Przegrywam...

Problemy z rodzicami lub z dziećmi.

Przegrywam...

Postprzez black_nothing » 14 kwi 2009, o 21:11

Ostatnio moje życie nie ma wogóle sensu. Nigdy nie sądziłem, że
dotrę do punktu gdzie nie ma już niczego ważnego. Wszystko to dzięki
moim rodzicom. Żyję od kiedy pamiętam w poczuciu strachu i winy.
Każde drobne przewinienie było surowo karane. Najczęściej były to
słowa a czasem także czyny. Wychowano mnie w duchu perfekcjonizmu.
Dorastając okazywałem bunt, który był tłumiony i często po prostu
wyśmiewany. Kilka lat temu zachorowałem na nerwicę. Miałem w nich
wsparcie. Wtedy uwierzyłem, że będzie lepiej. Jednak gdy najgorsze
minęło. Wszystko wróciło do normy. Szukam pracy. Te poszukiwania nie
są intensywne. Wiele razy ją podejmowałem. Ale zawsze szybko
rezygnowałem. Wzmagał się we mnie lęk. Choć radziłem sobie i szybko
uczyłem się nowych rzeczy. Nie obawiałem się ludzi w pracy.
Obawiałem się rodziców. Czuję lęk przed popełnieniem błędu, który
nie wynika bezpośrednio z nerwicy. Boję się ich reakcji, ocen,
porównań i niesprawiedliwych określeń. Jestem im wdzięczny za wiele
spraw. Za pomoc. Tylko po co mi pomagali skoro wpędzają mnie z
powrotem w to samo? Czy ta pomoc była szczera? Dla nich liczą się
dwie rzeczy: kasa i sielanka. Nawet nieszczera sielanka jest dobra.
Dzięki ich postawie rozpadł się niedawno mój związek z kobietą,
którą bardzo chciałem pokochać. Była przez nich oceniana surowo. Po
prostu nie była dla mnie. Ona też niepotrafiła mi pomóc. Wesprzeć.
Miała wiele swoich problemów. Wiele razy zostawiała mnie samego ze
sobą. Pokonałem wtedy wiele barier. Wiele razy wygrywałem z samym
sobą. Odeszła. Bo bała się moich i swoich rodziców, którzy także
mnie nie akceptowali. Nie miałem pracy. Ona miała syna. Sytuacja
znowu rozbijała się o pieniądze. Coraz częściej nie mam ochoty na
nic. Pragnę tylko spać. Choćby leżeć. Pojawaiją się myśli o śmierci.
Choć czasem chcę po prostu uciec. Choćby pod most. Zacząć cokowliek
się uda zacząć. Wielu by mnie wyśmiało. Ale czuję się słaby.
Zmęczony moją niemocą. Brakiem zdecydowania. Wierzę i czuję, że nic
dobrego mnie nie czeka w życiu. Czasem szukam kogoś kto mógłby mi
choć trochę pomóc. Dać szansę i pozwolić uciec stąd. Od nich.
Pozwolić mieć własne ja i popełniać błędy i pozowlić mi za nie
odpowiadać. Bez obelg. Bez wyśmiewania i porównywania. Nie wiem co
mam zrobić. Coraz częściej chcę umrzeć. Ale coś mie nie pozwala.
Jaką drogą mam podążyć? Prosze o pomoc. O kilka słów.

Nie mam pieniędzy. Pracowałem
kilka razy po jednym miesiącu. Wszystkie swoje oszczędności wydałem
będąc z wspomnianą dziewczyną. Pomogłem spłacić jej kilka długów. To
nie jest wygodnictwo czy jak to rodzice nazywają: nieróbstwo. Ja
tragicznie się czuję mając tyle lat i wciąż będąc na ich garnuszku.
Ale wkopali mnie w ziemię bardzo głęboko. Oni i choroba, do której
się przyczynili. Gdy szukam pracy także nie jest mi łatwo. Mam
ubogie CV. Ciągle muszę ukrywać tę lukę w moim życiorysie. Gdy uda
mi się coś złapać to jestem od razu przez nich prześwietlany. A czy
przeczytałem dobrze umowę? A co to za praca? I od razu zaczyna się
krytykowanie. A że za mała kasa. A że się nie opłaca. A że syn
koleżanki mamy jest w dużym mieście i robi karierę. Ja jestem nikim
a on sobie mimo trudności radzi. A choroba to tylko i wyłącznie moja
wina i nigdy w dzieciństwie nie byłem nawet uderzony czego teraz
bardzo żałują. Mam 29 lat i od tylu lat jestem dla nich problemem.
Często żałuję, że wyzdrowiałem. W chorobie poczułem jak wspaniały
może być człowiek. Tymi ludźmi byli lekarze. Odtrąciłem wszystkich
znajomych. Często zachowywałem się jak moi rodzice. Oni też nikogo
nie mają. Nikt tu nie przychodzi w odwiedziny. A gdy przyjdzie to
jest za plecami obgadywany i osądzany. Jeśli istnieje piekło to tak
właśnie ono wygląda. Wiem, że może być inna, pozytywna droga. Ale
stać mnie tylko na tą najgorszą. Bo nawet nie mam z kim porozmawiać.
Co z tego, że materialnie nie mam źle? To nie jest moje i oddam to
wszystko za to co w życiu jest najważniejsze. Za miłość, życzliwość
i ciepło:(

Napisałem do mojej byłej dziewczyny. Przeprosiłem ją za swoje zło
wobec niej. Oddzwoniła. Rozmawialiśmy. Było nawet miło. Pisałem
jeszcze wiele razy. Ale milczy. Gdy ją poznałem musiałem walczyć o
nią od początku. Czekała na kogoś kto ją oszukał. Bałą się, że gdy
go spotka to cośsię w niej do niego obudzi. I spotkała go.
Przypadkowo. Wtedy wybrała mnie. Robiłem wiele by u niej być i jej
pomagać. Po prostu być i czuć jej obecność. Po każdym powrocie
miałem od rodziców masę komentarzy. Co ja robie? To rozwódka i ma
dziecko! Musiałem ją ukrywać. Wstydzili się jej. Zresztą mnie także
się wstydzą. Ona tego nie robiła wobec swoich znajomych. Ukrywała
mnie tylko przed swoimi rodzicami. Nie pracowałem. To był wstyd. Nie
dla niej ale rodzice jej pomagali. Chciała w ten sposó uniknąć ich
komentarzy w stosunku do niej. Bardzo monco wziąłem się wtedy w
garść. Szukałem w każdy możliwy sposób czegoś w miarę konkretnego.
Pracy było dużo. Ale nigdzie mnie nie chcieli przyjąć. Moje CV.
Wiadomo. Choroba wracała. Wpadałem już nie w dołki a w doły. W
trudno ukrywanych momentach ataku lęku moja była zachowała się
najgorzej jak tylko można. Często się z nią rozstawałem.
Niepotrafiłem się przytulić czy załagodzić niezrozumiałych i
konfliktowych sytaucji. Uciekałem by potem tego żałować i czuć
nienawiść do siebie samego. A w domu słyszałem starą śpiewkę. Gdy
się rozstaliśmy to moi rodzice odetchneli. Poczuli ogromną ulgę. Nie
musieli się już podwójnie wstydzić za mnie. W sytuacji z dziewczyną
jest dużo mojej winy. I tym jest to tragiczne, że gdzieś tam
naprawdę była miłość. Przepraszam, że tyle piszę. To lepsze niż
milczenie. Nawet jeśłi mało osób słucha.

