Witam,
mam 35 lat, czternastoletnią córke, od piętnastu lat zoną...
Pierwszy raz udeżył mnie cztery miesiące po porodzie bo zapomniałam założyć obrączki...Potem każdy powód był dobry...niepowodzenie w pracy,kłótnia z kolegami ale głównie chorobliwa zazdrość.
Aby nie stwarzać sytuacji konfliktowych, zrezygnowałam ze wszystkich kontaktów towarzyskich, przyjaciół i znajomych. Poświęciłam się pracy, którą uwielbiam. Ale i to nie pomogło, każdy powrót ze szkolenia kończył się wizytą u lekarza lub w szpitalu (połamane żebra, szwy,siniaki,itp).
Wybaczałam gdyż obiecywał poprawę...i tak było na kilka tygodni i znów...
Rok temu zaszłam w drugą ciążę...nieplanowaną ale chcianą. Wiem, że to brzmi absurdalnie ale tak było poprostu bałam się o to czy dam radę finansowo itp, ale wiedziałam, że jak "wpadniemy" to będziemy musieli sobie poradzić. Cieszyłam się jak dziecko, planowałam przerobienie sypialni na pokój dziecinny, córka była szczęśliwa-chciała mieć rodzeństwo..
Sielanka zakończyła się kilka tygodni póżniej, upił się z kolegami, wykrzyczał mi, że to nie może być jego dziecko, że jestem dziwką, skatował mnie i staciłam ciąże....!Uciekłam z domu z córką, nie mieszkałam z nim kilka tygodni. Chyba coś zrozumiał, przyznał przed całą rodziną co zrobił, deklarował piękne życie ....i wróciłam...
kilka miesięcy po tym zdarzeniu powaznie zachorowałam. Zabrano mnie sparaliżowaną do szpitala. W ciągu tygodnia przeszłam trzy operacje kręgosłupa. CHODZĘ i wszyscy karzą mi się z tego cieszyć ale....mimo że nerwy ruchowe są prawie całkowicie sprawne, to nie mam czucia poniżej pasa! Nie macie pojęcia co to oznacza...nie jestem pełnowartościową kobietą, często korzystam z pieluch dla dorosłych, blizny...
Jestem silna więc nauczyłam się sobie radzić z tymi problemami, opracowałam system, który pozwolił mi nawet na wychodzenie do miasta, ćwiczyłam, nabrałam motywacji do walki o swoje zdrowie... Do czasu....okazało sie że mój mąz mnie zdradza. Zafundował sobie chorobę weneryczną, oszukiwał, że to wirus, którym można zarazić się w hotelu...sprawdziłam łże jak pies! Nie chce o tym rozmawiać, więc napisałam do niego email w którym opisałam co czuję, że wiem o waszystkim....zapytałam jak mógł mi to zrobić???? Od tego listu minęły trzy tygodnie, nie odzywa się do mnie, udaje że nic się nie stało....mieszkamy jak dwoje ludzi wynajmujacych wspólnie mieszkanie.
Poświęciłam dla niego wszystko, wybaczałam, byłam przy nim mimo wszystko a w chwili kiedy go najbardziej potrzebuję zrobił coś TAKIGO!!!
Od operacji czułam się gorsza od innych a teraz....nie chcę żyć straciłam motywację do dalszej egzystencji!!!nie wychodzę z domu, płaczę w poduszkę.
Dzięki niemu nie mam przyjaciół, nie mam komu się zwierzyć,gdyby istniała metoda samobójstwa która nie boli.....miałabym odwagę....