Moje zycie powoli wraca do normy. moj maz staje na nogi: duchowo. cielesnie i finansowo. nawet niezle mu to wychodzi.
dwa lata temu przyznal mi sie ze jest alkoholikiem. probowal sam przerywac picie. zawsze zaczynal znowu. jego potyczki trwaly prawie dla lata. 2 tygodnie picia na umor, przerwa 2-3 miesieczne. znowu proba sprawdzenia czy jest normalny - 2 tyg picia i znowu kilka miesiecy przerwy.
przez ostatnie 5 miesiecy bardzo regularnie chodzi na spotkania. zauwazylam w nim zmiane, jakas transformacje, jakies przobrazenie duchowe.
nie mieszkamy razem wlasnie od 5 miesiecy. ale zaczal czesto nas odwiedzac. ostatnio praktycznie jest u nas codziennie. zaczynamy normalnie zyc.
jest jednak problem. ja nie potrafie mu juz zaufac. nie potrafie patrzec na niego wzrokiem bez filtra ktory jest jego choroba. przeciez nie wyleczyl sie z niej. przeciez nie mam gwarancji ze nigdy sie nie napije i wszystko zacznie sie od nowa.
mam wrazenie ze ranie i siebie i jego. z tego powodu czesto sa klotnie. on oczekuje ze powinnam mu zaufac. bo przeszedl bardzo wiele i zrozumial.
ja nie potrafie. wiec co idzie za tym, nie potrafie byc do konca szczesliwa i zyc chwila. przez ostatnie 2 lata ubieralam sie w coraz grubsza zbroje - typu - juz nie ufaj, nie mozesz. musisz byc twarda i ulozyc sobie i dziecku osobne, spokojne zycie. i tak zrobilam. kazalam mu sie wyprowadzic. wzielam wszystkie rachunki na siebie i jakos sobie radze.
czuje sie silniejsza i bezpieczniejsza.
a teraz co? mam zdjac ta ochronna zbroje, dac mu duzo uczucia (ktore jest jeszcze we mnie ale boje sie go okazac), zyc jakby sie nic nie stalo.
a co jesli jego ego urosnie znowu na tyle ze zrani mnie znowu. wlasnie w to odsloniete od zbroi miejsce. nie wiem czy bede sie w stanie z tego podniesc. nie chce byc juz wiecej raniona.
zebysmy byli w pelni szczesliwi, wiem ze musze go widziec takim jakim jest dzisiaj bez zadnych filtrow przeszlosci i bolu bo inaczej kazda terazniejsza chwila jest nasaczona tym bolem.
czy to jest w ogole mozliwe? czy mozna swiezym okiem spojrzec na czlowieka ktory wprowadzil tyle zametu?
nie chce go skreslac, bo mam do niego uczucia ale boje sie z nim zyc aby mnie znowu nie zranil.
co ja mam robic. nie mam pojecia. czy bede kiedys zdolna zeby zyc ta chwila i nie planowac?
prosze o komentarz. moze jest tam gdzies kobieta ktora ma podobny dylemat ale moze bogatsza jest w doswiadczenia.