Nigdy nie chciałem życia, które będzie ciągłą walką. Nie chcę przez
całe życie zawsze się podnosić. Nie wiem skąd czerpać tyle siły.
Wiem, że nie mam najgorzej. Ale to moje piekło. Nigdy nie
licytowałem bólu i cierpienia. Tego nie da się po prostu tak
określić. Ta dziewczyna mimo wszystko mnie kocha, myśli o mnie
pozytywnie. Gdzie teraz jest? Gdzie są wszyscy, którzy nic do mnie
tak naprawdę nie mają? Czasem chcę żyć. Słuchać i grać muzykę, którą
kocham. Ale nie wiem czy potrafię żyć dla siebie samego. Od dwóch
dni nie wychodzę z pokoju. Nie jem. Piję tylko wodę z kranu. Wciąż
leżę w łóżku. Raczej czuwam niż śpię. Pokój wypełnia tylko muzyka. I
oczekiwanie na tych kilka słów tutaj. Myślę o śmierci. Choć wiem, że
napewno będzie jeden człowiek, któego zawiodę tym. I nie znam tego
człowieka. Nigdy tak źle się nie czułem. Często czuję się jak gów...
Straciłem tyle lat. Mam drugie tyle walczyć? O co? O starość? Czasem
czuję, że jestem w głębi niezwykle kochającym i ciepłym człowiekiem.
Ale ta skorupa jest zbyt gruba. Nikt czegoś takiego jak ja nie chce.

Czasem
myślę czy nie mają racji? Może nerwica powstała sama a może ja sam jestem jej winny? Ale gdy jako dziecko zbiłem neichcący szybkę od
akwarium to ta wina była tak ogromna by od ojca dostać twardą gumową
rurką? Czy ktoś z was był uczony tabliczki mnożenia wyzwiskami i tym
wspomnianym wczesniej kawałkiem gumy? Dlaczego czasem myślę, że mają
rację? Byłem żywym dzieckiem. POtrafiłem się cieszyć żcyiem.
Organizowałem wszystkich znajomych na podwórku. Byłem liderem.
Pełnym życia. Teraz jestem liderem umarłych. Zupelna odwrotnoscia.
Dziwakiem. Zazdroszcze ludziom ktorzy potrafia sie szczerze cieszyc.
Chocby mieli sie smiac jak glupi do sera. Fascynujace jest to, ze
sie tego wypieraja. Ze jakby nic nie pamietaja. A wiele razy o tym
mowilem. Co to za ludzie? Dlaczego tutaj trafilem? Za jakie grzechy
zanlazlem sie w tym meijscu? Co niepozwala mi odnalezc siły?
black_nothing
 
Posty: 8
Dołączył(a): 14 kwi 2009, o 20:53

Re: Przegrywam...

Postprzez Amir » 15 kwi 2009, o 11:29

black_nothing napisał(a):Wszystko to dzięki
moim rodzicom. (...) Co niepozwala mi odnalezc siły?

wydaje mi sie, ze skoro nie udalo ci sie wychowac rodzicow w wieku 14 lat, to nie uda ci sie ich rowniez wychowac w wieku lat 44

czas odejsc z domu -

poniewaz mlodosci (ani tej przepieknej, ani tej brzydkiej) i tak juz nie przedluzysz, i tak
Avatar użytkownika
Amir
 
Posty: 486
Dołączył(a): 24 lut 2009, o 08:31

Re: Przegrywam...

Postprzez ewka » 15 kwi 2009, o 11:47

black_nothing napisał(a):Straciłem tyle lat. Mam drugie tyle walczyć? O co? O starość?

O siebie. Czy warto liczyć "stracone" lata? Lepiej liczyć te "wygrane"... a te mogą być przed Tobą, o ile tej walki nie oddasz walkowerem.
:serce2:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez Jaga » 15 kwi 2009, o 11:51

Nigdy nie zrzucisz tej skorupy, dopóki tkwisz w tym piekle. Spróbuj zrobić cokolwiek po swojemu, zacznij od jakiejkolwiek pracy, żeby w końcu wyjść ze swojego pokoju i z domu rodzinnego. Rodziców nie zmienisz, możesz zmienić tylko siebie. Piszesz, że straciłeś wiele lat. Czy chcesz stracić całe swoje życie? Moim zdaniem lepiej stracić wiele lat, aby w końcu podnieść się i żyć, niż stracić całe życie, bo mamy je tylko jedno. Myślę również, że powinieneś gdzieś poszukać fachowej pomocy. Nikt nie da Ci szansy, jesli najpierw nie dasz jej sobie sam
Jaga
 
