czy mozna zaufac trzezwiejacemu alkoholikowi.

Problemy związane z uzależnieniami.

czy mozna zaufac trzezwiejacemu alkoholikowi.

Postprzez kapture » 10 maja 2009, o 15:48

Moje zycie powoli wraca do normy. moj maz staje na nogi: duchowo. cielesnie i finansowo. nawet niezle mu to wychodzi.
dwa lata temu przyznal mi sie ze jest alkoholikiem. probowal sam przerywac picie. zawsze zaczynal znowu. jego potyczki trwaly prawie dla lata. 2 tygodnie picia na umor, przerwa 2-3 miesieczne. znowu proba sprawdzenia czy jest normalny - 2 tyg picia i znowu kilka miesiecy przerwy.
przez ostatnie 5 miesiecy bardzo regularnie chodzi na spotkania. zauwazylam w nim zmiane, jakas transformacje, jakies przobrazenie duchowe.
nie mieszkamy razem wlasnie od 5 miesiecy. ale zaczal czesto nas odwiedzac. ostatnio praktycznie jest u nas codziennie. zaczynamy normalnie zyc.
jest jednak problem. ja nie potrafie mu juz zaufac. nie potrafie patrzec na niego wzrokiem bez filtra ktory jest jego choroba. przeciez nie wyleczyl sie z niej. przeciez nie mam gwarancji ze nigdy sie nie napije i wszystko zacznie sie od nowa.
mam wrazenie ze ranie i siebie i jego. z tego powodu czesto sa klotnie. on oczekuje ze powinnam mu zaufac. bo przeszedl bardzo wiele i zrozumial.
ja nie potrafie. wiec co idzie za tym, nie potrafie byc do konca szczesliwa i zyc chwila. przez ostatnie 2 lata ubieralam sie w coraz grubsza zbroje - typu - juz nie ufaj, nie mozesz. musisz byc twarda i ulozyc sobie i dziecku osobne, spokojne zycie. i tak zrobilam. kazalam mu sie wyprowadzic. wzielam wszystkie rachunki na siebie i jakos sobie radze.
czuje sie silniejsza i bezpieczniejsza.
a teraz co? mam zdjac ta ochronna zbroje, dac mu duzo uczucia (ktore jest jeszcze we mnie ale boje sie go okazac), zyc jakby sie nic nie stalo.
a co jesli jego ego urosnie znowu na tyle ze zrani mnie znowu. wlasnie w to odsloniete od zbroi miejsce. nie wiem czy bede sie w stanie z tego podniesc. nie chce byc juz wiecej raniona.
zebysmy byli w pelni szczesliwi, wiem ze musze go widziec takim jakim jest dzisiaj bez zadnych filtrow przeszlosci i bolu bo inaczej kazda terazniejsza chwila jest nasaczona tym bolem.
czy to jest w ogole mozliwe? czy mozna swiezym okiem spojrzec na czlowieka ktory wprowadzil tyle zametu?
nie chce go skreslac, bo mam do niego uczucia ale boje sie z nim zyc aby mnie znowu nie zranil.
co ja mam robic. nie mam pojecia. czy bede kiedys zdolna zeby zyc ta chwila i nie planowac?
prosze o komentarz. moze jest tam gdzies kobieta ktora ma podobny dylemat ale moze bogatsza jest w doswiadczenia.
kapture
 
Posty: 12
Dołączył(a): 29 maja 2008, o 20:48

Postprzez caterpillar » 10 maja 2009, o 22:39

kapture witaj!

czasem myslalam co tam u Ciebie..

wiesz ja mysle,ze maz sie zmobilizowal ,bo pokazalas mu,ze sam musi sobie radzic z alkoholem i ze ty sama poradzisz sobie bez niego wiecznie pijanego.

te jego 2 tyg ciagi to normalne, "musi nadrobic zaleglosci" i tak jest jesli sie nieudolnie probuje cos na wlasna reke zrobic z nalogiem.

Ale od 5 mies. jest ok. i widzisz zmiany a to wazne ,ze jednak sam chce.

Pytasz o zaufanie..wiesz moim zdaniem to normalne ,ze go nie masz,ze potrzebujesz znacznie wiecej czasu na to zeby "nie filtrowac" go.
Natomias wiara w niego jest potrzebna Wam obojgu.

Wiesz ja widze jeszcze takie rozwiazanie a mianowicie postawienie ultimatum
zamieszkamy razem ALE kontynuujesz leczenie i jesli zaczniesz pic
ja sie wyprowadzam.


skoro juz raz to zrobilas to mysle ,ze drugi tez bedziesz na tyle odwazna a i on wie ,ze stac cie na to.

