Miłość, wierność, uczciwość małżeńska.... w te słowa wierzyłem. Mimo że bywało źle, kłótnie, problemy... jakieś plany odbudowy były.
Byłęm z pierwszą kobietą, którą pokochałem przez 2.5 roku, a poźniej 3 lata małżeństwa. Wierzyłem, że będziemy na zawsze. 3 tyg. temu miałem rozwód.
Przed ślubem żonka miała romans, a ja kochający (teraz myślę, że na maksa naiwny) posluchałem, wybaczyłem i dałem nagrodę - pierścionek zaręczynowy. Żonka przysięgła, że nigdy to się nie powtórzy - uwierzyłem - bo kochałem. Niestety jak się domyślacie historia lubi się powtarzać... Przez 1.5 roku byłem oszukiwany, zdradzany - nie koniecznie fizycznie.
Ja tego nie potrafię zrozumieć, wiem że miłośc jest ślepa itd. ale wyobrażałem sobie, że jeśli jedno z nas natknie się na miłość po za domem, będziemy o tym rozmawiać i podejmiemy decyzję. Szkoda, żę jednak tak się nie stało. Boli mnie nieuczciwość, kogoś dla kogo chciałem żyć.
Zastanawiałem się, dlaczego ludzie robią takie głupstwa, niszczą małżeństwo, wspólne plany, marzenia dla przymilnych słówek trzecich osób. Brak miłości, brak akceptacji w domu, brak brak brak.... nie - to nie jest dla mnie powód.
Wierzę głęboko, że to nie była ta osoba z którą miałem być na zawsze, moja połowa nigdy by się tak nie zachowałą.
Dostałem niezłą nauczkę od życia:
1) nie wierzyć, że jeśli coś złego stało się raz, nie stanie się już nigdy - raz to o jeden raz za dużo - oboje o tym wiemy,
2) na miłość, zaufanie trzeba sobie zasłużyć.
Chciałem się przywitać i przetrwać z Wami moje statystyczne jeszcze 1.5 miesiąca załamki.
Pozdrawiam serdecznie
Janiol