Posty: 68
Dołączył(a): 6 kwi 2009, o 13:21
Lokalizacja: WLKP

Postprzez black_nothing » 15 kwi 2009, o 12:44

Usłyszałem od nich wiele przykrych słów. To tylko ludzie. Ale nieludzccy. Najgorsze jest to poczucie winy, które skutecznie we mnie wzbudzają. Często słyszę a kto nimi się na starość zaopiekuje? Kto ich pochowa i za co? Jestem nieudacznikiem i smierdzącym leniem. WYrażają obawę o swoją przyszłość. POmogli mi. Materialnie. Organizacyjnie. Ale nigdy duchowo. Nigdy tego niepotrafili. Są najlepsi w sztuczności. W rzeczach, któe nie wymagają cech interpersonalnych. Nawet jeśli im się udało. To nawet długi czas potem potrafili to obrócić w pył. Po co pomagają? Czy zawsze musi być coś za coś? Czy zawsze pomoc musi być interesowna? Po co pomagają skoro zaraz słyszę takie słowa? Często mówią czego to oni się dorobili. Chodzi o mnie. Mówią to z żalem. Bo nieradziłem sobie z życiem. Bo zachorowałem i niepotrafię się sam podnieść. Tego siędorobili. Nieudacznika. Złe jest to, ze przepełnili mnie swoim jadem. I potrafiłem byc wobec ludzi taki jak oni. Bardzo mnie to bolało. Niepotrafiłem znieść tych odczuć. Nienawdzę siebie za to. Miałe mdziewczynę. Według moich rodzicow skazona. Była rozwdka i miala syna. Walczylem o nia. Wybrala mnie i pokochala. Zawalczylem z nerwica. Nie raz. POkonywalem siebie i swoje slabosci by zdobyc prace. BY moc je jpomagac. Czasem mi sie udawalo. Ale to bylo za mało. Nie bylo mnie stac na wyjazdy czy na wyjscia z nia. Narzekala na to. Patrzyla na mnie jak na fabryke kasy. To mnie zalamywalo. Nie wierzylem juz w siebie. Zaczalem przegrywac z nerwica. UCiekalem od niej. Milczalem. Dystansowalem sie. Wiem, ze tym ja krzywdzilem. Mimo to kochala mnie. POtrafila zostawic w napadzie leku samemu sobie. Zlekcewazyla mnie gdy o malo w wypadku nei stracilem zycia. Wyabczylem jej. ALe przegralem z choroba. NIe mam pojecia czy jestem winny czy nie? Przeczytalem gdzies ze moge wybaczyc ale nei musze i moge z tym szczesliwi zyc. Czy jest to mozliwe? Czy wtedy bede niewinny?
black_nothing
 
Posty: 8
Dołączył(a): 14 kwi 2009, o 20:53

Postprzez Jaga » 15 kwi 2009, o 13:48

Musisz przerwać ten zaklęty krąg, wyjść z niego. W przeciwnym razie nigdy nie uwolnisz się od poczucia winy. Twoi rodzice "zrobili" z Ciebie "nieudacznika". Pozostając w domu rodzinnym skazujesz siebie na niekończącą się bolesną "grę" w "pomocnych rodziców i marnotrawnego syna", psychologiczną, wyniszczającą grę w "katów i ofiarę". Tak mocno wszedłeś w rolę "nieudacznika" czy "ofiary swoich rodziców", że nie potrafisz już myśleć o sobie w innych kategoriach, jesteś "uzależniony". Najlepszym wyjściem dla Ciebie jest zatroszczenie się o samego siebie poprzez podjęcie jakiejś terapii, a przede wszystkim znalezienie jakiejś stałej pracy(nie po to żeby spełnić czyjeś oczekiwania, ale po to żeby siebie utrzymać i wziąć odpowiedzialność za swoje życie), która pozwoli Ci na niezalezność finansową i tym samym opuszczenie domu rodzinnego.
Jeśli chodzi o dziewczynę, to naprawdę nie chciałabym dokonywać tutaj osądu, ale jeśli naprawdę Cię kochała, to nie powinna rozpatrywać Cię w kategoriach "fabryki kasy" i stawiać tego typu oczekiwań, o których wspomniałeś. Tym bardziej, że jak napisałeś i tak pomagałeś jej finansowo. W związku dwoje ludzi pracuje i stara się, żeby możliwe było zaspokojenie potrzeb materialnych, wspólne wyjazdy, wakacje. Oczywiście są sytuacje, kiedy tylko jedna osoba w związku zarabia. Wówczas druga strona nie powinna stawiać nierealnych pod względem finansowym wymagań i oczekiwać, że partner zapewni jej wymarzony standard życia, lecz równiez w jakiś sposób angazować się w budowanie wspólnego dobra. Trzeba patrzeć na takie sytuacje realnie, a nie tylko stawiać oczekiwania. Mężczyzna to nie sponsor.
Jeśli chodzi o kwestię wybaczenia, to myślę, że to jest zawsze indywidualna sprawa, zależy od naszych osobistych uczuć do danej osoby, okoliczności, w których dana osoba skrzywdziła czy zawiodła nas, postawy tejże osoby. Uważam, że jest możliwa taka sytuacja, żeby żyć szczęśliwie nie wybaczając. Do wybaczenia nikt przede wszystkim nie może nas zmusić. Wybaczamy, kiedy czujemy, że jestesmy w stanie wybaczyć. Istota wybaczenia to własnie to, że dokonujemy tego z własnej nieprzymuszonej woli.
Kwestia winy to też zawsze indywidualna sprawa. Nie da sie w tak skomplikowanej sytuacji, a na taką własnie wygląda historia Twojej znajomości z tą dziewczyną, dać jednoznacznej odpowiedzi tak lub nie. Podejrzewam jednak, że w Twoim przypadku jest tak, że obwiniasz siebie samego za bardzo, poczucie winy to zdaje się Twój "najwierniejszy kompan". Nie pozwól na to, żeby ono rządziło Tobą zawsze, w każdej sytuacji.
Jaga
 
