Historia dla wytrwalych.... :-(

Problemy z partnerami.

Historia dla wytrwalych.... :-(

Postprzez pysiunia » 21 kwi 2009, o 00:05

Opowiem Wam moją historię, związek z którego próbuję się wyleczyć, ale jakoś nie potrafię. Próbowałam zrozumieć tego człowieka od dawna, znaleźć złoty środek, klucz do szczęścia, ale niestety bezskutecznie. Właściwie im bardziej się starałam, tym było jeszcze gorzej. Byliśmy razem 3 lata, w tym rok wspólnego mieszkania. Oboje mamy po 30 lat. Ale może zacznę od początku. Wyjechałam z Polski i mojego partnera poznałam za granicą. Można powiedzieć, że na neutralnym gruncie, bo oboje mieszkamy nie w swoim kraju. Ja mam stałą pracę, mój partner pracuje na kontrakcie. Od początku to był burzliwy związek, głównie dlatego, że mój partner należy do osób o silnym temperamencie. Jest wybuchowy, ja raczej spokojna, unikająca kłótni. Od początku był bardzo zazdrosny, a jednocześnie bardzo się starał. Mieliśmy wspólne pasje, podróże, formy spędzanie czasu. Podobny temperament w sypialni. Na początku nie zwracałam uwagi na jego wybuchy i zmiany nastrojów, przyjmowałam to z przymróżeniem oka. On jedynak, ja mam rodzeństwo, więc nie jestem typem rozpieszczonej córki. Szybko się usamodzielniłam, nauczyłam radzić sama. Zawsze byłam odważną i niezależną osobą. On jest bardzo związany z rodzicami. Na początku wydawało mi się to dużą zaletą, ja nigdy nie miałam takiego bliskiego kontaktu z rodziną, więc podziwiałam te rodzinne więzy. Były regularne telefony do rodziców, troska i szacunek. Jego rodzice mnie zaakceptowali, wręcz pokochali, ku jego zaskoczeniu. Dużo czasu spędzaliśmy z jego rodziną. Była w dalekich planach moja przeprowadzka do jego kraju, wspólne kupno mieszkania, życie w jego kraju. Stopniowo związek wchodził w dziwną fazę. Były konflikty, z mojego punktu widzenia o nieważne rzeczy, prowokacje. Mój partner miał mi za złe, że jestem towarzyska, zbyt się zajmuję znajomymi, nie traktuję poważnie związku itp. Źle wyrażał się o koleżankach mających kolegów i dużo znajomych, a będących w związkach. Twierdził, że to niepoważne. Coraz bardziej odizolowywałam się od znajomych, mniej wychodziłam, bo każde wyjście wiązało się z jakimś komentarzem, że jestem zbyt towarzyska i przesłuchaniem. Wypytywał i komentował nawet fakt, że mam kolegów w pracy. Odzywała się w nim zaborcza natura. Miałam nie opowiadać o naszych sprawach nikomu. Stopniowo zaczęłam się tłumaczyć ze wszystkiego. Skupiłam się na związku, bo uznałam, że to jest dla mnie najważniejsze. Starałam się nie prowokować niepotrzebnie kłótni i dyskusji, choć wielokrotnie czułam, że on długo nie potrafi wytrzymać w spokoju, musi coś powiedzieć niemilego, coś zarzucić, choć nie ma racji. Zaczął coraz częściej robić mi wyrzuty z różnych powodów, krytykować, porównywac do swojej matki ( ona robi tak, a nie inaczej itp). Zdarzało mu się zrobić złośliwą uwagę na temat mojego wyglądu, jakiś głupi komentarz, który mnie zranił. Powoli zaczęłam przejmować się bardziej tym jak on się zachowuje i jak mnie postrzega. Na początku związku obraził mnie za cos i przeprosił wręcz na kolanach. Potem jego przykre zachowanie się pogłębiało, bez poczucia winy i koniecznosci przepraszania. Czułam, że źle mnie traktuje, próbowałam walczyć, bronić się. Ale po jakimś czasie płacze już nawet nie robiły na nim wrażenia. Wzbudzały wręcz agresję. Zaczęły się komentarze i uwagi, jak się powinnam ubierać, że nie dbam o swój rozwój intelektualny ( jesteśmy oboje po studiach), praktycznie mówił mi wiele rzeczy, które sprawiały mi przykrość. Wobec swoich przyjaciół i rodziny był do rany przyłóż, zupełnie inny człowiek. Dwie twarze, jedna którą znam, a druga na zewnątrz. Zdarzało się, że mnie stawiał w sytuacjach podbramkowych, np. przed wizytą jego rodziny mieliśmy kłótnię. Coś mu się nie podobało. Zachował się niewłaściwie i postawiłam mu się. Wtedy zaczynało się emocjonalne szarpanie.