Kiedy ślub?

Problemy z partnerami.

Postprzez szyszka » 28 kwi 2009, o 22:39

Podobnie jak Ty caterpillar nie wyobrażam sobie siebie jako panny młodej. Biel, koki, oczepiny... nieee... po co? Nie podobają mi się te wszystkie ceregiele, załatwianie przez tyle miesięcy a czasem nawet lat dla jednego bądź dwóch dni.
Zawarcie związku małżeńskiego jest dla mnie bardzo ważne z potrzeby serca, jako przysięga, jako pierwszy krok do założenia rodziny. Ja i Ty zamienia się na MY. Zgadzam się z Wami że optymalny czas na taki krok to 3-4 lata. Ja nie miałam na to wpływu, nie nalegałam choć już wtedy byłam gotowa. Teraz po kryzysie który mieliśmy mam większe parcie aby się zadeklarował. Potrzebuję konkretnych dowodów na jego słowa, których może wcześniej tak bardzo nie potrzebowałam.

Ale a pro po
lili napisał(a):i jeszcze raz podkreślam- rozmowa przede wszystkim.


Powiedział, żebym się nie martwiła. Że się nie rozmyśli i w tym roku coś będzie, ale muszę mu dać czas. Żebym o tym nie mówiła, nie wypytywała... żeby mógł to zrobić jak należy.

Z moją cierpliwością będzie ciężko, ale jak kocham to poczekam...
Avatar użytkownika
szyszka
 
Posty: 131
Dołączył(a): 28 lut 2009, o 21:49
Lokalizacja: Jaworzno

Postprzez ewka » 28 kwi 2009, o 22:40

caterpillar napisał(a)::roll: no tak przeciez to oczywiste ,ze byla niebieska :wink:

No tak :haha: :haha: :haha:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez mahika » 28 kwi 2009, o 22:42

:lol: chyba jestem dzis nie za bardzo kumata bo nie rozumiem tego zdania
A jeśli bez ślubu on czy ona tęskni bardzobardzo, z równowagi wyprowadza jego czy ją brak sms-a czy wiadomości na gg... to to jest ciągle wolność i niezależność? No? Jest? To stan ducha... wg mnie;)

mnie juz to nie wyproadza z równowagi. dorosłam ;)
cierpliwie czekam, jesli ne pisze, widocznie nie moze, albo nie ma czasu czy ochoty.po zaprawie austryjackiej (3 min rozmowy raz w tyg + kilka smsów) jestem calkiem wyleczona z moich wkrętów.
Ale gadam chyba nie na temat albo od rzeczy :lol:
Avatar użytkownika
mahika
 
Posty: 13346
Dołączył(a): 7 maja 2007, o 16:07

Postprzez ewka » 28 kwi 2009, o 23:38

mahika napisał(a):Ale gadam chyba nie na temat albo od rzeczy :lol:

Na temat na temat, właśnie chodziło mi dokładnie o to, co napisałaś.
:oklaski:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez carita » 29 kwi 2009, o 13:10

A ja nie bardzo rozumiem. To czym dla Was jest ślub (dla niektórych też zaręczyny)? Po przeczytaniu tego wątku mam w sobie poczucie ogromnego zdziwienia. Tak jakby ślub zmieniał coś w naszych uczuciach, szczerości, zaufaniu, poczuciu bliskości, relacjach... Rozumiem, gdyby ktoś napisał, że ślub zmienia pewne sprawy formalno-prawne, bo to na pewno zmienia. Ja zapytałabym, czy nie można mieć tego wszystkiego, o czym pisałam na początku, bez ślubu? Albo: czy nie trzeba mieć tego wszystkiego, żeby w ogóle o ślubie myśleć? Czym w takim razie jest dla Was ślub? Jeśli nie cieszyłoby mnie bycie, życie z kimś na co dzień, tylko przyprawiałoby mnie o frustrację, że mi się jeszcze nie oświadczył, to uznałabym, że ja nie jestem tego faceta pewna, a tym samym powstałoby pytanie, czy ja chcę z nim być.
Avatar użytkownika
carita
 
