Witam wszystkich!
Założyłam nowy wątek, bo coś nowego się we mnie pojawiło. Ostatnio pisze na depresji, bo jakoś czuję się lekko rozbita i pozbawiona sił.
Nabrałam innego spojrzenia na wiele spraw. Na pewno jestem spokojniejsza i nabrałam jakiś nowych nadziei.
Zaczynając od początku, od najbardziej bolesnej dla mnie sprawy...
Na początku tyg. byłam dosłownie nie tylko wrakiem emocjonalnym, ale i wrakiem człowieka. We wtorek miałam iść do pracy a spałam tylko godz. Wstałam o tej 4 i poszłam... Nie dawałam rady kompletnie. Ciągle o nim myślałam i ciągle niszczyło mnie poczucie winy dosłownie za wszystko. Przepłakałam całą noc i cały dzień do tego stopnia, że nie miałam siły wypić nawet herbaty. Wróciłam do domu i zadzwoniłam do siostry, bo nie mogłam wytrzymać. Powiedziała, że mam to przecierpieć i dać sobie spokój, bo on zmarnuje mi życie.
W środę miałam wizytę u Pani Doktor. Ona wyjaśniła mi, że mimo trudnego dzieciństwa (które w jego przypadku nie było aż takie jednak, ale o tym zaraz) każdy człowiek ma obowiązek wziąć odpowiedzialność za siebie i swoje czyny, a nie wyżywać się z tego powodu na innych, usprawiedliwiać... Zasugerowała mi, że moje problemy nie były powodem, by przestał się starać. Nie wiem czy się z tym tak do końca zgadzam, bo przecież mógł mieć dość, ale może coś w tym jest. Wytłumaczyła mi, że raczej nie mógł stać się taki przeze mnie.
Oczywiście nie uważam, że jestem bez winy, bo mam ją też i Pani Doktor przyznała mi, że również go skrzywdziłam. Mam wielkie wyrzuty sumienia, ale nie mam już tak wyniszczającego poczucia winy. Czuję się o 100kg. lżejsza. I czuję ulgę, bo nie dawałam rady tego znosić. Nie tylko terapia mnie uświadomiła. Dzięki komuś zobaczyłam go w innym świetle... Gdybym utrzymywała kontakty z kimkolwiek z jego otoczenia, to pewnie wiedziała bym więcej, ale tyle wystarczy... Podobno jest podły, jest egoistą i jest chamski, arogancki dla wszystkich swoich znajomych. Ponoć znalazł sobie młodszych kolegów (facet 28 lat). Nie szanuje ludzi, nikt nie ma dla niego wartości. Obraża i kpi sobie z ludzi, którzy układają sobie życie... Nie wiem skąd to się u człowieka bierze, ale z tego, co sobie przypominam mówił mi kiedyś jaki jego ojciec był dla matki. Furiat i agresor. Nie pozwalał jej wychodzić, nic... K czy był aż tak bity? Chyba nie miał aż tak źle, bo parząc teraz wnioskuję, że był rozpieszczony. Matka kryła go przed ojcem (mówił mi kiedyś), obiadki i śniadanka przynoszone pod nos. Oceniając wszystko teraz widzę, że po prostu go rozpieściła. Teraz zrozumiałam, że to jest też kwestia charakteru, który ma po ojcu. Jest podobny do matki, to pewnie charakter ma jego. Nie raz zrobił mi scenę o nic. O to, że nie czekałam na niego pod sklepem, tylko poszłam kawałek dalej. Zaczął trzaskać wszystkim, krzyczeć, że aż się popłakałam. On siedzi w domu, nie daje nawet na opłaty a siostra jest za granicą i układa sobie życie tam i pewnie też pomaga rodzicom. Jego życie, to remiza, jego życie to chwila... nie przejmuje się niczym. Żyje na utrzymaniu i nie przeszkadza mu to.
Nie uważam, że mu nigdy nie zależało, ale nie będzie traktował mnie inaczej niż wszystkich, nie możliwe. Nie mam do niego pretensji, bo również nakręcałam sytuację i również go zraniłam. Przeraziłam się tym jak potraktował mnie przy ostatniej rozmowie i przeraziło mnie to, co napisałam wyżej. Jak się odezwie, to pewnie się z nim spotkam i nie wiem co dalej. Mam masę wątpliwości. On musiałby zrozumieć co wyprawia i coś z tym robić a to średnio możliwe. Kiedyś powiedział mi, że nigdy nie będzie taki jak ojciec a nie widzi nawet, że jest identyczny, on po prostu tego nie dostrzega i tak to po prostu działa. Miał przerąbane w szkole, to wiem, ale ja też miałam i nie tylko w szkole. Doświadczyłam również dużego okrucieństwa, ale nie można żyć z takim jadem w sobie, po prostu nie można...
Tęsknię nadal, bardzo. I popłakać mi się zdarzy, ale uświadomiłam sobie jak wyglądałoby życie z nim, gdyby nie podjął pracy nad sobą... Odrzuciło mnie to wszystko. Uczę się żyć sama, godzić z tym, że być może wcale się nie odezwie albo, że nie zrobi nic z sobą i zrozumiałam, że oczekuję więcej. Chcę umieć się bawić przy osobie, z którą mam być, chcę czuć się swobodnie, bezpiecznie. Chcę czuć się dla niej ważna. Jeśli on nie podejmie się żadnych zmian również ze swojej strony a będzie oczekiwał ich tylko ode mnie, to nie ma sensu...Zastanawiam się gdzie się to wszystko podziało, jak byliśmy dla siebie zupełnie inni. Jak sto razy żegnaliśmy się przed jego wyjazdem do pracy, jak się popłakał, gdy powiedział mi po raz pierwszy, że mnie kocha... nie wiem co mam myśleć o tym i nadal tęsknię za tym i zastanawiam się gdzie zawiniłam.
Ja nabrałam chęci na zmiany i plany. Chcę zmienić pracę i zrobić szkołę i spróbować zdać maturę. Tylko jeszcze muszę w środę iść do remizy coś załatwić i ta sprawa mnie przeraża bo chodzi o prawo jazdy... Idę zapłacić resztę pieniędzy i powiedzieć, że rezygnuję, ale problem polega na tym, że przez to wszystko co się działo dość długo zwlekałam z tym. Ogólnie sytuacja wygląda tak, że to prawko robiłam po znajomości. Za lekarza nie płaciłam, ale po prostu nie dawałam rady, nie czułam się na siłach psychicznie. Nie wytłumaczę tego facetowi a wiem, że będzie zły . Przeraża mnie jak pomyślę, że mam tam iść. Nie wiem co mam mu powiedzieć...
Jestem nastawiona na zmiany, ale ciągle czuję blokadę. Strach przed tym, że nie dam rady. Nie czuję się dość silna, ale na pewno mam więcej zapału niż przez ostanie miesiące...