Takie ja widze rozwiazanie ..natomiast nie wiem nie potrafie Ci napisac czy to moze byc teraz czy za 2 miesiace..to zalezy od ciebie

Ja juz kiedys pisala,ze dla mnie zwiazek z uzaleznionym to tak jak mieszkanie z tykajaca bomba .Nigdy nie mozesz przewidziec a raczej masz maly wplyw na to czy wybuchnie czy nie.

Z tego co wiem to po solidnie przepracowanej terapii zarowno osob uzaleznionych jak i bliskich mozna wylapac pewne symptomy,ktore swiadcza o tym,ze z alkoholikiem dzieje sie cos niedobrego,ze mu sie nazbieralo za duzo i moze dojsc do "wybuchu".

A ogolnie to mysle ,ze gwarancji nigdy nie ma..zreszta na co wzyciu mamy gwarancje..? chyba tylko na buty :?

pozdrawiam!
Avatar użytkownika
caterpillar
 
Posty: 7067
Dołączył(a): 29 maja 2008, o 16:15
Lokalizacja: część świata

Postprzez bunia » 10 maja 2009, o 23:03

Rozumiem,ze czerwona lampka sie pali,nie mieszkacie razem,byc moze jest to sygnalem dla meza,ze teraz sprawy maja sie serio tzn. maz czuje konsekwencje swego nalogu.....daj mu szanse....to krotki okres aby stawiac prognozy,zyj swoim zyciem...nie spiesz sie z wielkimi oczekiwaniami i planami.
Pozdrowka :)
Avatar użytkownika
bunia
 
Posty: 3959
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 09:19
Lokalizacja: z wyspy

Postprzez wuweiki » 11 maja 2009, o 17:28

---------- 13:13 11.05.2009 ----------

Kapture witaj,
napisałas:
"a co jesli jego ego urosnie znowu na tyle ze zrani mnie znowu. wlasnie w to odsloniete od zbroi miejsce. nie wiem czy bede sie w stanie z tego podniesc. nie chce byc juz wiecej raniona.
zebysmy byli w pelni szczesliwi, wiem ze musze go widziec takim jakim jest dzisiaj bez zadnych filtrow przeszlosci i bolu bo inaczej kazda terazniejsza chwila jest nasaczona tym bolem.
czy to jest w ogole mozliwe? czy mozna swiezym okiem spojrzec na czlowieka ktory wprowadzil tyle zametu?"

myślę, że to jedyne wyjście - spoglądanie codzienne na drugiego człowieka spojrzeniem świeżym, nie tylko na człowieka dotkniętego chorobą alkoholową... jak wiesz zapewne - jedną z podstawowych i skutecznych metod dla alkoholika jest metoda 24 godzin - i ja myślę, że to samo dotyczy osób bliskich żyjących z alkoholikiem i chcących go wspierać.... nie oznacza to absolutnie, że zapominamy o tym, że partner jest dotknięty tą chorobą, wręcz odwrotnie - ta świadomość jest ważna, ale myślę, że błędem jest poleganie na strachu - bo tylko pogarsza sprawę.... nie chodzi o to aby się bać, ale o to aby być świadomym i uważnym.... a uważność z kolei nie oznacza ciągłego życia w napięciu, ale na życiu w świadomości, że alkoholizm jest chorobą, która pozostawia ślad na całe życie i która zawsze niesie ze sobą ryzyko nawrotów.... to podobnie, jak życie z osobą chorą przykładowo na astmę, czy cukrzycę - potrzebna jest ta uważność dostrzegania symptomów, pamiętania o kontrolowaniu stanu zdrowia, przyjmowaniu lekarstw codziennie o określonej porze, wymaga wiedzy o tym, na jakie symptomy należy szczególnie zwracać uwagę, co sygnalizuje nawroty czy zaostrzenie się choroby etc. ....z tą jedną różnicą, że u alkoholika przede wszystkim decyduje wybór - chcę pić/nie chcę pić - nie ma innego lekarstwa... no i trzeba mieć świadomość, że nawet długoletni okres abstynencji nie gwarantuje, że nie będzie nawrotu...
wiesz Kapture... myślę, ze bardzo ważna jest świadomość problemu alkoholizmu, ale także samej istoty bycia w bliskiej relacji z drugim człowiekiem, bez oszukiwania siebie samej jak i partnera - że może będzie tak czy siak... istotne jest dokonanie wyboru, ale bardzo ważne jest przy tym pamiętanie, że partner - obojętnie - chory na alkoholizm, czy nie - jest wolnym człowiekiem, samodzielnie decydującym o swoim życiu i NIC absolutnie nic nie da nam gwarancji na zdrowie, czy potoczenie się spraw tak, jak byśmy sobie życzyli...
dlatego ważne jest, żeby mieć swoją oazę i drogę wyjścia - niezależną od obecności lub nie drugiego człowieka... co wcale nie oznacza braku zaufania czy braku miłości czy też jakiegoś wyrachowania... po prostu na uświadomieniu sobie, czym właściwie jest nurt życia - że to ciągła zmiana, ciągła świeżość chwili... i po mojemu wszystko to jest kwestią tego, na ile jesteśmy uczciwi wobec siebie i wobec innych i na ile potrafimy otworzyć się na to nieznane które przynosi nam każda chwila ale w taki sposób, aby nie zapominać, że tak naprawdę istnieje tylko ta chwila teraz ...tak myślę...
No i oczywiście - w tym cały ambaras, aby dwoje chciało naraz.... widzę relację dwojga ludzi jako równoważną - gdzie nie ma kontrolowania się, wchodzenia z butami bez pardonu - gdzie jest szacunek wzajemny i wzajemna troska... i właśnie dlatego moim zdaniem bliskość wymaga codziennego, świeżego spojrzenia...
no i choćbyś usłyszała tysiące rad czy wniosków to i tak wybór, decyzję podjąć musisz sama.... w zgodzie z sobą...
i piszę to wszystko jako ktoś, dla kogo kwestia bliskości z osobą uzależnioną nie jest tylko teorią :)
pozdrawiam