Posty: 133
Dołączył(a): 25 maja 2007, o 11:23

Postprzez smerfetka0 » 29 kwi 2009, o 13:20

ślub jest takim potwierdzeniem, czymś co w pewnym sensie umacnia związek. Nie twierdzę że się nagle kocha "bardziej", ale tak czy siak zmienia nasz stosunek i niektóre punkty widzenia bo już nie tak łatwo się rozstać, bo trzeba walczyć o ten związek jak się przysięgało. to jest takim wewnętrznym poczuciem tego że teraz jestem nie tylko za siebie odpowiedzialna, że mam swoje obowiązki nie zapominając o własnych prawach. Owszem związek zwykły też o tym mówi, trzeba przestrzegać pewnych reguł, ale ślub i sakramentalne "tak" przed Bogiem jest większym zobowiązaniem i mobilizatorem do tego aby trzymać się tych zasad. Jest utwierdzeniem miłości i szczęścia dwojga osób wierzących. No nie potrafię tego wyjaśnić, zdaje mi się że tak wewnętrznie indywidualnie się czuję że teraz pomimo iż wszystko wokół zostaje takie same, pomimo że nasza miłość to ta sama miłość, i żadne reguły danego związku niby nie uległy zmianie, to czuć to większe przywiązanie, zobowiązanie i odpowiedzialność (proszę nie mylić z zaślepieniem).
ale....
to moje zdanie na teraz. wypowiem się za kilka lat po ślubie :)
no chyba że wybiorę zakon i herezje wśród przystojnych księży :twisted:
Avatar użytkownika
smerfetka0
 
Posty: 3954
Dołączył(a): 1 gru 2008, o 18:01
Lokalizacja: Londyn

Postprzez carita » 29 kwi 2009, o 14:30

Dobrze, rozumiem i szanuję motywację związaną z religią, a może nazwałabym to bardziej: z Bogiem i własną wiarą, bo z religią to mi się bardzo rytualnie kojarzy a nie duchowo. Ale! Nawet w ujęciu Kościoła ślub nie jest żadnym obrzędem magicznym, który nagle nie wiadomo skąd zapewni szczęśliwe życie we dwoje. A żeby nie było, że ja sie wymądrzam, to oddaję głos przedstawicielowi Kościoła:

"Większość ludzi traktuje ślub kościelny jako tradycyjny i w tym sensie jako naturalny sposób zawierania małżeństwa. Coraz częściej jest on formą „legalizacji” przed Bogiem, Kościołem i Państwem miłosnego związku po kilku latach wspólnego życia. Dla wielu Boże błogosławieństwo ma zapewnić szczęśliwe życie, zwiększyć gwarancję wierności, zwiększyć poczucie bezpieczeństwa, stabilności związku… Są to dobre i prawdziwe motywacje, ale jednak nie są wystarczające, aby móc się cieszyć, że małżonkowie będą umieli na co dzień żyć sakramentem małżeństwa i będą traktować małżeństwo jako ich wspólną drogę do Boga.
Wiele małżeństw zawarło sakrament małżeństwa, ale nie umie powiedzieć, na czym polega jego realizowanie w codziennym życiu. Szybko doświadcza niemocy kochania się, braku jedności, rozbieżnych pragnień i oczekiwań, cierpienia życia we dwoje". (Fragment książki o. Ksawerego Knotza "Seks, jakiego nie znacie")

I ja się zgadzam z tą nauką Kościoła. Dla mnie prywatnie ślub to nic nieznaczący znak, jeśli się nie ma koncepcji tego MY, związku, małżeństwa (jak kto woli to nazwać). Znaczenie ma właśnie umiejętność mądrego, wolnego od uzależnień od drugiej osoby stworzenia tego MY, a ślub w tym ani nie pomoże, a przy niedojrzałości dwojga może nawet zaszkodzić.
Avatar użytkownika
carita
 
