Jestem już Ewo jestem
. Miałam trochę bieganiny ostatnio...
Najpierw chciałam Ci powiedzieć, że to naprawdę mi miło, że cokolwiek ja nie postanowię, Ty mnie w tym dopingujesz i nie krytykujesz. Dziękuję Ci za to. Wraca mi w takich chwilach wiara w ludzi
.
Jago podziwiam Cię za wytrwałość przy nim, za to, że mu nie ulegasz, jesteś pewna swego zdania. Bardzo bym tak chciała.
Pysiuniu wiem, że to uzależnienie jest obezwładniające, ale ja się bardzo cieszę, że tyle rzeczy sobie uświadomiłam i mogę jakoś to wykorzystać... Może mój sposób nie każdy by poparł, ale ja tak to widzę i tego potrzebuję a co najważniejsze nadal go kocham.... Pozostaje mi trzymać kciuki za Was i za samą siebie, bo również mi się to przyda.
A co u mnie? I jak mi - nam poszło? Zacznę więc od początku. Czekał na mnie już przed czasem, bo gdy zaszłam chwilkę wcześniej już był... Trzęsłam się cała, byłam zdenerwowana. Mimo wszystko przywitałam się i powiedziałam mu co myślę o tym co się stało i o tym jak potraktowałam go drugi raz. Wszystko szło tak jak zaplanowałam, rozmawialiśmy i ,,obgadywaliśmy" całą sprawę. Moje nastawienie runęło w momencie, gdy on zakończył swoje jedno zdanie słowami ,,... my już na pewno razem nie będziemy". Był przy tym taki stanowczy i co? I poczułam, że go naprawdę tracę, że to koniec. I w końcu zdałam sobie sprawę, że podświadomie szłam tam z nadzieją na happy end. Ale on po prostu się poddał. Stwierdził, że za dużo się między nami stało, że zbyt dużo złego sobie zrobiliśmy. Nie wierzyłam, że słyszę to właśnie od niego. Powiedział, że jest zmęczony i ma dość. Nie żałuję, że doszło do tego spotkania, bo w trakcie jego słów, jego miny i nastroju zrozumiałam, że naprawdę go skrzywdziłam. Może jestem naiwna, ale widziałam, że jego to naprawdę boli. Zrozumiałam, że gdybym inaczej się zachowywała, kontrolowała swoje poczucie niskiej wartości i zagrożenia przy innych osobach, to sytuacja wyglądała by inaczej, nawet jeżeli on jest nerwowy i nie do końca potrafi nad sobą panować. Zobaczyłam przez te parę chwil masę sytuacji, w których robiłam mu jazdy i poczułam wściekłość na siebie i żal do siebie. Co zaczęłam robić? Na początku delikatnie proponować powrót, i to mnie dziwi, bo przecież idąc tam nie miałam takiego zamiaru, tak mi się przynajmniej wydawało i zdaję się, że tylko wydawało. Gdy on ciągle pozostawał twardy zaczęłam mówić o tym otwarcie. Wiecie co powiedział? Że całą noc powtarzał sobie, że mi nie ulegnie.... On naprawdę był zdecydowany, naprawdę był zrezygnowany i naprawdę był zraniony... Wiem, że on przesadzał również i zrozumiałam, że on też o tym wie... Mówił, że z czystego rozsądku tak będzie lepiej... Zaczęłam pytać czy mnie kocha a na końcu powiedziałam, że go kocham i nie chcę go stracić. Mimo wszystko był twardy, ale zaczynał się łamać, bo zaczął kończyć spotkanie. Nie odpuszczałam... Nie wiem dlaczego, może i nie powinnam, ale dotarło do mnie w końcu, że nie szanowałam jego poglądów, jego zdania i jego osoby oraz jego jako człowieka. Chciałam od niego czegoś, czego nie mógł mi nigdy dać. Nie miałam prawa wytykać mu tego, że mieszka z rodzicami i tego jak żyje. A byłam tak bardzo przekonana o swojej ,,czystości".
Idąc do domu napisałam mu sms a on odpisał, że obiecuje mi to jeszcze przemyśleć. Na drugi dzień znów coś napisałam, ale nie odpisał, więc w końcu spytałam czy piszę na próżno. Napisał, że prosił o czas, bo musi pomyśleć. Milczę więc i on na razie też.
Jedno wiem na pewno, że chcę spróbować jeszcze raz. Chcę starać się być inną osobą. Zrozumiałam, że nie musiałam robić mu scen, by coś osiągnąć. Wystarczyło by, że była bym sobą, cieszyła się życiem i dała się kochać a on, jeśli naprawdę pragnął by być ze mną, to zmienił by swoje zdanie co do niektórych rzeczy, tylko dlatego, że uznałby, że warto, bo chciałby zrobić to dla mnie, dla siebie, dla nas. Dlatego, że by mnie kochał i stwierdził, że jest to warte wszystkiego i dlatego, że po prostu by mu zależało...
A ja chciałam czegoś i chciałam to dostać takimi zagrywkami. Dobrze czułam się zagrożona, czułam się mniej ważna albo wcale nie ważna. Czułam się nic nie warta i chciałam ściągnąć na niego swoją uwagę. Czym? Co mu oferowałam jako partnerowi? Mógł mi zaufać, mógł czuć się pewny, mógł mnie lubić, kochać, przyjaźnić się ze mną? Nie! Nie zwalam całej winy na siebie. Oczywiście, że nie ale piszę teraz o tym, co w sobie dostrzegłam.
Na drugi dzień miałam wizytę u mojej Pani Doktor powiedziała, że da radę to zmienić, tylko trzeba czasu i najgorzej jest na początku a później jest lżej.
Boję się bardzo. Czuję się zła. Wiem, że on wyżalił się z tego wszystkiego bliskim. Jestem przegrana... Może nie powinno mieć to dla mnie znaczenia, ale jeżeli on stwierdzi, że można spróbować, to nie będzie mi przyjemnie. W gruncie rzeczy nikt mnie nie zna i nie wie co przechodzę z samą sobą i ile mnie to kosztuje, więc czy powinnam się tym przejmować? Chyba nie... To moje sprawy i moje problemy...
Właśnie, tylko zastanawiam się co on postanowi. Myślę, że jeśli by był przekonany, że jest na ,,nie", to nie zwlekał by, tylko kategorycznie przystał przy swoim... Nie wiem... Jestem pewna, że będę starała się wszystko zmienić. Cieszę się, że mam Was, chociaż pewnie nie wszyscy mnie popierają i swoją Panią Doktor.
Nie wiem czy to dobrze. Boję się, że jeśli spróbujemy on będzie to wykorzystywał, ale tak przecież nie można. Trzeba wierzyć, trzeba się otworzyć a przede wszystkim zdystansować. Mam nadzieję, że kryzysu tak prędko nie dostanę. Zależy mi na nim i chciałabym się przekonać jaki byłby on, kiedy ja byłabym sobą... bez strachu, lęku czy poczucia zagrożenia... Mam nadzieję, że tak jak piszą w ,,Dlaczego mężczyźni kochają zołzy", zmiana siebie daje pozytywne rezultaty... Jeśli nie, to będę wiedziała, że się starałam i wiem jakich błędów będę starała się nie popełniać w ogóle w życiu, w kontaktach z ludźmi...