemy ze sobą swoimi uczuciami wydaje mi się ze jestem już nieprzydatna nikomu.
Studiuje ale mam poważne problemy związane z tym ze nie mogę sie na niczym skupić, pamięć szwankuje mi strasznie jestem ciągle zmęczona czasami tez rozdrażniona.
Kazdy dzień przybliża mnie do sesji a ja nie robię kompletnie nic by czegoś się nauczyć.Musze zaznaczyć ze zawsze byłam i jestem osoba ambitna nigdy dotąd się nie poddawałam nawet gdy sprawa wydawała się już przegrana i beznadziejna.
Teraz jednak jestem w takim stanie ze nawet to nie robi na mnie żadnego wrażenia-czyli mój problem z tym żeby się uczyć.
Budzę się z lekiem i zadaje sobie to samo pytanie - co Ty tutaj jeszcze robisz?
Moimi oczami widzę siebie obecnie-kompletnie nie poradną bezsilna osobę, wszystko co o tej pory zrobiłam jest dla mnie niczym.
Wszystko zawsze przychodziło mi wielkim kosztem.
Oprócz moich problemów związanych z nauką dochodzi sprawa która spędzą mi sen z powiek i jeśli jej nie załatwię nie zostanie mi zaliczony poprzedni semestr (to nie kwestia ocen)
Poważnie sobie myślę i nie jest to myśl nastolatki "jest mi źle wiec popełnię samobójstwo" ze powinnam odejść z tego świata by nie przysparzać innym problemów, nie męczyć się z sama sobą i co najważniejsze nie ośmieszać się bo dla siebie samej jestem juz zerem.
Nikt tak naprawdę nie wie co czuje jestem totalnie zagubiona ale próbuje to ukrywać na rożne sposoby z mniejszym lub większym skutkiem.
Jedna rzecz która tak naprawdę odciąga mnie a raczej wydłuża w czasie moment odejścia z tego świata jest osoba która poznałam przed paroma miesiącami na ktorej mi zależy.
Nigdy czegoś takiego nie czułam zawsze cierpiałam na głód miłości pomimo iż pochodzę z normalnej rodziny.Moja mam jest osoba zamknięta w sobie za z ojcem widuje się rzadko z powodu pracy -lecz co jest przykre nie mamy o czym ze sobą rozmawiać bo się nie znamy.
Praca stała się przyczyną powolnego rozpadu emocjonalnego rodziny każdy "żyje" swoim życiem.
Mam nadzieje -czy jeszcze ja mam?- ze ktoś przeczyta to co tutaj napisałam i zechce podzielić się swoimi przemyśleniami, udzielić jakiejś rady.Będę za nie głęboko wdzięczna bo tak jak pisałam na początku- myślę o ostatecznym rozwiązaniu swoich problemów życiowych- i co najgorsze jest to myśl beznamiętna tak obojętna jakby dotyczyła innej zupełnie obcej osoby.
Samobójstwo dla mnie jest teraz rozwiązaniem komfortowym - ulgą czymś co spowoduje że nie będę musiała myśleć codziennie o tym wszystkim od nowa i tak nie dając sobie rady.Jednak nawet w takiej chwili nie potrafię myśleć tylko o sobie bo wiem ze jednak to co zrobię zostawi ślad w życiu bliskich mi osób.Choć nie stanie się powodem ze tego ostatecznie nie zrobię- a czuje ze jest to już blisko- bo już nie mam sil by to dalej ciągnąc, męczyć się z sama sobą.... i to wszystko potęguje myśl ze muszę być cholernie egoistyczna zimna osoba.Nie widzę jednak innego wyjścia.