Że jestem podła, że robię to specjalnie, teraz kiedy jego rodzina przyjeżdża, oskarżał mnie o wszystko. Ustąpiłam. Przyjęłam rolę dobrej dziewczyny i nikt się nie zorientował, że była burza. Takie sytuacje podbramkowe zdarzały się też podczas wakacji. On coś powiedział przykrego, ja powiedziałam żeby mnie nie obrażał lub że zachowuje się niewłaściwie. Zero przeprosin, a dyskusja się pogłębiała, on wtedy popisowo pakował walizki i mówił, że wraca a ja niech robię co chcę. Tego typu sytuacje wykańczały mnie psychicznie. Płakałam, błagałam żebyśmy mieli normalny urlop, żeby nie było takich scen. Ale to się powtarzało. Dla mojego partnera po kłótniach najlepiej się godzić w sypialni. A we mnie powoli coś pękało w środku. Jakby taka wielka rana i poczucie beznadziejności i nijakości.Żal, złość, niechęć, ból, i gdzieś w tym wszystkim miłość i przywiązanie. To wręcz nieprawdopodobne, a jednak. Gdzieś podświadomie wiedziałam, że nie jest dobrze, ale nie potrafiłam zerwać. Bo po burzach były cudowne chwile. I tak non stop. Burza a potem słońce, czułość i troska, która oszukiwała zdrowy rozsądek. Gdy on wyszedł spędzić wieczór poza domem, denerwował się jak wypytywałam gdzie idzie i z kim. Zarzucał mi kontrolę. Gdy ja wychodziłam mówiłam gdzie i z kim, a 10 minutowe spóźnienie kończyło się wyrzutami. Nagradzał mnie, by zaraz skarcić.
Zdarzyło się, że coś mu się nie podobało i chciał sprawdzić skrzynkę pocztową, a ja nie mam nic do ukrycia, więc nie oponowałam. Kiedy w żartach poprosiłam o to samo, on się roześmiał mi w twarz i stwierdził, że nic nie ma zamiaru mi pokazywać. Poczułam się jak idiotka, jakby sobie ze mnie zakpił. Zaczęłam nalegać, doszło do kłótni, śmiał się ze mnie, szydził, a w końcu spakował walizki i wyprowadził się z domu. Wrócił po dwóch dniach.Temat jego korespondencji pozostał nienaruszony. Takie wyprowadzki z mieszkania zdarzyły się kilka razy. Wybaczyłam. Mówił, że jest mocno zaskoczony, ze jego rodzice tak mnie cenią, że tego się nie spodziewał, że są moimi przyjaciółmi i że zawsze stają po mojej stronie. Po kilku miesiącach wspólnego mieszkania wspomniał mi, że jego rodzice sugerują kupno mieszkania w jego kraju.
Zapytałam czy myśli o tym na poważnie akurat w tym momencie i chciałam znać szczegóły. Wtedy zostałam oskarżona o to, że jestem materialistką i tylko pieniądze mnie interesują. Okazało się, że wspólne kupno mieszkania już nie jest naszym planem, on chce zainwestować sam, a ja mam się nie wtrącać. Zapytałam, czy rodzice mają coś wspólnego ze zmianą jego decyzji i dlaczego nie porozmawiał o tym ze mną, bo przecież mieliśmy inną koncepcję i to też mnie dotyczy. Jeszcze bardziej się zdenerwował. Usłyszałam, że to jego prywatna sprawa, mam się nie wtrącać i jeszcze że mam słowem nie wypowiadać się o jego rodzinie, bo ich obrażam (!) Było coraz gorzej. Zdawałam sobie z tego sprawę, czułam to jak nigdy. Czułam, że ten związek chyli się ku upadkowi, ale bałam się odejść. Jakaś rozpacz, strach, żal i przywiązanie do niego nie pozwalało mi na zrobienie jakiegokolwiek kroku. Jakbym trzymała się ostatniej deski ratunku. Mały gest, miły dzień przyjmowałam za dobrą monetę, że jeszcze nic straconego, że jest o co walczyć. Mimo, że nie cieszyłam się jak dawniej. Nie mogłam sobie przypomnieć tej dziewczyny sprzed 3 lat, z uśmiechem na ustach, pełnej entuzjazmu. Aż w końcu przyszedł dzień kiedy znów zachował się bez szacunku i nie przeprosił. Upokorzył mnie przed swoją rodziną. Mało tego, nie poczuł żadnej winy w sobie. To ja zostałam kozłem ofiarnym. Nie potrafiłam wybaczyć, z pomocą przyjaciół jakoś udało mi się przerwać tę więź. Nie jesteśmy razem od paru miesięcy, a ja czuję się jak w potrzasku. Tęsknię, cierpię, mam destrukcyjne myśli i nie potrafię się uwolnić od wspomnień. One wracają. Spadłam na dno za sprawą człowieka, ktory miał być wsparciem, a pozbawił mnie pewności siebie. Nie chce mi się nic. Zawsze miałam mnóstwo energii, lubiłam poznawać ludzi, zawsze wiedziałam czego chcę, radziłam sobie w życiu. A teraz z trudem chce mi się cokolwiek robić. Niestety ciągle myślę o nim, a przecież powinnam zapomnieć. Im szybciej tym lepiej. :cry: Dopóki nie przeżyłam tego sama, nie uwierzyłabym jak można pozwolić sobie na taki związek. Łatwo mi było oceniać, doradzać, a sobie nie potrafiłam i nie potrafię nadal pomóc. To jak narkotyk, od którego nie można się uwolnić.
Może ku przestrodze, w co można się w życiu wpakować....
Avatar użytkownika
pysiunia
 