Posty: 68
Dołączył(a): 6 kwi 2009, o 13:21
Lokalizacja: WLKP

Postprzez black_nothing » 15 kwi 2009, o 14:47

---------- 14:22 15.04.2009 ----------

Wiesz. Gdy byłem chory moje codzienne życie było znacznie mniej komfortowe. Ale miałem cel. Od jakiegoś momentu chciałem pokonać ją. Wykorzystywałem najmniejszy moment by podnieść się i ustawić wobec niej wyżej. W innej, bardziej dogodnej pozycji. Teraz gdy jestem jakby wolny od jej objawów. Nie mam celu. Mam wiele problemów. Zbyt szybko chcę coś zbudować. Kochać. To nigdy się nie uda w taki sposób. Szybko zaczynam kochać kogoś. Kogoś kto szybko mnie zawodzi, odtrąca i często wykorzystuje moje słabości. Ale ja też tak robiłem. Dlatego nie usprawiedliwiam się. Nie mogę sobie jednak mimo tych oczywistych moich błędów odmówić naiwności. Zwykłej naiwności. Miało być tak pięknie. Mimo oczywistych faktów czuję, że jestem od niej uzależniony. Brakuje mi wielu chwil i emocji. Ciągle mam chęć pisania do niej. Kontaktu. Choć coraz bardziej zadaję sobie pytanie po co? A nawet wobec rodziców. Czasem mam odczucie by zostać. By się zaadaptować. Przyznać im rację i mieć przynajmniej względny spokój. ALe mam niepokorną duszę. Jest dzika i wbrew wszytskiemu bardzo wolna. Często zazdroszczę wilu ludziom, że maja po prsotu rodzicow. Moga na nich liczyc. Rozumieja sie. Wspieraja. Az serce sie kraje. Czasem trudno z tego zrezygnować. ALe ja tak nie mam. I nie chcę sprawdzać czy mieć będę. Nikt przez tyle lat nade mną nie pracował dobrze. Nie chcę tracić czasu by odbudowywać z nimi relacje. Jełśi mam go wykrozystać to tylko dla siebie. Dla zbudowania swojego życia. Swojej przystani. Swoje jprzyszłości. A tu niech się dzieje co chce. Chciałem nie jeden raz odejść na tamtą stronę. Wiem, że tym poakżęim, że mieli rację. Że faktycznie byłem nienormalny. Czy warto? Czy może lepiej żyć i mieć się dobrze. Tak by ta myśl ich wgniatała gdy spróbują pomyśleć dobrze o sobie. Gdy tak oboje sterczą w oknie. POdglądają co robią sąsiedzi i rodzina. Te analizy. Plotki. Zlosliwe uwagi i przykre epitety. Słuszne czy tez nie. Robi mi się niedobrze. Wtedy czuje, ze nie ma mswojego zdania. A jelsi je mam to zawsze jest niesluszne. Tak. Poczucie winy to"moj wierny kompan". Tak jak przegrana i pustka. Ale to dzieki sobie przegrywam. Moja byla dziewczyna mowila o usmiechu i radosci. By zapomniec o tym co sie wydarzyło. Czulem, ze buduje kolejna pustke. Tylko na odwrot. Nie byla juz przesycona szaroscia tylko kolorami. ALe to byloby sztuczne, plastikowe i dziwne. Czasem ma mochote usmiechac sie jak przyslowiowy glupi do sera. Ale nie takie zycie chce sobie budowac. Jestem introwertykiem. Duzo biore na siebie. Duzo chowam w sobie. Czesto chce wybuchnac. UCiekam wtedy w izolacje. W sen. Tlumie to jeszcze bardziej bo wtedy to wcale nie wychodzi ze mnie. Nie ma poczucia swojej wartosci bo bylem wychowywany w takim kliamcie. W takim odczuciu. Oni nie czuja swoich win. Dlaczego ja ma mje czuć? By zachować klasę? By na siłę być innym od nich? Czy to jest aż tak ważne i potrzebne? Dalczego zmuszam się do moralności, której od nich nigdy nie zaznałem? Dlaczego czujęsięwinny wobec tych, któryz wobec mnie tak się nie czują?

---------- 14:34 ----------

Od 19 lat kocham muzykę. Na podwórku często organizowaliśmy udawane koncerty. Bardzo w to głęboko wchodziłem. Angażowałem się. Bo czułem ogromną radośc z tych występów. Pewnego razu zrobiłem sobie fryzurę jak jeden z udawanych muzyków. Dość odważną. Matka kazała wszystko sprzątnąć i koncert nie odbył się. Z domu miałem wyjść gdy mi włosy odrosną. Powód? Co ludzie poweidzą? Wstydziła się. Dla niej zawsze jest ważniejsze co poweidzą inni o mnie. To taka fałszywa moralność. Można robić gnój u siebie byleby nic nie wychodziło na zewnątrz. Zresztą oni nawet tego nie uważają za "gnojową sytuację". Gdy byłe mchory to istotnai palącą kwestią było to y ktokolwiek się nei dowiedział, że choruję. Gdy zacząłem czuć, że coś jest ze mnąnie tak zwierzyłem sięz tego kuzynce. Do dzisaij mają mi za złe, że poweidząłem jej o tym a nie im. Choć nic się nei rozniosło bo może nei jest do końca w porządku dziewcyzną ale potrafi dochować tajemnicy. Poczuli się urażeni bo jej nei lubiąi je jrodziny także. A komu miałem poweidzieć? Im? Kuzynka poweidzała im, ze jest ze mna źle. Pierwsza reakcja moje jmatki? Oczywiscie, że swiruje z nudow i jestem chyba nienromalny. Dopiero gdy keidys nie wytrzymalem i chcialem rozwalic drzwi do lazienki to oprzytomnieli. Zawsze beda mi wypominac ile to ze mna przeszli. A kogos z nich obchodzi ile ja przeszlem z nimi? Wychowalem sie sam? Zgnoilem siebe isamego? PO czesci tak. Tylko daltego, ze uleglem ich pogladom. Ich postrzeganiu rzeczywistosci. To pustka oparta na kasie, oszczednosciach i regularnym placeniu rachunkow. W tych ludziach nie ma zycia. Nie ma radosci. Sa sztywni i pelni nienawisci, zlosci. Czesto bywalem taki sam. Stawalem sie kims takim. Kims od kogo zawsze chialem uciekac.

---------- 14:47 ----------

Rzadko wyjezdzalismy. Dzieki babci zoabczylem choc raz w zyiu morze. Tam byłem najdalej. Nawet jak był wyjazd to nei chcialem. Byl wiecznie krzyk. Wieczne pretensje. O takie rzeycz jak sa ukladane torby. Nie chcialo sie po prsotu nic. Tutaj druga reakcja na moj blad byl juz krzyk i wyzwiska. Czlowieka natrualnie sie boi takich sytuacji. Unikasz ich by uniknac zlego traktowania. Co do "fabryki kasy". Oan czesto mowila, ze potrzebuje faceta a nie utrzymanka. Kogos kto zapewni jej i je jsynowi przyszlosc. Zblizala sie zima. Chlopak nie mial kurtki. Ona tydzien rzoapczala, ze musi zrezygnowac z tipsow bo musi zaczac oszczedzac. I oczywiscie wytknela mi moje nieudacznictwo. Ze jeszcze jestem bez roboty. Ze jeszcze nie dofinasowuje i nie kreuje je jprzyszlosci. Nie ejstem jego ojcem. Nigdy bym zapewne nim sie do konca nie stal. Ale nawiazalem z chlopakiem swietny kontakt. Kupilem mu gitare na urodziny i uczylem grac. Potrafielm zrozumeic jego pasje i uczestniczyc w nich. Brakowalo mu tego. Po prsotu kumpla, ktory rozumie go. Nigdy nie chcialem byc zadnym utrzymankiem. Nie lezalem i nie spalem. To byl aktywny dal mnie czas. I to dawalo mi siłę. Tylko to. A z jej strony nie bylo nic. Oprocz pytan czy cos mam. I coraz wiekszej checi pozbycia sie pijawki jak mnie nazwala. PO rozstaniu zalozylme konto na serwisie randkowym. Wpisalem, ze nei pracuje i szukam pracy. Zwiedzajacych moj profil bylo wielu. Nikt sie nei odezwal. POwod? Wymieniony wyzej. Przkonalem sie, ze jest wiecej takich ludzi. Co paradokslanie mnie uspokoilo. Zawsze robilem cos dal kogos. Chyba nigdy dal siebie. Zle na tym wyszedlem. Bo gdy ja potrzebowalem pomocy. Nie ma nagle nikogo.
black_nothing
 