Posty: 133
Dołączył(a): 25 maja 2007, o 11:23

Postprzez sikorkaa » 29 kwi 2009, o 14:40

carita napisał(a): Nawet w ujęciu Kościoła ślub nie jest żadnym obrzędem magicznym, który nagle nie wiadomo skąd zapewni szczęśliwe życie we dwoje.


i sluszna uwaga. jestem katoliczka wiec slub koscielny to dla mnie wazny znak zwiazania sie z drugim czlowiekiem. przytoczony przez Ciebie fragment jasno pokazuje, ze Bog nie odwali za nas calej roboty, nie sprawi ze bedziemy szczesliwi, wierni i zakochani w sobie do konca naszych dni. On jest droga, po ktorej mamy kroczyc, jest wsparciem i blogoslawienstwem dla nas ale to MY (dwoje ludzi decydujacych sie byc razem) musimy pracowac nad zwiazkiem, nad naszym zachowaniem i nad nasza miloscia. Bog dal nam narzedzie w postaci sakramentu, od nas zalezy jak i do czego do uzyjemy.

pozdrawiam, malgorzata - katoliczka, ktora bardzo cierpi z powodu braku przysiegi zlozonej przed Bogiem :cry:
sikorkaa
 

Postprzez smerfetka0 » 29 kwi 2009, o 14:46

ależ ja się z Tobą zgadzam :) i nie zauważyłam aby ktoś wyrażał całkiem odmienną opinię :)
wiadome...musi być ta koncepcja, chęć, wspólne wyobrażenie przyszłości itp itd. i właśnie - ślub jest pieczęcią tego wszystkiego.
Czy jakoś tak.
No nie wiem sama w sumie, za młoda jestem na to jeszcze chyba, a tylko raz poważnie planowałam ślub z chłopakiem, zakochani byliśmy po uszy (poważnie!:)), tylko później mnie zdradził z moją koleżanką :? nie wybaczyłam mu do tej pory :) ach te przedszkole pozostawia w pamięci wspomnienia jak by to było wczoraj :D
Avatar użytkownika
smerfetka0
 
Posty: 3954
Dołączył(a): 1 gru 2008, o 18:01
Lokalizacja: Londyn

Postprzez Megie » 12 maja 2009, o 16:51

u nas to jest cyrk...
wszystko dzieje sie bardzo szybko...sama przecież tego chciałam
po 1,5 roku znajomosci ślub...
zaraz po slubie zorientowalam sie ze jestem we wczesnej ciazy...

i chociaz wiem, ze dobrze sie stalo i niczego nie zaluje to czasem mysle, czy nie lepiej bylo by zyc jeszcze bez slubu?
Mysle jednak, ze u mnie bardziej chodzi o dzidziusia niz o małżenstwo

nie zdazylismy sie jeszcze nacieszyc soba, jako mężem i żoną, pojechać w podróż poślubną a już musieliśmy zacząć myśleć o Kimś , kto będzie już nie długo KIMŚ PIERWSZYM..
I chociaż podejmowaliśmy świadomie decyzje i nie można powiedzieć, że to "wpadka" to nie wiem czy tak na prawde jestem na to gotowa- przynajmiej czasami.., bo tak naprade wiem ze teraz już musze być gotowa...mam nadzieje że to zwykłe rozterki kobiety, która ma zostać po raz pierwszy matką...

Szkoda mi jednak podróży poślubnej, nie chciałam wesela, ale M bardzo chciał, wesele zorganizowane w 3 miesiące, udało się bardzo dobrze. Była biała suknia, bylo wszystko tak, ze nawet sobie tego niewymarzyłam, a jestem bardzo zadowolona z rezultatow. Sami w końcu wszystko zamawialiśmy i ustalaliśmy..