Posty: 94
Dołączył(a): 20 kwi 2009, o 22:19
Lokalizacja: z mojej przystani

Postprzez Abssinth » 21 kwi 2009, o 08:49

hej pysiunia...

przeczytalam, jestem wytrwala :)

ja tez jestem po takim zwiazku - doskonale znam te spirale dawania nagrody i kary, podwojnych standardow dla siebie i dla mnie, niszczenia poczucia wlasnej wartosci, odrywania od znajomych...

w pewnym momencie znalazlam psychotekst. znalazlam rowniez ten oto topik:

http://f.kafeteria.pl/temat.php?id_p=3956146

dopiero wtedy do mnie dotarlo, w jakie bagno sie wpakowalam.zaczelam myslec, zaczelam walczyc o siebie...

od momentu rozstania minal ponad rok. przez jakis czas bylo ciezko, zastanawialam sie, czy to moze moja wina, czy gdybym cos zrobila inaczej, on bylby inny, moze gdybym sie bardziej postarala, moglibysmy bys szczesliwa para...

odpowiedz na to jest 'A TAKIEGO!!!'

tacy ludzie juz tacy sa, nie zmieniaja sie, tylko na chwile pokazuja slodkie oblicze...ale to tak, jak w reklamie - nic nie jest prawda, tylko slicznym obrazkiem, ktory ma Cie sklonic do uwierzenia, ze on jest cudownym czlowiekiem, a jesli nie jest w danym momencie - to tylko TWOJA WINA...

ehh...

teraz, po czasie, ktory uplynal, jestem szczesliwa - nauczylam sie od nowa, co to znaczy poczucie wlasnej wartosci, jak stawiac granice, jak mowic glosno i dzialac, jesli mi sie cos nie podoba...jak byc soba, a nie grzeczna dziewczynka, ktora zrobi wszystko, zeby tylko bylo ladnie i rozowo. juz nie ukrywalabym klotni, nie bronilabym nikogo, kto sam pod soba kopie dolek przez obrazanie innych czy mnie.

i teraz, po wielu miesiacach, moge powiedziec - tak naprawde jestem mojemu bylemu wdzieczna...bo poprzez wszystko, co zrobil, wszystko, na co sie godzilam, zmusil mnie do pracy nad soba...wielkiej pracy, z wielkimi efektami.
teraz, po tym wszystkim - jestem mocniejsza. szczesliwsza. dojrzalsza.

i - TY tez sie tak juz calkiem niedlugo poczujesz.