Posty: 8
Dołączył(a): 14 kwi 2009, o 20:53

Postprzez Jaga » 15 kwi 2009, o 15:20

Prawdziwa zmiana to coś co dokonuje się powoli, zwłaszcza jeśli dotyczy tak zawiłych, głębokich problemów. Nie da się tak po prostu odciąć od tego co boli, od przeszłości. Praca nad sobą jest ciężka, mozolna, wymaga wiele wysiłku. Jeśli chcesz pewnego dnia poczuć się naprawdę wolny, poczuć ulgę, to przede wszystkim najpierw musisz być zdecydowany na podjęcie takiego wysiłku. Nic nie przychodzi samo. Wspominałeś o tym, że kiedy byłeś chory, to miałeś jakiś cel. Teraz też powinienes obrać sobie jakiś cel, który da Ci motywację do walki, nada sens Twojemu życiu. I krok po kroku przybliżać się do tego celu.
Piszesz, że szybko chciałbyś coś zbudować, kochać. Tego nie da się niestety osiągnąć w szybkim tempie. Na dzień dzisiejszy powinieneś przede wszystkim zająć się sobą. Aby móc zbudować szczęśliwy związek najpierw musisz zbudować swoje poczucie wartości, zbudować własną niezależność, poczucie celu i sensu życia. Aby być kochanym, trzeba najpierw pokochać siebie - to bardzo prosta prawda.

Jeśli chodzi o "odchodzenie na tamtą stronę", to naprawdę niczego nikomu w ten sposób nie udowodnisz, a już na pewno nie swoim rodzicom. Nie licz na to, że w ten sposób oni coś by zrozumieli albo że w ten sposób dokonałbyś "zemsty". Twoi rodzice najprawdopodobniej nigdy się nie zmienią. Dla nich na zmianę jest już za późno. Przede wszystkim najpierw musieliby tego chcieć i w ogóle być w stanie dostrzec, że coś robią nie tak, a z tego co rozumiem to tak nie jest.
Dla Ciebie nie jest jednak za późno na zmianę. I tak jak napisałes, swój czas powinieneś wykorzystać na budowanie "swojego życia, przyszłości". Nie na babranie się w swoim domowym piekle. Przestań się na tym koncentrować, przestań zajmować się nimi. tym bardziej, że oni jak widzisz poczucia winy nie mają. W ten sposób nigdy nie ruszysz się z miejsca. Obierz sobie swój własny cel i spróbuj zrobić choć jeden, dwa kroki w jego kierunku. A jeśli potrzebujesz coś wykrzyczeć, wyrzucić z siebie, to poszukaj specjalisty, u którego mógłbyś podjąć terapię. Zachęcam.
Odnośnie Twojego ostatniego pytania - czujesz się winny, bo właśnie takiego rodzaju relację nauczono Cię budować, taka relacja jest Ci najlepiej znana, taką rolę od lat grasz w stosunkach ze swoim rodzicami i przenosisz ją także do innych związków. Może wreszcie czas zacząć się uczyć budowania normalnych relacji pozbawionych poczucia winy i bólu?
Jaga
 
Posty: 68
Dołączył(a): 6 kwi 2009, o 13:21
Lokalizacja: WLKP

Postprzez black_nothing » 15 kwi 2009, o 18:43

---------- 16:03 15.04.2009 ----------

Ktoś niedawno mi poweidział bym sobie dał spokój z kobietami na jakiś dłuższy czas. Bym znalazł pracę i robił to co kocham. Grał muzykę. Coś tworzył i porządkował swoje własne sprawy. Kto ma je uporządkować jak nie ja? Nikt oprócz lekarzy mi w nich nie pomógł nigdy tak realnie i skutecznie. Nie kocham siebie samego. To prawda. Niepotrafię skoro mam wpojony taki a nie inny obraz siebie samego. Często się dziwię gdy kotś obcy mówi o mnie coś zupełnie odwrotnego. Jestem nieufny i nie wierzę częśto w taki określenia. Słyszałem je zbyt rzadko. Moi starzy często mówią, że jak będzie praca i kasa to będą i kobiety. Niestety mają rację. Ja sam się przekonałem, że pieniądze w takich kwestiach potrafiączynić cuda. Tragedia dzieje się wtedy gdy ich nie masz. Życie to życie. Raz kwestie materialne są a raz ich nie ma. Nie chcę by ktoś mi bliski znikał tak jak one przez wzgląd na zmienną sytuację. Często martwięsiętym an wyrost. Może jestem przesadnym idealistą. Wierzę jednak w te ideały. Proponowany przez rodziców świat niepodoba mi się. To tylko szara rzeczywistość, ż którą muszę się stykać i radzić. Ale nie chcę nią wyłącznie żyć. A co na to moi rodzice? Oto kilka cytatów: skonczyles studia a jestes tak malo inteligentny i kulturalny, czemu sie obrazasz jak mowi sie do pracy! nie wolno ci zwrocic uwagi nawet! jestes zmienny! napewno chcesz bym juz umarła! zobaczymy co zrobisz gdy umrzemy! wszytsko ci zabiorą! Ja ma m30 lat pracy a ty ani dnia nie zaznales w pracy! To kilka cytatów. Czy potrafisz Jagunio odszyfrowac tych ludzi chocby z czystej ciekawosci? Prawie 30 lat czasem proboje i niepotrafię. Choc nie raz slyszalem takei teksty w innych domach. Przepracowalem rowne cztery miesiace w swoim zyciu. W roznych miejscach. Zawsze to byo wedlug nich wielkie gow... Wiec czemu maja mi za złe, że rzucałem te gów...? I ldaczego kłąmią, że nie zanzałem ani dnia pracy? Czy ci ludzie jeszcze cokolwiek widzą wokół siebie?