Wiem, że tak miałobyć. Były brane 2 terminy pod uwage, pierwszy termin juz za 3 miesiąc. Nie chcialam tak szybko, bałam sie, ze sobie nie poradzimy z organizacja. Zadzowniłam do Babci mojej kochanej, mówila mi, że mamy brać ślub i nie zwlekać bo Ona wiecznie nie będzie na nas czekać, jeszcze wtedy nie była taka chora, jeszcze spacerowała... Drugi termin brany pod uwagę okazał się terminem pogrzebu Babuni... Dobrze, że jej posłuchałam..Zdążyła Nas jeszcze pobłogosławić i dowiedzieć się, że spodziewamy się dzidziusia..
jak widać nie warto zwlekać...

Sorki za te "wywłoczenie" :oops:
Megie
 
Posty: 1479
Dołączył(a): 11 maja 2007, o 15:24
Lokalizacja: nie wiem skad..

Postprzez ewka » 15 maja 2009, o 08:11

mam nadzieje że to zwykłe rozterki kobiety, która ma zostać po raz pierwszy matką...

Myślę, że tak - też je miałam. I chyba ma większość przyszłych matek... dzieje się coś nieodwracalnego i bardzo ważnego.

nie zdazylismy sie jeszcze nacieszyc soba, jako mężem i żoną, pojechać w podróż poślubną

Na nacieszanie się macie całe życie... plus tego jest taki, że też nie zdążyliście wpuścić jakieś zaczątki nudy. Najfajniej (wg mnie) jest, kiedy życie toczy się wartko, kiedy się dzieje i trzeba wychodzić na przeciw sprawom. Wy będzicie się nacieszać ciągle sobą w nowej już rzeczywistości... może być dzieki temu łatwiej znieść wszelkie niedogodności związane z "małe dziecko w domu" - to może wytworzyć piękną więź między Wami wszystkimi. A podróż poślubną można przerobić na popopoślubną... wszystko przed Wami!

Drugi termin brany pod uwagę okazał się terminem pogrzebu Babuni... Dobrze, że jej posłuchałam..Zdążyła Nas jeszcze pobłogosławić i dowiedzieć się, że spodziewamy się dzidziusia..
jak widać nie warto zwlekać...

No sama widzisz!
:serce2:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez Megie » 15 maja 2009, o 09:03

dziękuje ewuś :kwiatek2:
Megie
 
Posty: 1479
Dołączył(a): 11 maja 2007, o 15:24
Lokalizacja: nie wiem skad..

Postprzez caterpillar » 15 maja 2009, o 12:50

Carita zgdzadzam sie z toba dla tego dla mnie slub to nic magicznego,jedni potrzebuja powiedzec sobe "tak" innym wystarczy sama pewnosc tego ,ze chca byc z ta druga osoba..a jeszcze inni czuja taka potrzebe duchawa a jeszcze inni ,bo tak wypada.



Sikorko...no wlasnie ,ja nie rozumiem tego cierpienia,strasznie mi sie to w sobie gryzie. :?

Wszyscy szumnie twierdza ,ze Bog dal nam wolna wole,

to jak ma to sie do tego,ze w sytuacjach kiedy nikogo nie krzywdzimy (np. zwiazek bez slubu albo zwiazek z rozwodnikiem,zwiazki homoseksualne,gdzie jest milosc szczescie i szcunek)
pytam dlaczego Pan Bog mialby krecic nosem?


Czyzby ta wolna wola oznaczala "rob co chcesz ALE jak nie bedziesz dzialal po mojej mysli to ja Ci pokaze miejsce w szeregu!" ??

Wyobrazam sobie ,ze Bog szanuje nasze wybory i chce naszego szczescia...POD WARUNKUEM ,ZE NIKOGO SWIADOMIE NIE KRZYWDZIMY a skoro jestesmy szczesliwi i zyjemy w zgodzie ze soba..