(po co tesknic za nic niewartym dupkiem, jesli mozna spojrzec w lustro i zobaczyc wspaniala, kochan istote? juz bez zaplakanych oczu, tylko z iskierkami w zrenicach?)

przytulam mocno,
xxxxxxxxxxxxxxx
A.
Avatar użytkownika
Abssinth
 
Posty: 4410
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 01:39
Lokalizacja: Londyn

Postprzez smerfetka0 » 21 kwi 2009, o 08:54

Dobrze zrobiłaś że odeszłaś. Jak sobie nie radzisz może psycholog pomoże? Kilka miesięcy to czasem nic w porównaniu z wielką miłością i latami związku. Widocznie potrzebujesz więcej czasu ale uwierz...Zapomnisz i będziesz cieszyła się życiem.
To minie...Płacz-to oczyszcza, zajmuj się czymś żeby nie myśleć, wychódź gdzieś ze znajomymi, i pamiętaj że "co z oczu to z serca".
To minie wszystko :kwiatek2:
Avatar użytkownika
smerfetka0
 
Posty: 3954
Dołączył(a): 1 gru 2008, o 18:01
Lokalizacja: Londyn

Postprzez impresja » 21 kwi 2009, o 08:56

WAMPIR ENERGETYCZNY,któremu słuzyłaś za worek treningowy do regulacji własnych rozchwianych emocji.

I za czym tu tęsknic?
impresja
 

Postprzez andzia2510 » 21 kwi 2009, o 09:08

Wita Cię pysiunia ...
Wiem jak cięzko jest zapomnieć o 3 latach wspólnego życia, tym bardziej, że zdarzały się również dobre chwile...
Nie mniej jednak lepiej dla Ciebie, że tak to się zakończyło. Ten związek był "jednostronny". Poczytaj sobie na tym forum historię innych osób...tak to się zaczyna a potem jest tylko gorzej. I niestety w Twoim przypadku nie ma mowy o pomyłce, to wszystko co opisałaś pozwala sądzić, że to egoista, tyran(narazie psyhuiczny) mający coś do ukrycia(korespondencja-to jednoznaczne). Po zamieszkaniu w jego kraju i małżeństwie .....aż boję się mysleć o konsekwencjach tych decyzji!
Znasz takie powiedzenie (banalne ale jakże prawdziwe) co nas nie zabije to nas wzmocni! Ktoś tam "u góry" trochę nad tobą czuwa, że nie pozwolił ci związać się z kimś kto na ciebie kompletnie nie zasługuje i zaoszczędził ci o wiele gorszych przeżyć.
Głowa do góry!
Trzymam kciuki :D
Avatar użytkownika
andzia2510
 
Posty: 37
Dołączył(a): 16 kwi 2009, o 09:03

Postprzez bunia » 21 kwi 2009, o 09:16

Jestes bogatsza o jedno doswiadczenie - nie zmarnuj tego.
Avatar użytkownika
bunia
 
Posty: 3959
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 09:19
Lokalizacja: z wyspy

Postprzez caterpillar » 21 kwi 2009, o 10:45

Witaj pysiunia!
no wlasnie
"Jestes bogatsza o jedno doswiadczenie - nie zmarnuj tego."
tez tak uwazam i zgadzam sie z tym,ze lepiej zmarnowac 3 lata niz cale zycie.

U mnie w rodzinie tez jest ..a raczej byl podobny zwiazek i poniewaz ja tez nie mieszkam w PL historia zaczynala sie podobnie do Twojej a i pewnie koniec bylby taki sam.

hmm podobno milosc pokona wszystko ..a jednak,te roznice kulturowe czasem sa nie do przejscia i najciekawsze jest to ,ze to wlasnie kobiety musza sie podporzadkowywac :roll:
Wiem ,ze taka historia mogla Ci sie przytrafic nawet z Polakiem ale ja w wiekszoci obserwuje to w zwiazkach roznokulturowych i wiem ,ze "egzotyka" jest pociagajaca ale mysle ,ze trzeba byc jeszcze bardziej ostrozniejszym..nawet gdy sie mieszka na neutralnnym gruncie.

wiem,ze moja wypowiedz to troche "musztarda po obiedzie" :wink: no ale moze na przyszlosc...

