własnie pojechalam po córeczkę do dziadków, mąż ją odprowadził - specjalnie wyjrzałam przez okno by go zobaczyć, by dać sobie czas na ochłonięcie...
jest ślicznie opalony, przystojny,znajomo-nieznajomy... kocham go...
ale jakiś zimny zdaje się jego chłód, jego dłonie trzymające telefon nie są już z te same
zabolało... ukłuło.. mocno.. a po chwili zelżało...
odeszłam od okno, pomyślałam o nim a potem w samochodzie puściłam głośno rocka, zagłuszyc myśli się nie da, ale wtedy musze bardziej się skupić na prowadzeniu..
teraz córeczka już śpi.. a ja czuje się tak dziwnie... za tydzień staniemy na przeciw - jak obcy ludzie, a nie tacy, którzy kiedyś pieścili się dotykiem
on będzie próbował przejechać mnie walcem niezawinionej nienawiści, ja mam nadzieję zniosę jego wzrok i głos.. i nie rozpłaczę sie...
choć go kocham... bardzo... chce pokazać mu zimną obojętność...
nie wiem czy psychicznie jestem w stanie to zrobić, ale znajomi zawsze mi mówili, że minełam się z powołaniem i powinnam była zostać aktorką..
niech to zatem będzie moja życiowa rola...
a potem w domu ... zwinę się w kłębuszek bólu w łazience i kiedy córeczka zaśnie wyryczę cały żal i ból i niemoc panowania nad własnym losem...
takie jest moje postanowienie... spróbuję