Mysle tez ,ze slub to taka chwila ,w ktorej przychodzimy pochwialic sie Bogu tym co zesmy w zyciu osiagneli ,co nam sie udalo..i Bog sie cieszy i blogoslawi.ALE NIE WIERZE,ZE WYMAGA OD NAS NIEOMYLNOSCI I tego ,ze jak juz raz podjelismy decyzje TO MUSIMY CHOCBY NIE WIEM CO TKWIC W TYM ZWIAZKU

mysle,ze Bog chce zebysmy byli rozwazni i odpowiedzialny..ale tez szczesliwi.


nie wierze,ze jest zadowolony jak patrzy na ludzi,ktorzy sa niszczeni przez innych w zwiazkach i boja sie odejsc,bo boja sie przeciwstawic Bogu.

i wreszcie jesli juz mam wierzyc w Kociol to ..dla mnie msza sw. to takie "urodziny" Boga gdzie Bog niczym solenizant cieszy sie ogromnie z kazdego kto przyjdzie do niego.


Wyobrazam sobie takie moje mega huczne urodziny na ,ktorych nagle pojawia sie Zdzichu,co zawsze mialam gdzies tam z nim "zgrzyt"..i sklada mi szczerze od serca zyczenia.Kurcze jakbym sie ucieszyla! I co nie poczestowala bym go tortem? powiedziala bym mu "spoko Zdzichu fajnie ,ze jestes ..ale wiesz torcik to tylko dla wybranych..bo ty nie jestes taki fajny jak inni"

Ja jestem tylko czlowiekiem i moja reakcja byla by radosc i chec obdarowania Zdzicha... wiec nie wierze,ze Bog rozsadza w lawkach "dla mniej zasluzonych" tych co przyszli ZE SZCZERA CHECIA ZOBACZENIA GO.

nie wierze,ze gdy mu mowie "sluchaj nikogo nie krzywdze,nie krzywdze siebie ale jakos moja wiara,moja sytuacja jest taka,ze nie moge sie teraz przyjs i pochawlic co osiagnelam..no nie moge,nie teraz bo bede nie fair"

nie wierze,ze Bog pokazuje mi wtedy srodkowy palec i kaze siedziec w babincu patrzac jak zalewam sie lazmi.


wierze,ze mowi mi "spoko przeciez wiesz ,ze jestem z toba zawsze i w kazdej sytuacji,mozesz na mnie liczyc! Jestem w lesie,na lace ,znajdziesz mnie wszedzie"

mam jesze mase mase innych watpliwosci dlatego moja wiara w Boga bardzo rozjechala sie z wiara w Boga opisanego przez Kociol :?


..moze to zabrzmi zlosliwie ale nic w tym ze zloscliwosci nie ma..ja teraz zastanawiam sie czy bardziej podziwiam czy bardziej wspolczuje takim cierpiacym wlanie ludziom...

no ale kazdy sobie wybiera swoja droge..ja sie pocieszma,ze zawsze ,ktoremus z Tych wszystkich Bogow przypasuje i ktos mnie "w raize" przygarnie :wink:

Wierze,ze Bog wymaga od nas jedynie tego abysmy czynili dobro na ziemi..drugi raj..jego filie.

to takie moje pojmowanie BOGA mym "kubusiowym" rozumkiem :D

pozdrawiam!
Avatar użytkownika
caterpillar
 
Posty: 7067
Dołączył(a): 29 maja 2008, o 16:15
Lokalizacja: część świata

Postprzez sikorkaa » 15 maja 2009, o 13:42

caterpillar napisał(a):

Sikorko...no wlasnie ,ja nie rozumiem tego cierpienia,strasznie mi sie to w sobie gryzie. :?



