Witam serdecznie!
Jestem tu nowa, dlatego proszę o wyrozumiałość
Nie potrafię poradzić sobie z sytuacją w której się znalazłam, dlatego postanowiłam poszukać wsparcia i rady od Was.
Bardzo proszę o przeczytanie!
Problemy w moim związku mają korzenie od samego jego początku, dlatego aby przybliżyć Was do mojej historii, opowiem ją w skrócie. Ułatwi to obiektywną ocenę sytuacji.
Na wstępie powiem, że mam 17 lat, mój chłopak 20. Mimo mojego młodego wieku czuję się zanadto dojrzała, niż moi rówieśnicy. Wiele przeszłam - przemoc, której doświadczyła moja mama od ojca, potem rozwód, a następnie alkoholizm ojczyma. To wszystko sprawiło, że już w tak młodym wieku wiem co jest w życiu najważniejsze i zdaję sobie z tego sprawę.
Poznałam w sieci chłopaka. Początkowo nie przywiązywałam do tej znajomości zbytniej uwagi, ponieważ jestem nieufną osobą. Po kilku miesiącach miłych rozmów, doszło do spotkania. Świetnie czuliśmy się w swoim towarzystwie, jak byśmy znali się od lat. Po kilku spotkaniach postanowiliśmy spróbować i być ze sobą. I tu był chyba pierwszy błąd. Nie daliśmy temu uczuciu czasu, aby się rozwinęło i przywiązało nas do siebie, tylko od razu zostaliśmy zauroczoną w sobie parą. Tuż po tym, spotkałam się z kolegą z dzieciństwa. Na spotkaniu doszło do pocałunku. Nie wiem jak to się stało, szybki nie przemyślany ruch, którego żałuję do dziś. Głupie zachowanie, tyle.
Mój chłopak jednak nie zerwał ze mną, gdy się o tym dowiedział. Może zdawał sobie sprawę, że tego bardzo żałuję. Było między nami dobrze. Z każdym miesiącem nasze uczucie coraz bardziej rozkwitało i dawało szczęście. Wiedziałam (i wiem), że to prawdziwa miłość, ktoś kto jest moją bratnią duszą.
Po roku nadszedł kryzys. Zaczęło się wypominanie, kontrola z jego strony, odizolowanie mnie od znajomych, tym bardziej płci przeciwnej, aby wyeliminować potencjalne zagrożenie. Na początku mi to nie przeszkadzało, bo miałam nadzieję, że w ten sposób nabierze do mnie zaufania i przekona się, że nigdy nie pozwolę sobie na błąd jaki popełniłam. Podczas jednej z kłótni, zerwałam. Była to decyzja podjęta pod wpływem emocji, dlatego szybko jej żałowałam.
Wyciągnęłam rękę i poprosiłam, aby zacząć na nowo. On jednak mnie odtrącił, nie dając szans na przyszłość. Zaczął spotykać się ze znajomymi, częściej chodzić na imprezy (ja nie mogłam, bo mi na nie mama nie pozwalała) i poznał dziewczynę. Robił wszystko, abym dowiedziała się co ona ma, czego ja nie miałam - pomagała mu w nauce (potem dowiedziałam się, że to zwykłe kłamstwo), pozwalała na zakup motocyklu (ja nie chciałam z powodu strachu o niego). To wszystko sprawiło, że wpadłam w depresję. Jednak nie poddałam się - prosiłam o spotkania, które nie dawały żadnych rezultatów, oprócz moich łez i bólu. Pisałam do niego listy, że zmieniłam się, że może mi zaufać, że postaramy się odbudować związek.
W końcu udało się. Zrozumiał, że swoim zachowaniem chciał oszukać samego siebie i przy okazji mnie. Powiedział, że ciężko mu było, że mnie bardzo kocha i chce być razem. Od miesiąca jesteśmy ze sobą.
No właśnie. I tu zaczynają się schody. Ból, który zrodził się po jego utracie, tak długo tkwił w mojej psychice, że nie potrafiłam się cieszyć tak jak bym tego chciała z naszego zejścia się.
Jego zazdrość przybrała najgorszą formę - urojoną. Odsunął mnie od znajomych, kontrolował. Zmyślał historie, że go okłamałam bądź zdradziłam i obwiniał mnie za to. To natomiast spowodowało lęk u mnie, co znów sobie wymyśli, o co będzie mnie podejrzewał i czy mnie nie zostawi z powodu wyimaginowanej zdrady.
Przestałam wychodzić z domu, bo jak wyszłam chociażby na spacer bądź do sklepu to padały zarzuty, że pewnie poznałam jakiegoś faceta.
Wiele razy z nim rozmawiałam. Tłumaczyłam spokojnie, że tylko on się dla mnie liczy, że tylko przy nim czuję się szczęśliwa, że jestem w porządku wobec niego i nie dopuściłabym się zdrady. To dawało krótkie efekty, bo potem znów nadarzyła się jakaś sytuacja, która "mogła" mu dawać powody do niepokoju. Nie daję mu powodów do zazdrości czy niepokoju. Zaznaczę, że to wszystko mogło spowodować jego niska samoocena i zdrada jakiej dopuściła się jego była dziewczyna.
On zaznacza, że bardzo mnie kocha i że mnie nie zostawi. Ja natomiast mam co do tego obawy, bo nie wiem jak oboje z tym wytrzymamy. Przecież takie podejrzewanie nie jest ani dla niego, ani dla mnie komfortowe
Myślałam o psychologu. Chcę się do niego wybrać apropo mojej depresji. Mój chłopak też zamierza iść, ale dopiero za miesiąc, bo za kilka dni czekają go matury. To chyba moja ostatnia deska ratunku, na którą czekam z utęsknieniem i odliczam dni, kiedy mógłby się wybrać do tego psychologa. Skorzystamy z pomocy specjalistów państwowych, bo na prywatnych nas nie stać - mam nadzieję, że będą rezultaty.
Wiele osób mi mówi, żebym dała sobie z nim spokój, że nie jest mnie wart. Ale ja go nie chcę zostawiać. Wszystkim łatwo mówić, bo nie byli w takiej sytuacji. Kocham go i chcę z nim być. Ciężko mi jest, ale mam nadzieję, że uda mi się mu pomóc... On zdaję sobie sprawę ze swojej zazdrości, ale nie potrafi nad tym zapanować, to jest najgorsze. Poza tym to gadanie wszystkich żebym dała sobie spokój, jeszcze bardziej pogłębiają mnie w smutku, bo moja nadzieja na uratowanie tego wszystkiego maleje
Proszę o życzliwość. Pisałam o tym na innych forach, ale jedynie dostawałam odpowiedzi o mojej i chłopaka niedojrzałości, a przecież nie w tym leży problem.
Z góry dziękuję za odpowiedzi i może Wy zobaczycie jakiś promyczek nadziei na uratowanie tej miłości.
Pozdrawiam!