Pisalas o tym ,ze jestes zaradna i ciekawa swiata..wiec ja wierze,ze wrocisz na swoj tor i bedziesz jeszcze szczesliwa.

pozdrawiam!
Avatar użytkownika
caterpillar
 
Posty: 7067
Dołączył(a): 29 maja 2008, o 16:15
Lokalizacja: część świata

Postprzez pysiunia » 21 kwi 2009, o 16:47

Moi Drodzy,
Jak dobrze, że trafiłam na to forum!
dziękuję Wam serdecznie za wszystkie komentarze i za reakcję na moją historię. Jak dobrze wiedzieć, że są osoby o podobnych przejściach, że nie jestem odosobniona i jest ktoś kto potrafi mnie zrozumieć...Bo otoczenie to często nie wczuje się tak bardzo w naszą sytuację, jest się uważanym za jakiegoś odmieńca, idiotkę, która pozwala na takie traktowanie. W sumie trochę racji w tym jest :( Nie jesteśmy razem od 4 miesięcy. Nie było żadnej szczerej rozmowy, tylko napisał do mnie parę słów. Że jest mu przykro, że on też ma jakieś złe odczucia (!), że mnie przeprasza, że nie potrafi być inny raniąc tych których kocha... Przez jakiś czas było zero kontaktu. Byłam spokojniejsza. Potem zaczęły się wiadomości czy ze mną wszystko ok, że się martwi, nawet jak nie jesteśmy razem itp. Pod pretekstem przyszedł po jakieś rzeczy ( pozostawiał część rzeczy w naszym wspólnym mieszkaniu, nie mogłam go przekonać do zabrania ich), podrzucał coś do skrzynki na listy. Próbował nawet zadziałać na wielką chemię, która była między nami... Powiedział, że zawsze mogę na niego liczyć jakbym go potrzebowała. Że nie jest z niego taki zły chłopak jak myślę.....(!!!) Gra na emocjach??? czy szczere zadośćuczynnienie? sama nie wiem. Ale we mnie coś pękło, choć jak przytulił to wszystko wróciło. Czułam że bardziej się zranię w ten sposób, nawet tym, że szuka kontaktu ze mną. Chyba ten kontakt zburzył mój spokój, nie wiem. A może to było celowe. W międzyczasie zmarł mu ktoś bliski z rodziny. Przesłał mi wiadomość, a ja złożyłam kondolencje. I wtedy znów odczułam jego charakter, bo potraktował mnie w cyniczny sposób, jakby miał pretensję, że za małe wsparcie i zainteresowanie mu okazałam. Jakbym była winna wszystkim problemom rodzinnym które ma. Rzucił jakiś cyniczny tekst. Zabolało, pożałowałam tego telefonu z kondolencjami. Nie wiem o co mu chodziło, co chciał przez to osiągnąć, może dążył do tego żeby się zrewanżować. Rozwaliło mi to cały początkowy spokój. Powiedziałam, że źle się zachował i nie ma prawa na mnie skupiać frustracji i problemów swojego życia. Teraz jest etap, że nie kontaktuje się ze mną jak wcześniej, dał sobie spokój. I chyba tak jest lepiej dla mnie, mniej zdenerwowania jego widokiem czy telefonem. Przyszła do niego korespondencja i musiałam go poinformować. Był zły ;-) Czyżby jego duma została urażona, bo nie rzuciłam mu się w ramiona i nie przebaczyłam wszystkich win? Cierpię w samotności i borykam się z huśtawkami. To co mnie denerwuje to to, że ciągle analizuję. Wszystkie złe i dobre momenty. Widzę ile było złego i to sprawia, że jestem wściekła na siebie. Nad dobrymi momentami z kolei się roztkliwiam. Bo potrafił być czuły, namiętny, troskliwy, potrafił doskonale doradzić w problemach, które miałam, pomóc w wielu sprawach. Potrafił przynieść kwiaty, zrobić niespodziankę, wymyśleć ciekawy urlop i wszystko zorganizować. Potrafił przytulić się jak dziecko i rozśmieszyć do łez. Ale potrafił też obrazić, wykrzyczeć wszystko, trafić w czuły punkt, w kompleksy, które każdy posiada. Potrafił podnieść głos, na moje oskarżenie, że nie ma szacunku, odpowiedzieć, że na niego nie zasługuję.. Nie czuł obowiązku tłumaczenia się z niczego, ja miałam akceptować wszystko. On mnie sprawdzał, ja jego nie, bo nie znosi jak się go kontroluje. Kiedy zapytałam, czy w jego życiu jest inna kobieta i dlatego mnie tak traktuje i tak rani, odpowiedział, że on nie z takich co wbijają nóż w plecy. Kiedyś powiedział, że powinien posłuchać dobrej rady i zaakceptować ofertę pracy w innym kraju, bo ten ktoś mu powiedział, żeby nie poświęcać się dla dziewczyny....Nawet nie myślał co ja przez to poczuję. Plany na przyszłość, a zero poczucia bezpieczeństwa.
Chciałabym, żeby przyszedł moment obojętności, żeby już mi było wszystko jedno, żebym nie myślała, żyła bieżącymi sprawami.
To był związek ciągłego szarpania się, udowadniania mu że się staram, znoszenia upokorzeń, ciągłego dostosowania się do jego wybuchów i humorów. I kompletnie nie rozumiem czemu po tym wszystkim człowiek jeszcze to wszystko analizuje, bo przecież patrząc z boku widać lepiej. Chyba te piękne chwile burzą realistyczne podejście, nie można się całkiem skupić na tym, co było złe. Staram się dzień w dzień znaleźć jakieś lekarstwo na ten stan, bezsilności, huśtawek, braku chęci do robienia czegokolwiek, do zmiany swojego życia, choć mam taką okazję. Mogę wyjechać, zostawić wszystko za sobą. Tylko ten krok do przodu trzeba zrobić, niby mało, ale aż tyle....
Też tak mieliście? Czy długo się czeka aż to wszystko przejdzie, aż się stanie na nogi i zacznie znów żyć????
Avatar użytkownika
pysiunia
 