ja jestem wlasnie w zwiazku z rozwodnikiem. moi poprzedni partnerzy rowniez byli albo zonaci (ale juz tylko na papierze), albo po rozwodzie. moje decyzje byly niewlasciwe, wybieralam zycie w grzechu, dlatego ze chcialam byc z tym czy tamtym panem. tyle tylko, ze ci panowie nie byli juz dla mnie, bo oni juz raz kiedys komus przysiegali milosc, wiernosc i uczciwosc az do smierci. wiem, ze nie wszystkim wychodza malzenstwa i kazdy ma prawo sie rozejsc. dlatego tu sie pojawia pytanie o nasza dojrzalosc w trakcie slubu. czy decydujac sie na niego jestesmy w pelni swiadomi roznych zakretow ktore moga na nas czychac.

ja wybralam sciezke z rozwodnikiem i biore na siebie cala odpowiedzialnosc za to. za to, ze nie moge sie spowiadac, za to ze nie przyjmuje Komunii. jestem tego w pelni swiadoma i przed niczym sie nie buntuje, bo Bog w niczym mnie nie oszukal. wiedzialam co za to grozi. a wrecz przeciwnie - to ja sprzeciwilam sie Bogu, ja - Jego najukochansza corka.

nadal jestem katoliczka, choc na ponad rok odeszlam od Kosciola, czulam sie hipokrytka, ale tak sie nie da zyc. wrocilam i nie zaluje, choc wiem ze nie uczestnicze w pelni w Eucharystii. wczesniej uczeszczalam na nauki dla osob po rozwodzie i zyjacych w zwiazkach niesakramentalnych. nie odnajdywalam sie tam, wiec juz nie chodze. jestem dosc mloda osoba (23 lata) a tam byli sami po 50tce. nie potrafilam znalezc z nimi wspolnego kontaktu.

pomimo tego, ze zyje tak jak zyje chce czynic dobro, staram sie ograniczac inne moje grzechy, zeby jednak Bog spojrzal na mnie przychylnym wzrokiem i zauwazyl we mnie rowniez te dobre strony.

cierpienie spowodowane jest rozdarciem. czuje sie tak, jakbym strzelala do wlasnego dziecka, ktore jest cale w plomieniach - niby chce aby tak nie cierpialo i zeby jak najszybciej, bez bolu umarlo a z drugie strony go zabijam. nikomu tego nie zycze.
sikorkaa
 

Postprzez caterpillar » 15 maja 2009, o 18:01

---------- 17:23 15.05.2009 ----------

(Sikorko nawet dla osoby niewierzacej ,ktora ma ktorej system wartosci jest nastawiony na to by nie krzywdzic innych,niemoralne jest umawianie ,randkowanie z kims kto jest w stalym zwiazku,to tak a'propos Twojej grzesznosci.)

Dlatego mowie,ze Bog wymaga od nas dojrzalosci ale nie niomylnosci..i nie o to chodzi,zeby przy kazdym takim "zakrecie" mowic "ok.pakuje zabawki"
nie!Ja uwazam ,ze zawsze trzeba walczyc do konca..tylko co jak ta druga strona wypina sie na nas dupa? :?

"ja wybralam sciezke z rozwodnikiem i biore na siebie cala odpowiedzialnosc za to. za to, ze nie moge sie spowiadac, za to ze nie przyjmuje Komunii. jestem tego w pelni swiadoma i przed niczym sie nie buntuje, bo Bog w niczym mnie nie oszukal."

no wlasnie i ja sie pytam skoro masz ta wolna wole to czemu nie mozesz z niej korzystac skoro nikogo nie krzywdzisz? jak to jest,ze masz w sobie takie poczucie winy,ze jestes skazana na banicje?
Czy na prawde Bog ,ktory jest miloscia,ktory pozwala nam isc swoja droga to jednak gdy korzystamy z tego ,zyjac dalej w zgodzie ze soba i itym co nas otacza..czemu ma sie na nas obrazac?
Jaki negatywny wplyw ma na nas zycie z takim czlowiekiem? czy przeszkadza nam w byciu dobrym czlowiekiem?