---------- 13:19 ----------

tak sobie pomyślałam o tym zaufaniu, o które pytasz w tytule postu...
no to ja Tobie zadam w odpowiedzi pytanie: "czy możesz zaufać sobie?"
....czy mogę stwierdzić z całą pewnością i absolutnym przekonaniem, że jestem w 100% godna zaufania?

---------- 17:28 ----------

jeszcze coś chciałam dodać ...to moje podejście jest i tak się podzielić chciałam myślą... otóż żeby wspierać kogoś w jego zmaganiach z problemem trzeba i samemu poznać istotę tego problemu...inaczej se ne da :) dlatego istnieją grupy Al-anon czy mityngi otwarte - dla rodzin i bliskich alkoholików... wiedza na temat choroby i na temat metod radzenia sobie z nią to bardzo ważna kwestia moim zdaniem nie tylko dla osoby dotkniętej chorobą, ale i dla najbliższych, jeśli chcą być faktycznie wsparciem a nie tylko współuzależnionymi wyręczycielami... bo tu nie chodzi o to, aby mieć twarde i nieczułe serce, ale twardy tyłek ;) w sensie: przygotowany na wszystko :lol:
wuweiki
 

Postprzez kapture » 12 maja 2009, o 14:23

Hej,
dziekuje wam z serca za wasze odpowiedzi. ja to w srodku wszysko wiem. nie wiem na co czekam. przeciez nikt nie da mi stu procentowej gwarancji. to ogromna lekcja zycia ktorea zmusza cie do zaakceptowania faktu ze na nic w zyciu nie mozemy liczy w 100 prcentach. dlatego tak wazne jest byc szczesliwa sama ze soba, miec cos co nas cieszy niezaleznie co sie dzieje.
codziennie rano dziekuje Bogu ze nie bylam do samego konca podwieszona z tym szczesciem pod mojego meza. zawsze mialam swoje zdanie, swoje zainteresowania, swoich znajomych i przyjaciol i prace ktora bardzo lubie a ktora pozwala mi w razie kryzysu nie panikowac. sprawdzilam to i wiem ze moglabym sie utrzymac.
te wszystkie wydarzenia ostatniego roku duzo mnie nauczyly. miec kontrole nad swoim budzetem, byc bardziej swiadoma jak reaguje na ludzkie zachowania i myslec jak sama reaguje.
to chyba wychowanie sprawilo ze bylo we mnie tyle zalu do meza gdy dowiedzialam sie o jego chorobie. mialam wpojone od dziecinstwa ze kobieta nie musi pracowac. ze o wszystko powinien zadbac mezczyzna a jesli tak nie jest to on jest do kitu. bylam i w pewnym sensie dalej jestem bardzo rozdarta miedzy tymi wartosciami wyniesionymi z domu a tymi nowymi ktorych dalej sie ucze. tak naprawde przeciez trzeba nauczyc sie znajdowania szczescia w sobie i w kazdej chwili niezaleznie od kogos innego. ten ktos moze nas tylko DOPELNIAC ale nie WYPELNIAC. to byla dla mnie ogromna zmiana percepji postrzegania siebie i swiata.
jak kazda zmiana niesie strach, tym wiecej strachu ze alkoholizm jest choroba zupelnie nieprzewidywalna i trzeba sie szybko uczyc stawac na wlasnych nogach.
wiem ze duzo nauki jeszcze przede mna. jak przezywac chwile bez tzw FILTROW przeszlosci i przyszlosci. doceniac kazda chwile taka jaka jest.