Posty: 94
Dołączył(a): 20 kwi 2009, o 22:19
Lokalizacja: z mojej przystani

Postprzez limonka » 21 kwi 2009, o 18:14

hciałabym, żeby przyszedł moment obojętności, żeby już mi było wszystko jedno, żebym nie myślała, żyła bieżącymi sprawami.


wiem ze banalnie to brzmi ale taki moent nadejdzie kiedy najmniej sie go spodziewwasz potrzeba tylko czasu:)

To był związek ciągłego szarpania się, udowadniania mu że się staram, znoszenia upokorzeń, ciągłego dostosowania się do jego wybuchów i humorów.


dobrze ze zdalas sobie z tego sprawe...zaslugujesz na poczucie bezpieczenstwa, respekt, milosc, cieple slowa....a nie tylko ochlapy "milosci"

trzymam kciuki abys wytrwala w postanowieniu i tych drzwi juz nie otwierala:)
Avatar użytkownika
limonka
 
Posty: 4007
Dołączył(a): 11 wrz 2007, o 02:43

Postprzez April » 21 kwi 2009, o 18:37

..........
własnie poczułam się ze to ja jestem w potrzasku.
pysiunia....zaczyna mi sie podobny schemat?
jejku....
April
 

Postprzez pysiunia » 21 kwi 2009, o 19:35

---------- 19:31 21.04.2009 ----------

caterpillar napisał(a):Witaj pysiunia!
no wlasnie
"Jestes bogatsza o jedno doswiadczenie - nie zmarnuj tego."
tez tak uwazam i zgadzam sie z tym,ze lepiej zmarnowac 3 lata niz cale zycie.

U mnie w rodzinie tez jest ..a raczej byl podobny zwiazek i poniewaz ja tez nie mieszkam w PL historia zaczynala sie podobnie do Twojej a i pewnie koniec bylby taki sam.

hmm podobno milosc pokona wszystko ..a jednak,te roznice kulturowe czasem sa nie do przejscia i najciekawsze jest to ,ze to wlasnie kobiety musza sie podporzadkowywac :roll:
Wiem ,ze taka historia mogla Ci sie przytrafic nawet z Polakiem ale ja w wiekszoci obserwuje to w zwiazkach roznokulturowych i wiem ,ze "egzotyka" jest pociagajaca ale mysle ,ze trzeba byc jeszcze bardziej ostrozniejszym..nawet gdy sie mieszka na neutralnnym gruncie.

wiem,ze moja wypowiedz to troche "musztarda po obiedzie" :wink: no ale moze na przyszlosc...