Dlaczego bog traktuje takich ludzi gorzej?
co mu przeszkadza skoro sie kochaja szanuja i sa dobrymi ludzmi????

Kurcze jestem matka i tak na swoj matczyny rozum gdyby dziecko mi przyszlo i powiedzialo
"mamo ukradlem radio"
to bym sie wkurzyla i powiedziala "to zle,bo to czyjes radio nie masz prawa tak robic,bo robisz krzywde"
a gdyby przyszlo i powiedzialo:
"mamo nie lece do grecji na ten bilet co mi kupilas,jade na stopa,bo to moje marzenie... a za bilet ci zwroce"
to bym powiedziala "okej jakos to przezyje..badzmy w kontakcie" i wierzyla bym w te swoje dziecko ,ze dojedzie po swojemu..bo je kocham i szanuje i wiem ,ze ma prawo byc inne.

I nie chcialabym aby moje dziecko mialo z tego powodu poczucie winy!

Druga sprawa:

Czy ten nasz Bog,ktory jest miloscia mowi takiemu rozwodnikowi:

"sluchaj stary tu zrobiles troche po swojemu wiec teraz bedziesz zyl sam juz do konca! nie mozesz sie juz zakochac ,o!
Bedziesz sobie zyl bez milosci i nie wazne,ze miales tam jakies wyrzuty sumienia,skruche w zwiazku ze zlamana obietnica nieee klama na ciupcianie ,klama na milosc z druga osoba,bedziesz jak ten trendowaty,klama na druga szanse"

cholera nawet zbirowi daje sie szanse :?

Ja traktuje Kosciol i wszystko co jest z tym zwizane jako pewna tradycje oraz jaks nic prawdy,ktora pozwala skupic ludzi ,zwlasza tych ,ktorzy tego potrzebuja.

ale mysle ,ze jest takim swego rodzaju kaftanikiem,takim tworem ,ktory traktuje ludzi jak ograniczonych umyslowo,nie mozesz szukac Boga swoja droga,bo zaraz bedziesz sie smazyl w piekle albo posadza cie w ostatniej lawce.A ja mysle,ze Bog bardziej wierzy czlowiekowi..tak jak rodzic swojemu dziecku..a przeciez kade dziecko jest inne,podaza inna droga zgodnie ze swoim temperamentem.. a jednak tak samo sie je kocha.

wierze,ze Bog jest w plemionach afrykanskich,ktore tanczac z dzida dziekuja za deszcz..i ze wcale ich nie potepia,ze nie maja murowanego kociola i tych wszystkich obrzadkow..cieszy sie ze zyja swoim rytmem i tych co zyja w innych zakatkach swiata tez kocha i nie wypina sie na nich wierzy,ze beda potrafili rozronic co dobre a co zle..wkoncu wyposazyl ich w uczucia,swiadomosc,talenty i inne takie :wink:

no nic mam zupelnie inna wizje tego wszystkiego...i wcale nie chce nikogo do tego przekonac..tak tylko wylewam te swoje watpliwosci :wink:

[color=red]---------- 18:01 ----------[/




ja jestem wlasnie w zwiazku z rozwodnikiem. moi poprzedni partnerzy rowniez byli albo zonaci (ale juz tylko na papierze), albo po rozwodzie. moje decyzje byly niewlasciwe, wybieralam zycie w grzechu


ok jak zwykle nie doczytalam :wink: myslalam ze chodz Ci o mezatych..no ale i tak uwazam jak uwazam to jest sprawa indywidulana i jestem dlaeka od skazywania kogos na banicje.

pozdrawiam!
Avatar użytkownika
caterpillar
 
Posty: 7067
Dołączył(a): 29 maja 2008, o 16:15
Lokalizacja: część świata

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 85 gości

cron