Witam.
Piszę,bo mam problem i chcę, żeby ktoś obiektywnie na niego spojrzał. Nie mam siły.
Byłam ze swoim chłopakiem ponad dwa lata. Nie ukrywam,że był to bardzo burzliwy związek,często się kłóciliśmy,ale było też bardzo,bardzo dużo dobrych momentów-wspólne wakacje,wyjazdy. Jestesmy jeszcze mlodzi, mamy niecale 19 lat,przed nami matura. Snulismy plany co do wspólnych studiów.
Od samego początku byłam nieufna. Zdarzały mu się drobne kłamstwa, a po półtora roku zawiódł moje zaufanie bardzo dotkliwie. Strasznie to przeżyłam. Jednak wróciliśmy do siebie-przez przypadek wybrałam jego numer w telefonie, spotkaliśmy się, przeprosił, obiecał. Widzialam ze sie staral. Nie wychodzil na imprezy,bo mu nie pozwalalam, dzwonił żebym mogła kontrolować gdzie jest. Mimo to robiłam mu karczemne awantury, darłam się jak wariatka, cały czas potrzebowałam potwierdzeń że mnie kocha. Obrażałam się,kiedy nie mówił tego wtedy, kiedy chciałam, albo nie zadzwonił wtedy, kiedy tego oczekiwałam.
W ostatnich miesiącach zaprzyjaźnił się z koleżanką z klasy. Byłam i jestem pewna że nic między nimi nie było. Ta dziewczyna zresztą dla jasności rozmawiała ze mną szczerze, mówila mi jak jest i zapewniala. Ja z jednej strony rozmawialam z nia i wierzylam, a z drugiej,bylam wariacko zazdrosna. Kontrolowalam mu telefon, liczylam, ze rozmawial ze mna wiecej. Wytykalam, ze slucha o jej problemach,a o moich pewnie nie chce i zadawalam idiotyczne pytania, po co w ogole ze mna jest skoro z nia mu sie tak dobrze gada. Jednak spotykalismy sie i wydawalo mi sie,ze wzglednie pogodzil sie z moimi wiecznymi awanturami.... Przedwczoraj spotkaliśmy się w gronie znajomych,a potem mielismy jechac do niego. Wsrod znajomych zaczal mowic o jakiejs imprezie w tym dniu, ze sie wybiera. Wsiedlismy do samochodu, a ja zaczelam sie jak wariatka wydzierac, ze nawet mi tej imprezy nie zaproponowal,ze czemu po prostu sie nie przyzna ze chce byc chwile sam,ze czemu on mnie oszukuje i sie mna bawi.... Najpierw probowal mi tlumaczyc ze po dwoch latach to logiczne,ze idziemy tam razem. I ze chce tam isc ze mna... Gdy ja dalej wrzeszczalam jak opetana swoje,gwaltownie skrecil. Powiedzial ze juz dzisiaj ze mna nie wytrzyma,nie ma ochoty mnie ogladac i wiezie mnie na przystanek,zebym pojechala do domu. Dostalam spazmow... Zaczelam plakac,wyc,przepraszac. nie chcialam wysiac. Widzialam ze ma mnie dosc ale bylam pewna ze jest jeszcze jakas nadzieja...Kilkakrotnie kazal mi juz wysiadac,nie chcial ze mna w ogole dyskutowac, mowil, ze przesadzilam, ze tyle razy mu powtarzalam,ze mnie nie kocha,ze w koncu w to uwierzyl. Byl chamski i niemily. Nie poznawalam go. w koncu wyszlam zapytalam go jeszcze czy jest pewien,powiedzial ze tak.... wrocilam do domu. po trzech godzinach zadzwonilam do niego. to samo...pod byle pretekstem poprosilam go zeby przyjechal nastepnego dnia. przyjechal. poszlismy na spacer,smialismy sie jak zwykle...w koncu gdzies usiedlismy i zaczelam mowic na spokojnie. ze przepraszam. zeby dal mi jeszcze jedna szanse. mowil ze absolutnie,ze trzeba bylo doceniac to co mialam. ze nie bedzie znowu tak,ze ja sie bede darla,przeprosze i wszystko wroci do normy. ze wielokrotnie obiecywalam....ze potrzebuje spokoju. ze nie da mi juz szansy,bo swoja szanse mialam i ma tego wszystkiego dosyc. na pytanie 'kochasz mnie?' odpowiadal 'a jakie to ma znaczenie?', dalej byl strasznie chamski,niemily....pytalam czy jest jeszcze jakas szansa. mowil ze teraz na pewno nie. ze moze kiedys dojdzie do wniosku,ze mu mnie brakuje,to wtedy sie odezwie. powiedzialam mu,zeby odezwal sie jak zateskni. to bylo wczoraj...a dzisiaj caly dzien umieram. nie wiem co robi,czy mnie nie zdradza...chce go odzyskac. najbardziej na swiecie. wiem,ze jestem od niego uzalezniona i czuje jakby byl moja wlasnoscia,jestem wsciekla,ze nie mial prawa mnie zostawic....ale tak bardzo go kocham. jestem gotowa sie zmenic...byleby tylko mi pokazal,ze on jeszcze chce. ze mnie kochal. przeciez te wszystkie wspolne plany, dobre chwile...
myslicie,ze to juz na stale? ze juz sie nie odezwie?. ze naprawde przesadzilam? co mam teraz zrobic? czekac? boje sie,ze szybko zapomni jesli sie nie odezwe....