Nie musicie tego czytać, pewnie i tak nikt tu nie zajrzy Piszę nieskładnie(burza myśli)...
Mam osiemnaście lat, kilka lat walczę z autoagresją- są wzloty i upadki. Od zeszłego roku do teraz zeszłam na sam dół:
trzy próby samobójcze, i walka z cięciem się. Ostatnie miesiące nie mogłam się pociąć, byłam zbyt mocno kontrolowana w domu i moje myśli przeszły na temat mojej własnej śmierci. Od dwóch tygodni, codziennie przed snem marzę o własnej śmierci, coraz bardziej oddalam się od tych, którzy mi jeszcze pozostali... Tak jak wcześniej mogłam mieć jeszcze nadzieję, że z moich problemów jest jeszcze jakieś wyjście, tak teraz nie widzę na to żaddnej szansy. ŻADNEJ Szukałam (ok. roku temu) pomocy:
Ci, którzy wydawali mi się najbliżsi nie wzięli mnie na serio, oczywiście jeśli chodzi o sznyty na rękach uwierzyli (pamiętam słowa: każdy ma słabszy dzień, prawo do dołka, ty bardzo głupio postąpiłaś, ale to się napewno więcej nie powtórzy, taki jednorazowy incydent! tak, napewno.), ale raczej w to, co chcieli uwierzyć... Nie chciałam ich zawieść i udało mi się na długo tłumić i pilnować, by się nie pociąć (a jak juz nie wytrzymywałam naprawdę, to musiałam się b.kryć, albo zrobić to tak, by móc zwalić na domowe zwierzęta, to nie było to, to mi nic nie dało, bynajmniej tyle ile by mogło )... Teraz wiem, że długo już nie wytrzymam Moje myśli są coraz bardziej natrętne Muszę dać upust tym emocjom, po prostu muszę
Muszę się pociąć bardzo mocno,
muszę umrzeć! CHCĘ UMRZEĆ, bo tylko śmierć może mi zapewnić spokój (nawet od mych natrętnych myśli)...
Wiem, że pomocy już od nikogo nie otrzymam.
Wiem, że prędzej czy później uda mi się! Jestem do tego zdolna
A nie tego chciałam
P.S. Przepraszam, że...