Cały czas jak z nim byłam, byłam tylko z nim. Wyjście jedynie z koleżanką na kawę. Ne było mowy o babskich spotkaniach. Jeżeli chodzi o imprezy, to mnie też się nie podobało, żeby chodził sam. Chyba, że w remizie i tu się akurat zgadzaliśmy. Kontakty całkowicie urwane. Był on, jego towarzystwo i tylko tamto, życie. Teraz czuję, że wolałam jego życie, bo moje wydaje się bezbarwne i nic nie warte, całkiem puste... Jeżeli chodzi o znajomych, to i tak nigdy nie miałam ich wielu. Stali oni też nie byli. Może dlatego tak spodobało mi się przebywanie z kimś, byle nie z samą sobą. Nie lubię być ze sobą. Może dlatego tak dramatycznie tęsknię za tym, co było. Kocham go. Nie wiem czy to uczucie, to jest miłość, ale ja tylko tak potrafię to nazwać. Dla mnie to miłość.
Jedyną rzeczą, jaka mnie teraz pociesza i do której mam zaufanie to jest to forum i moja lekarka. Przepłakałam dziś prawie całą noc i nie mam siły się oszukiwać, że za coś się zabiorę, by było lepiej, bo silniejsza jest tęsknota. Nie panuję nad tym na razie. Faktycznie wątek ma inny temat a treść również jest inna. Ja się staram, ale dla mnie to zbyt świeże. Spałam z tym facetem, było mi z nim dobrze, naprawdę go uwielbiałam (jakkolwiek to brzmi) i nie potrafię pogodzić się z tym, że teraz już nic między nami nie ma, że przyjeżdża do mojego brata a o mnie nawet nie pyta. Nie chodzi mi o bycie z kimś tylko fizycznie. Nie wiem jak on, ale ja czułam inną bliskość. Może faktycznie dobrą opcją będzie zmienić wątek, żeby nie psuć sensu tego, ale uważam, że to, co teraz czujemy jest też częścią rozumowania sytuacji. Zmagania się z nią i być może zmiany, więc czy tak całkiem nie pasuje? Hmmm.....
Nie wiem czy kiedykolwiek nauczę się być z kimś i dostrzegać sens również wszystkiego wokół. K był drugim moim chłopakiem i drugi raz istniał tylko facet... Może lepiej się z nikim nie wiązać? Po co się krzywdzić. Ja czuję się podle po tym wszystkim...