Pisalas o tym ,ze jestes zaradna i ciekawa swiata..wiec ja wierze,ze wrocisz na swoj tor i bedziesz jeszcze szczesliwa.

pozdrawiam!



Mój partner był z południa Europy, więc bardziej spodziewałabym się takiego zachowania po kimś z Arabii Saudyjskiej na przykład :wink: Wydawało mi się na początku, że nie ma aż takich różnic, też kraj katolicki, tradycyjna rodzina itp. Tylko w tej tradycji i roli kobiety trochę szacunku zabrakło.. A dla mnie to podstawa. Trochę nie podoba mi się schemat, że żona jest na niższej pozycji, niby wielki szacunek do roli matki, do tego co robi w domu, a jednak trochę jej się obrywa i wszystko robi sama.
Patriarchat jakiś, nie wiem...

---------- 19:35 ----------

April napisał(a):..........
własnie poczułam się ze to ja jestem w potrzasku.
pysiunia....zaczyna mi sie podobny schemat?
jejku....


April, napisz coś więcej, ja jestem nowa na forum, ale mam nadzieję, że będę tu zaglądać często
:)
Avatar użytkownika
pysiunia
 
Posty: 94
Dołączył(a): 20 kwi 2009, o 22:19
Lokalizacja: z mojej przystani

Postprzez matylda » 21 kwi 2009, o 19:36

pysiunia napisał(a): Cierpię w samotności i borykam się z huśtawkami. To co mnie denerwuje to to, że ciągle analizuję. Wszystkie złe i dobre momenty. Widzę ile było złego i to sprawia, że jestem wściekła na siebie. Nad dobrymi momentami z kolei się roztkliwiam.


Rozumiem doskonale. Takie huśtawki nastrojów są bardzo wyczerpujące - mam to samo, nic mi się nie chcę. Ale wierzę, że to w końcu minie! I tego Tobie życzę.

A moment zobojętnienia przyjdzie na pewno - to będzie impuls, który sprawi, że Twoje myślenie wskoczy na inny tor.

Myślałaś może o pomocy specjalisty?
Avatar użytkownika
matylda
 
Posty: 659
Dołączył(a): 6 lip 2007, o 17:54
Lokalizacja: nibylandia

Postprzez pysiunia » 21 kwi 2009, o 19:52

matylda napisał(a):
pysiunia napisał(a): Cierpię w samotności i borykam się z huśtawkami. To co mnie denerwuje to to, że ciągle analizuję. Wszystkie złe i dobre momenty. Widzę ile było złego i to sprawia, że jestem wściekła na siebie. Nad dobrymi momentami z kolei się roztkliwiam.


Rozumiem doskonale. Takie huśtawki nastrojów są bardzo wyczerpujące - mam to samo, nic mi się nie chcę. Ale wierzę, że to w końcu minie! I tego Tobie życzę.

A moment zobojętnienia przyjdzie na pewno - to będzie impuls, który sprawi, że Twoje myślenie wskoczy na inny tor.

Myślałaś może o pomocy specjalisty?