---------- 18:43 ----------

Wiecie. Niedawno matka przyszła do mnie. Zaczeła mnie przytulać i zupełnie innym głosem mówić. Potem zaczęła coś majaczyć, że wkrótce mi da spokój bo na coś jest chora. Jestem wrażliwym człowiekiem. Nawet za bardzo. Zawsze wie jak uderzyć. Przed tą sytaucją wparowała do mojego pokoju i zaczeła sie drzeć. Krzyknąłem by wypie... z mojego życia i dała mi spokój! Nie wytryzmałem. Parę chwil potem zachowała się zupełnie inaczej. Było tak już nie raz. Często tak się zachowuje. Czuję się szantażowany emocjonalnie. Po co to robi? Przecież to puste. Przecież ona nadal niczego nie rozumie. ALe poczułem się źle. Bo poczułem sięzły i winny. Jestem podatny na takie sytuacje. To w gruncie rzeczy jest jakaś chora desperacja i plastik. Ale ja birę takie sytacje zawsze za dobrą monetę. Tak. Zachwiałem się. Mimo to wiem co powinnienem zrobić. Zadzwoniłem do jednego miejsca we Wrocławiu. W sprawie pracy. Może coś z tego będzie. Choć nie iwem co mam do końca myśleć o matce. Mieliście takei sytuacje? Co one pokazały?
black_nothing
 
Posty: 8
Dołączył(a): 14 kwi 2009, o 20:53

Postprzez Jaga » 15 kwi 2009, o 20:58

Zgadzam się ze słowami tej osoby. Najpierw powinno się uporządkować swoje życie, rozwiązać swoje wewnętrzne problemy, potem można pomyśleć o związku z kimś. Tyle teoria, ale w praktyce bywa to trudne do zrealizowania, bo w naszą naturę jest wpisane to, że potrzebujemy i szukamy bliskości. Nikt z nas nie chce być sam. Lęk przed samotnością i potrzeba bycia kochanym powodują, że staramy się znaleźć kogoś, czasami wręcz na siłę. Niestety wchodząc z nierozwiązanymi problemami osobistymi w nowy związek wnosimy w niego nasz ciężki bagaż emocjonalny i najczęściej powielamy w nim dokładnie ten schemat, którego tak bardzo nie znosimy. Budujemy nową relację dokładnie wedle zasad starych i znanych nam dobrze relacji „chorych”, których nas wyuczono, bo innej zbudować po prostu nie umiemy. Co więcej bardzo często podświadomie wybieramy i angażujemy się w znajomość z osobą, która „oferuje” nam taki rodzaj „bliskości” i „miłości”, to znaczy reaguje w znany nam sposób. Dlatego właśnie żeby móc zbudować szczęśliwy, oparty na zdrowych relacjach związek człowiek sam musi najpierw osiągnąć stan wewnętrznej równowagi, dojrzałości, poznać dobrze siebie i nauczyć się jak budować relacje zdrowe, partnerskie. To wymaga czasu.
To oczywiste, że nie potrafisz spojrzeć na siebie z innej perspektywy i zaakceptować siebie, skoro przez tak wiele lat otrzymywałeś od rodziców bolesne, upokarzające komentarze. Jesteś nimi przesiąknięty i działasz w taki sposób, jakby to one były „jedynymi prawdami” o Tobie. Tak bardzo jesteś przez nie zdominowany, że one Tobą rządzą i powodują stan kompletnego życiowego marazmu, który dla Ciebie i dla Twoich rodziców jest ich potwierdzeniem. W ten sposób kółko się zamyka. Tak długo jak tego nie przerwiesz, nie będziesz w stanie spojrzeć na siebie inaczej, nie będziesz też w stanie uwierzyć, że ktoś może mieć o Tobie pozytywną opinię. Jeśli chodzi o rozszyfrowanie motywów postępowania Twoich rodziców, to zadania takiego się nie podejmę. Nie jestem psychologiem, nie znam ich. Tobie również radziłabym skupić się na czymś innym niż analizowanie ich zachowań i wypowiedzi. Serwujesz sobie w ten sposób kolejne zabójcze dawki cierpienia. Skup się na sobie, nie na nich.
Jeśli chodzi o pracę, to niestety czasami trzeba zaczynać od „gów..”, żeby do czegoś dojść. Znam wielu ludzi, którzy wykonują prace daleko odbiegające od ich ambicji, wykształcenia, którzy pracują w ciężkich warunkach bądź w nieprzyjaznej atmosferze. Wszystko po to, żeby po prostu mieć za co żyć, żeby zarabiać jakieś pieniądze. Sama tak zaczynałam. Od czegoś w końcu trzeba zacząć. Nawet jeśli nie jest to wymarzona praca. Praca organizuje człowiekowi czas, w niej nawiązuje się nowe znajomości, kontakty, nabywa nowych umiejętności. Ona też daje człowiekowi poczucie bycia przydatnym, wartościowym. Spróbuj znaleźć pracę i w niej pozostać, nawet jeśli nie będzie ona spełniała Twoich oczekiwań. Niech to będzie Twój pierwszy krok w kierunku nowego życia. Pierwszy krok, który pozwoli Ci na wyjście z domu rodzinnego. Nie myśl o oczekiwaniach rodziców. Po prostu spróbuj zrobić ten pierwszy krok i się nie cofaj.
Jaga
 
Posty: 68
Dołączył(a): 6 kwi 2009, o 13:21
Lokalizacja: WLKP

Postprzez black_nothing » 17 kwi 2009, o 00:01

---------- 21:19 15.04.2009 ----------

Jago. Nigdy nie miałem przeośniętych ambicji. Wiem jak potrafią zeżreć człowieka. Ale mam je tak jak każdy normalny człowiek. Nie mam skomplikowanej i wydumanej filozofii życia. Po prsotu chcę skończyć z plastkiem i mieć w sobie i wokól siebie jak najwięcej naturalności i prawdziwości. Przeraziłem się, że dałem się zwieść zachowaniu matki. Choć na chwilę. Mimo to nie uwierzyłem w to. Oni się nie zmienią. Jest dla nich zbyt późno. Dokałdnie tak jak napisałaś. Praca przeze mnie podejmowana nie była nigdy gównem. Zawsze czytam co podpisuję. Za każdym razem sobie radziłem. Miewałem tremę. Wątpliwości czy dam sobie radę. Ale w naturlanym wymiarze. Nie panikowałem. To sięzaczynało w domu. Tam musiałem sprostać chorym, nadymanym ambicjom. Nie moim. Ich ambicjom. Wypełniłem dziś PIT. Ucieszyłem się, że wyszedł mi dobrze. Moze to głupi powód by się cieszyć ale nie dla mnie. Zrobiłem go sam. Dzięki temu nie nasłuchałem się obelg od ojca gdybym popełnił w nm jakiś błąd. Czuję czasem strach i niepokój gdy ich słyszę. Gdy chodzą po mieszkaniu. To chore. Podzwoniłem dziś po sklepach muzycznych i wysłałem trochę papierów. Może się uda. Jednak na tym nie zakończę. Chcę coś złapać i utrzymać się w tym. Nieważne co poświęcę. Nic mnie tu nie trzyma. I teraz wiem, że zawsze chciałem stąd uciec. Dociera do mnie pewna odwaga i siła. Dzięki Wam:)

