Czy bez próbowania innych owoców możliwe jest permamentne rozsmakowywanie się w jednym i tym samym?
Pisze tu po raz pierwszy. Mam problem z lapidarnym i przejrzystym ujmowaniem swoich myśli w słowa, zwłaszcza jeśli mowa o życiu emocjonalnym. Postaram się.
Mam 22 lata i jestem z kimś, o kim w tej chwili myślę bardzo czule, od ok. 4 lat. Jestem dumna z tego związku, potrafimy nad nim pracować, kiedy trzeba, rozmawiamy, nie ma właściwie tematów tabu. Wiele przedyskutowaliśmy, 'przekłóciliśmy'. Sporo ze sobą przeżyliśmy. Ogólnie, wydaje mi się, że poza kilkoma sprawami, jesteśmy ze sobą w gruncie rzeczy szczęśliwi. Wiem, że łączy nas nic innego jak namiętność (:F) oraz swoistego typu przyjaźń. Wiem też, że jemu bardzo na mnie zależy. Mnie na nim również. Nie używam pojęcia miłości, ponieważ nie wiem, czym ona jest i męczy mnie gadanie o kochaniu.
Kwestia jest taka, że znamy się od czasu liceum, oboje byliśmy dla siebie pierwszymi partnerami seksualnymi. Jestem niestety 'długodystansowcem', ponieważ do tego związku niemalże płynnie przeszłam z wcześniejszego 2,5 - letniego. Było to właściwie przejście z ramion w ramiona. Piszę 'niestety', bo wiem, jak istotne w życiu jest doświadczenie. Jestem osobą, która ceni sobie swoją i potrafi uszanować czyjąś wolność, ważna jest dla mnie niezależność, ta cała tzw. przestrzeń do oddechu. Wiemy.
Jestem Wodnikiem, on Skorpionem (jak kto lubi, ja do Zoodiaku zwykle przywiązuję wagę ). Oboje jesteśmy znacznie seksualnymi osobami, można powiedzieć, że na tym polu jest nam bardzo dobrze razem oraz dzieje się coraz lepiej, dlatego że znamy się wzajemnie i wciąż jeszcze poznajemy.
Chodzi mi o to, że wciąż nie potrafię zaufać sobie i jemu, uwierzyć w to, że warto jest się całkowicie zaangażować i uwierzyć właśnie. Czasami wydaje mi się po prostu nierozsądne być w takim związku, że to się zbyt rzadko zdarza, żeby mogło się udać. A jednak jest nam dobrze, oboje się wciąż staramy o siebie, dbamy i pielęgnujemy po prostu tę więź. Wydaje mi się nawet, że jesteśmy naprawdę dojrzali w tych naszych kwestiach dogadywania się ze sobą. Nie wiem, czy moje powracające co jakiś czas wątpliwości, nie są tylko martwieniem się na zapas.
Okoliczności są jeszcze takie, że ma on w swoim otoczeniu sporo negatywnych męskich wzorców. W to, na razie przynajmniej, nie chciałabym wnikać.
Czy ochota spróbowania czegoś innego, pokusa niewierności jest tutaj nieunikniona prędzej czy później? Czy nawet tzw. szczęśliwy związek nie ma na to siły? Nurtuje mnie to cholernie od dawna i nawet starałam się temat poruszać, ale po tym, co mówił, żadnych niepokojących sygnałów od niego nie dostałam. Po prostu pozwala mi wierzyć, że mnie bardzo kocha.
Może we mnie tkwi problem? Może nie myślałabym o tym, gdyby moje uczucie było naprawdę wielkie i prawdziwe?
Napiszcie coś mądrego.