pamietam jak bylam mlodsza, czyli mialam okolo dwudzistu paru lat dazylam do uduchowienia. chcialam zeby Bog zeslal nauke ktora miie nauczy osiagnac "oswiecenie". wydaje mi sie ze dlugo nie musialam czekac. pojawil sie na mojej drodze moj maz. wtedy oczywiscie jeszcze nie wiedzialam co niesie ze soba ta osoba. teraz juz chyba sie domyslam.
o dziwo coraz lepiej rozmawia mi sie o duchosci z moim mezem. on wydaje sie wprowadzac wszystko to o czym czytalam w ksiazkach kazdego dnia. mowi o tym troche innymi slowami ale wiem ze odnosimy sie do tego samego. wiem ze 12 krokow z aa jest oparte na transforacji duchowej. trzeba dorosnac do kazdego kroku.
pamietam ze na poczatku jego potyczek on chodzil na spotkania ale nawet nie wiedzial ze sa jakies kroki, nie analizowal tego. teraz mowi mi ze dokladnie wie na ktorym kroku jest i jak to przezywa. czyta, modli sie, docenia chwile.
oczywiscie nie ma sielanki jak w niebie. dalej sie klocimy, czasem krzyczymy ale nasze analizy klotni zrobily sie znacznie glebsze, duchowe.
nie chcialabym po prostu zeby to wszystko poszlo na marne. ale 00000 wlasnie..... znowu popelniem ten sam blad. wybiegam w przyszlos i zakaladm filtr na terazniejszosc. to jest takie trudne. wydaje mi sie ze to jest jakis mechanizm obronny. tak jak ogrodnictwo w ochronnych rekawiczkach aby sie nie pokloc. przeciez jest potrzebne.
chyba ze duzo fiozofuje.

ale wiem ze musze sie jeszcze duzo nauczyc:. number one - stopniowo zdejmowac ochronne filtry. swiat jest wtedy prawdziwy.
dzieki i piszcie. zawsze jestem ciekawa waszych komentarzy.
kapture
 
Posty: 12
Dołączył(a): 29 maja 2008, o 20:48

Postprzez wuweiki » 12 maja 2009, o 14:53

"wybiegam w przyszlos i zakaladm filtr na terazniejszosc. to jest takie trudne. wydaje mi sie ze to jest jakis mechanizm obronny. tak jak ogrodnictwo w ochronnych rekawiczkach aby sie nie pokloc. przeciez jest potrzebne.
chyba ze duzo fiozofuje."

;)
po swojemu rozumiem, bo sama mam ogromne tendencje do przefilozofowania wszystkiego :lol:
a tak na poważnie - zakłada się rękawiczki, bo wie się z doświadczenia, że pracując w ogrodzie można się pokaleczyć.... ale to nie oznacza, że za każdym razem wchodząc do tego ogrodu i pracując w nim jest się spiętym w ciągłym oczekiwaniu na katastrofę, prawda? :)
to nasze doświadczenia, wspomnienia, te zapieczone obronne mechanizmy pamięciowe sprawiają, że na każde podobne do znanego nam z przeszłości zdarzenie reagujemy bądź odruchem bądz mechanizmem.... a przecież nic nigdy nie jest identyczne ...i gdy tak się zachowuję, to tym samym odmawiam sobie życia tu i teraz, fałszuję ten obecny moment nakładając na niego obrazy wspomnień i lęków z przeszłości i obaw o przyszłość... a przecież przeszłość jest tylko w mojej pamięci, przyszłość zaś jest nieznana :) ....stąd właśnie potrzebna jest uważność - 'aha, jestem tu i teraz, a nie w przeszłości ani w przyszłości' ...to na początku jest trudne, ale w miarę praktyki jest lepiej.... najpierw zauważa się po czasie, że znowu zadziałał mechanizm... w miarę praktyki zaczyna się to dostrzegać w czasie rzeczywistym 'aha, właśnie znowu chciałam zadziałać mechanizmem' ;)
Kapture jesteś świadoma swoich uwarunkowań i obaw i to bardzo dużo znaczy :) ...tak jak pisałam wcześniej - przez to, że każda chwila jest świeża, nowa -bliskość, relacja z drugim człowiekiem też potrzebuje tej świeżości, aby nie stała się tylko zgnuśnieniem, życiem w świecie dobrej bądź złej bajki :) tak myślę...
tak offtopowo nieco i a'propos relacji w ogóle, to zauważyłam, że największym błędem jest uznanie, że już kocham, już kogoś znam i mam ;) więc nie ma potrzeby dbania ani troski, bo miłość sama się o wszystko zatroszczy.... to też wg mnie jest iluzja, bajka...
sama siebie nie znam, a co dopiero mówić o drugim człowieku...
pozdrawiam
wuweiki
 


Powrót do Uzależnienia

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 115 gości