---------- 00:31 16.04.2009 ----------

JAgo. Zadzwoniła do mnie przed chwilą moja była dziewczyna. Bardzo mnie tym zaskoczyła. Chciała wiedzieć jak się czuję. Chciała usłyszeć mój głos. Słyszałem ją i cieszyłem się. Mimo tych nieporozumień i trudnego okresu niepotrafię jej zapomnieć. Myślę o niej. Tęsknię. I co najważnijesze wciąż ją kocham. Wiedizałem od dawna, że ma problemy ze zdrowiem. Ale to nei poczucie litości. To troska o kogoś naprawdę mi bliskiego. Mimo tych sytacji wciąż bliskiego. Wiem, że mnie kocha. Czy dzwoniłaby? Czy martwiłaby się? To była szczera rozmowa. Na je jkoszt. Nierpzelewa jej się. Zawsze miałą długi za telefon. Głównie z mojego powodu. Napisałaś, że trudno jest stworzyć szczęśliwy zwiazek gdy nie ma sięrozwiązanych spraw. ALe to trochę jak z decyzją o ciąży. Ludzie planują ją gdy będzi ich na to stać. To rozsądne. I nie powinno być inaczej. Ale w gruncie rzeczy nie ma nigdy dobrego czasu na dziecko. To kiedy może być na dobry związek? Myślę, że jest podobnie. Powiedz. Czy jest możłiwe aby poukąłdać sobie swoje sprawy będąc z kimś? Przecież można spowolnić wiele spraw. Dać sobie czas. Wypośrodkować i spokojnie wszystko wyjaśnić. My za wcześnie się ożeniliśmy ze sobą. W sensie bycia ze sobą. Z tej radośći spotkań i randkowania zaczeliśmy być jak małżeństwo. TO był duży błąd. Czasme nie wiem czy powinnienem do niej wrócić. Wiem co czuję i co powinnienem uczynić. Ale czasem mam obawy. Lęk. Czy to napewno się uda. Nie ejst złą koibetą. ALe jest bardzo zagubiona. Ja też niepotrafię się póki co odszukać. JEdnak wieel zaszło między nami. I oboje mimo wszystko tęsknimy za tym. Za sobą. I w rózny sposób próbujemy to i siebei odzyskać. Życzę tobie Jago i wszystkim spokojnej nocy. Moja dzięki Wam dziś taka będzie. Dobranoc:)

---------- 00:01 17.04.2009 ----------

POnoć jestem rozpieszczonym bachorem i emo. Czy to prawda?
black_nothing
 
Posty: 8
Dołączył(a): 14 kwi 2009, o 20:53

Postprzez Jaga » 18 kwi 2009, o 19:38

Prawdą o Tobie stają się te słowa, w które wierzysz.
Jaga
 
Posty: 68
Dołączył(a): 6 kwi 2009, o 13:21
Lokalizacja: WLKP

Postprzez black_nothing » 25 kwi 2009, o 19:05

---------- 21:22 18.04.2009 ----------

Chcę cię dotknąć ale nie posiadam takiej siły. To sprawia, że nie chcę czuć bólu twojej porażki. Z każdą godziną wpychasz coraz głębiej swoje potrzeby w swoje ramiona. Wiem, że twoje życie było wspaniałe a teraz obróciło się w syf. Próbuję cię zrozumieć ale myśli są tak nierealne. Jesteś osobą, która zaprzepaszcza się i chce się złamać w bólu. Jesteś niewinny jak dziecko i zbyt długo zbyt wiele czujesz. Lecz zamiast tego wpychasz swoje potrzeby coraz głębiej w swoje żyły. Smutno widzieć twój żal. Ty wiesz, że widzę cię na tak wielu różnych drogach. Refleksja twojej agonii rysuje przerażenie na twej twarzy. Podgrzewasz stal łyżeczki by ogłupić się wizją pochodzącą ze znacznie lepszych czasów. I wciąż masz nadzieję, że istnieje jeszcze ktoś kto mógłby zająć twoje miejsce. Zawsze gdy krzyczysz słyszę w myślach jak cichy to krzyk. Musisz trwać dla swojego potomstwa i być w znacznie lepszym miejscu. Uzależnienie od twojego osamotnienia jest w pełni destruktywną przemocą. Mimo to wciąż próbujesz by kiedyś kochać swoje dzieci i widzieć uśmiech na ich twarzach. Smutno widzieć twój żal. Odrzuć ból i odrzuć żal. Płaczę w ciszy żywiąc nadzieję, że przez to przejdziesz. Odrzuć ból bo możliwe, że jutro będziesz martwy. Tak pragnę ci pomóc ale niepotrafię niczego dla ciebie zrobić. TAK PRAGNĘ CI POMÓC ALE NIEPOTRAFIĘ NICZEGO DLA CIEBIE ZROBIĆ! Czuję, że gdybym był u twego boku to tak czy inaczej byłbyś bardzo daleko stąd. Trucizna miesza się z twoją krwią i satysfakcjonuje cię to. Spodziewam się tego wszystkiego jeśli naprawdę zapragniesz zniknąć. Zachowaj pojedynek z emocjami, który miesza się wewnątrz ciebie. Proszę. Nie znikaj. Wiesz, że wielu ludzi cię kocha. Ale widzisz także, że wciąż jesteś jedyną osoba, która potrafi osuszyć twoje łzy. Naprawdę przestań rozważać kogokolwiek pod sobą czy nad sobą. Lepiej chwyć swoje życie i uporządkuj je zanim zaniknie. Smutno widzieć twój żal. Smutno widzieć ciebie.

---------- 11:07 19.04.2009 ----------

Rodzice mówią:

Nie rób tego. Nie rób tamtego. Nie miej nigdy nić do odpowiedzenia. Nie mów gdy masz usta pełne jedzenia. Milcz gdy mówią dorośli. Nie stanowimy nowych znaczeń tylko chcemy być w porządku. Ponieważ naprawdę się tobą opiekujemy. Przecież wiesz, że cię kochamy. Ale zamknij się wreszcie i rób dokładnie to co mówimy! Nie chcemy cię oszukiwać. Jesteś zbyt dorosły by płakać. Jesteś zbyt młody by wiedzieć. Ale gdy dorośniesz to zrozumiesz. Jesteś nasz. Posiadamy cię. Patrz na nas gdy mówimy do ciebie. Nie używaj takiego tonu wobec nas. Więc zamknij się i rób dokładnie to co mówimy! Płacimy by było ci coraz lepiej. Masz wszystko więc jakie masz prawo jeszcze dyskutować? Dbamy o wszystko co jest dla ciebie. Dajemy ci dobre jedzenie. Utrzymujemy cię na nogach. Dajemy ci wszystkie nasze dobre rady. Żadnej choć raz nie usłyszeliśmy od ciebie. Dziękuj nam za wszystko co masz. Nie wiesz nic. O naszych cierpieniach. Ile przeszliśmy w poczuciu bólu. Dzięki temu jesteś tu dzisiaj. Jeśli kiedykolwiek cię uderzyliśmy. Zrobiliśmy to ponieważ musieliśmy. Gdy zrobisz coś złego to zasługujesz na karę. Zawsze będziesz musiał zapłacić. Nie pytaj nas dlaczego. Bądź wdzięczny za to co masz. Nie mów nam, że jesteś samotny. Powinnieneś być wdzięczny, że masz dom. Spójrz nam w oczy. Musisz to zrealizować. Stworzyliśmy zasady, które ci pomogą. To dla twojego dobra więc rób to co mówimy!

