Witam wszystkich!
...sam nie wiem od czego zacząć...boli jak mało co...nie umiem sobie poradzić z tym bólem i nie myśleniem o tej, którą pokochałem jak nigdy nikogo, a teraz jej nie ma…
Ciężko idzie mi to pisanie, nie umiem się skupić na najprostszej rzeczy, ciągle wspominam, myślę o niej, o tym, co się z nami stało, o tym, dlaczego tak się stało… i takich pytań mam setki, na które nie umiem znaleźć odpowiedzi. Czasami myślę, iż oszukuję sam siebie, że znam odpowiedź, dlaczego nie jest tak jak powinno być, dlaczego nie jesteśmy razem, ale to wszystko boli. A ona jeszcze mnie w tym utwierdza, a z drugiej strony mówi, że kocha, że to moja wina. Sam nie wiem, czego poszukuje tutaj, czy pomocy w zrozumieniu swoich błędów, zrozumieniu jej toku myślenia i postępowania czy też pomocy w wyleczeniu się z tej miłości, która jest tak wielka i tak boli. Chora miłość! Taka zniewalająca, taka szalona, wielka, a zarazem …toksyczna.
Kiedyś skorzystałem z pomocy już tego portalu, no może nie tak do końca skorzystałem, ale pisałem już tutaj. Zapewne niektórzy może pamiętają perypetie Camilli i Maksa (dwa odrębne tematy jednak łączyły się z sobą). Musiałem zmienić nick, ponieważ nie pamiętałem hasła, ale to ja.
Tak…i stało się rozstaliśmy się…A teraz boli jak cholera!! Witam wszystkich!
...sam nie wiem od czego zacząć...boli jak mało co...nie umiem sobie poradzić z tym bólem i nie myśleniem! Nie ma dnia żebym nie myślał o niej, nie ma godziny żebym nie myślał o niej. Nawet teraz pisząc nie umiem się skoncentrować na tym, co mam pisać.
Długa to historia żeby ją opowiedzieć cała i żebyście zrozumieli wszystko, a nie mam zamiaru Was zanudzać moimi problemami, więc może tak napisze pobieżnie.
Rozstaliśmy się, choć nie myślałem, że kiedykolwiek to nastąpi. Rozstawaliśmy się prawdę mówiąc setki razy chyba, ale teraz jest inaczej. Ostatnie pół roku to koszmar z przejawami Wielkiej miłości. Kochaliśmy się chyba od dnia, kiedy się poznaliśmy, zmieniliśmy nasze życia, aby być razem, a teraz jednak tak nie jest. Byliśmy z sobą pięć długich lat. Były to lata pełne miłości, zazdrości, nienawiści i wszystkiego, co związane jest z tak Wielka miłością. W sumie to chyba mówię sam za siebie, tak ja czułem i tak kochałem. Miałem nadzieję, że Ona żywi podobne uczucia, miałem nadzieje, zapewniała mnie o tym, powtarzała to także dość często, no w miarę często. Nawet teraz tak robi, choć robi również, co innego i pokazuję mi to, co robi. Nie jestem święty i też robiłem złe rzeczy, ale umiałem to naprawić, przynajmniej się starałem naprawić. Na każdym kroku okazywałem jej miłość, udowadniałem, że z nikim nie utrzymuję kontaktów, nawet z kumplami z pracy, bo oni tez niby mają zły wpływ. Nagrywałem jej nawet drogę do pracy udowadniając, że nikogo nie zabieram. Sama zresztą robiła różne rzeczy np., chowała dyktafon w samochodzie czy do kogoś nie dzwonie. Nagrywałem jej nawet jak w pracy się poruszam, bo może romansuje z jakaś laską, choć pracowałem z samymi facetami i mógłbym tych przykładów dawać setki. Robiłem wszystko, bo zależało mi na niej, bo kochałem. Nie przeszkadzało mi to nawet, że żyłem pod ciągła kontrolą. Można się przyzwyczaić jak się kocha i dużo można znieść, można się poniżyć, upodlić być chyba zupełną szmatą. Ale najlepsze w tym wszystkim jest to, że to nie mnie należało pilnować. Co się okazało? Przesiadywała całymi dniami na necie, nasza klasa, gg i inne portale, o których wolałbym nie mówić, bo aż mi głupio. Pisała z facetami, dzwonili do niej podczas mojej nieobecności, utrzymywała kontakty, choć prosiłem ją żeby zaprzestała. Zawsze mówiła, że to ja byle, jakim głupstwem krzywdzę ją ( nawet kupując paliwo na stacji i podchodząc do kasjerki) i nie wiem, co ona czuje. Uważałem, więc na wszystko żeby była. Mówiła, że usunęła wszystkie kontakty z naszej klasy i nie ma żadnych kontaktów. Okazało się jednak to wszystko Wielkim kłamstwem. Nie dość, że oszukiwała to wyszło, że było ich o wiele więcej niż wiedziałem. Najlepsze jest w tym to, że jeszcze miała do mnie pretensje, że ja na nią tak nie patrzę i nie mówię jak oni itd.,itd. Próbowałem jej wytłumaczyć na różne sposoby, ale Ona uważa, że nic nie zrobiła, że to wszystko to nic i dalej wpiera mi, że to ja miałem plan się z nią rozejść. Tylko, że ja jestem sam i przezywam w każdej chwili to, co było, to, co się stało i nie umiem przestać o tym myśleć, a Ona…. no cóż, chyba nie chcę wiedzieć co robi teraz …. bo to w dalszym ciągu mnie boli.
Co mam zrobić? Jak mam sobie poradzić z tym chorym uczuciem, które żywie do niej? Jak mam żyć? Nie umiem jej już uwierzyć, nie wierze w żadne jej słowo, a mimo to kocham Ją!!!
Pomóżcie!!! Ja już nie mogę!!! Mam dość życia czasami!