Dziękuję :-) W trakcie i zaraz po zerwaniu byłam maksymalnie zajęta, praca i po pracy niemal wszystkie wieczory, bo miałam studiowanie. Uczyłam się do bólu. To mi pomogło przetrwać jakoś jego pakowanie i wyprowadzkę. Swoją drogą to coś okropnego, patrzeć jak Twój mały, mozolnie zbudowany światek upada jak domek z kart. Jesteś z kimś codziennie, spędzasz każdą chwilę, dzielisz zycie i mieszkanie, a ten ktoś powoli odchodzi, zabiera rzeczy i zostaje ogromna pustka. Jedyne pocieszenie to takie, że to ja go o to poprosiłam, choć resztki szacunku do samej siebie mi zostały... Nie wiem czy przez to przykre doświadczenie będę miała odwagę znów zaufać na tyle, by z kimś zamieszkać. Bardzo się boję jeszcze raz przez to przechodzić. Oczywiście ja zostałam na tym wspólnym mieszkaniu i dodatkowymi wspomnieniami musze sobie radzić. Jakieś przedmioty, wspólne kąty, wszystko mi go przypomina. Masochizm w najlepszym wydaniu.... :P
O pomocy specjalisty nie myślałam, bo na początku jakoś sobie radziłam, a teraz to porażka. Nie mogę się pozbierać, wszystko robię mechanicznie. Śpię żeby nie myśleć, a potem znów myślę i nie śpię. Chodzę do pracy i skupić się nie mogę. Wszystko zrobiło się mało ważne. I takie pragnienie żeby uciec jak najdalej stąd, zacząć nowy etap w innym miejscu. Może powinnam posłuchać tego głosu, tylko czy to coś pomoże? Nie ucieknę od samej siebie, swoich odczuć i emocji. Może nie myślałabym, że on tu nadal gdzieś jest. Skupiłabym się na nowym miejscu i środowisku, była zajęta. Na razie łykam ziółka i czekam aż cokolwiek się zmieni.....Masz rację te huśtawki są wyczerpujące, zabierają całą energię..Ale ciągle walczę o siebie. Nie wiem czy dobrymi metodami. Nie wiem czy specjalista pomoże z tymi uczuciami, które się we mnie kłębią, destruktywnymi emocjami. Podobno po zerwaniu przechodzi się etapy, od rozpaczy, po smutek, złość i obojętność. Czekam na ostatni etap...
Avatar użytkownika
pysiunia
 
Posty: 94
Dołączył(a): 20 kwi 2009, o 22:19
Lokalizacja: z mojej przystani

Postprzez April » 21 kwi 2009, o 21:20

April, napisz coś więcej, ja jestem nowa na forum, ale mam nadzieję, że będę tu zaglądać często

Ja nie jestem tu wcale nowa. i zagladam czesto choc mało teraz piszę.
Po prostu wiele sytuacji powiela sie z moja, jak ta zazdrosc to wybuchanie, nerwowosc, zwalanie winy na mnie....
zadzwoniłam szybko do niego i zapytałam o kilka spraw dotyczacych nas...
zapytał "kto Ci co powiedział" na co ja ze nic i nikt... cos tam odsapnął ze znów cuduję.
jestem dość młoda jeszcze mogę dokonac wiele wyborów w zyciu.
ps: wystraszyłam sie ostatnio bo On gdy rozstawialismy sie powiedział cos co mnie wystraszyło. oczywiscie ze potem przeprosił bo niby nerwy go poniosły, ale strach i lęk pozostał...
April
 

Postprzez pysiunia » 21 kwi 2009, o 21:36

April napisał(a):
April, napisz coś więcej, ja jestem nowa na forum, ale mam nadzieję, że będę tu zaglądać często

Ja nie jestem tu wcale nowa. i zagladam czesto choc mało teraz piszę.
Po prostu wiele sytuacji powiela sie z moja, jak ta zazdrosc to wybuchanie, nerwowosc, zwalanie winy na mnie....
zadzwoniłam szybko do niego i zapytałam o kilka spraw dotyczacych nas...
zapytał "kto Ci co powiedział" na co ja ze nic i nikt... cos tam odsapnął ze znów cuduję.
jestem dość młoda jeszcze mogę dokonac wiele wyborów w zyciu.
ps: wystraszyłam sie ostatnio bo On gdy rozstawialismy sie powiedział cos co mnie wystraszyło. oczywiscie ze potem przeprosił bo niby nerwy go poniosły, ale strach i lęk pozostał...


Nie wiem co Ci powiedział, ale moja rada to nie ignorować drobnych sygnałów. Obserwować. Mój w nerwach (niby) też mnie obraził lub mówił coś co mnie raniło. Ale potem to się pogłębiało i spirala się nakręcała. Dbaj o siebie i nie pozwól się krzywdzić
Avatar użytkownika
pysiunia
 
Posty: 94
Dołączył(a): 20 kwi 2009, o 22:19
Lokalizacja: z mojej przystani

Następna strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: iagihakaga i 227 gości

cron