Dziecko odpowiada:

Gdy dorosnę a to już lada dzień. Wtedy każdy będzie robił to co mówię. Gdy dorosnę a to już niebawem. Wtedy każdy będzie robił to co mu każę!

Czy komuś to coś przypomina?

---------- 19:05 25.04.2009 ----------

Witam was po dłuższej nieobecności. Może jeszcze nie piszę ze swojego własnego kąta ale musiałem się uporać ze swoimi wewnętrznymi słabościami. Jaki jest efekt? Myślę, że powoli mi się to udaje. A co takiego mi się udaje? Przestałem analizować siebie i ich. Przestałem odczuwać potrzebę reakcji na ich zaczepki i nie katuję się rozmyślaniami na znane wam tematy. Dzisiaj matka znowu zgnoiła muzykę jakiej słucham. Zarzuciła mi, że ta muzyka nie daje jej spokoju psychicznego, i że jest za głośna. Nie słucham jej wcale głośno. Sądzę, że wpływ na to mają sprawy z sąsiadami. Swego czasu głośno grali i rodzice walczyli z nimi administracyjnie ale i stosowali swojskie rozwiązania odwetowe. Rozumiem, że skoro walczyli o ciszę to sami chcą ją stosować. Jakoś sąsiad nie skarżył mi się nigdy, że za głośno gram. Bo i z jakiej racji skoro tak głośno nie gram?! Musieliby mieć tak świetny słuch jak moi starzy. Kiedyś ojciec w okolicach piątej robił sąsiadom pobudkę wiercąc udarem w ścianę. Oczywiście w moim pokoju. Jakoś nie było problemu by mnie zbudzić. Problem jest gdy ktoś budzi ich. To ponoć hipokryzja. Ale tutaj ma naprawdę chory wyraz. W ostatnie święta. Przy składaniu życzeń. Zrozumiałem jak są to puści ludzie i jak równie puste są między nami relacje. To mnie przeraziło swego czasu. Teraz jednak tego nie rozpatruję. Nie zamęczam się takimi rozważaniami. Wyszedłem trochę do ludzi. Pozałatwiałem parę trywialnych spraw. Szukam także intesywnie pracy. Rzadko wychodziłem z domu ale teraz czuję jak wielką radość mi to sprawia. Ze choć na jakiś czas jestem poza tym miejscem i nie muszę się z nimi stykać. Przypomniało mi się, że kiedyś pewna dziewczyna chciała mnie zostawić jeśli nie wyprostuję realcji z rodzicami. Ona chciała mieć zgodnych teści by chyba móc ewentualnie liczyć na ich pomoc. Potem się tylko potwierdziło, że akurat na mnie je jnajmniej zależało. Śmieję się z tego dziś choć wiele mam do zrobienia. Zrozumiałem wreszcie, że także ja sam sobie dokopywałem w tych niełatwych sytacjach. Można jednak inaczej. Nie czuję winy. Zobowiązań ani specjalnych więzi. Po prostu chcę zrobić wreszcie coś dla siebie samego. Pozdrawiam Was serdecznie:)
black_nothing
 
Posty: 8
Dołączył(a): 14 kwi 2009, o 20:53

Postprzez Jaga » 27 kwi 2009, o 09:49

Gratuluję pierwszych kroków w kierunku zmiany!!! Trzymaj tak dalej! Najwyższy czas zadbać o siebie i żyć swoim życiem. Również pozdrawiam:)
Jaga
 
Posty: 68
Dołączył(a): 6 kwi 2009, o 13:21
Lokalizacja: WLKP

Postprzez black_nothing » 4 cze 2009, o 17:42

Jestem tu znowu. Nie. Nie udaje mi się nic. Tak. Wiem. Świat jest pełny twardzieli, którzy dostali nie raz kopa i sobie poradzili. A ja? Jestem tylko tchórzem i leniem. Idź do pracy! Wśród ludzi! To ci pomoże leniu! Byłem. Pracowałem. Wśród ludzi. Radziłem sobie. Ale rzucałem to po miesiącu. Mam nerwicę. Jedyne co mnie czeka to wiele lat trudnej i niepewnej terapii. Ale przecież nikt nie przejmuje się mną. Czemu miałby ktoś zwracać uwagę na tchórza i lenia? Powiedziałem o swoich problemach matce dzisiaj. Była czymś innym wkurzona i swoją opowieścią zdenerwowałem ją jeszcze bardziej. Co mi odpowiedziała? Żebym spierdalał. Tak. Mam ochotę spierdolić. Sprawię tym wielu osobom satysfakcję. Ale wiem, że śmierć to ucieczka. Pragnę tej ucieczki. Przecież nie mogę liczyć na pomoc bo nikt z nich tego nierozumie. Ci ludzie są niedojrzali emocjonalnie. Zupełnie otępieni. Co im dały te szkoły? Głupotę w najczystszej postaci? Nie chcę niczego od życia. Chcę rozwalić sobie łeb i po raz pierwszy w życiu odpocząć. Najbardziej mnie krzywdzą ludzie, którzy zawsze twierdzą, że mnie kochają. Często słyszę, że mam "zryty beret". Jaki to ma sens? Przecież czekają mnie najtrudniejsze rzeczy w życiu. I co mnie czeka gdy je pokonam? Gówno w innej postaci. Każdy ratuje swój tyłek. Nie wiem co mam robić w sensie prób. Wiem jednak co mam robić by umrzeć. Coraz bardziej tego chcę. Nic innego nie ma sensu. Przykro mi. Ale jestem człowiekiem, który zawiódł wszystkich go kochających. Niestety bez pomocy nie jestem w stanie wziąść się w garść. A pomoc kosztuje. Nic już nie jest za darmo. Przepraszam Was, że zawidołem.
black_nothing
 
Posty: 8
Dołączył(a): 14 kwi 2009, o 20:53

Następna strona

Powrót do Rodzice

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 307 gości

cron